- Miesiąc temu wróciłem z Mongolii. Byłem tam tydzień, ale wrażeń pozostało tak wiele i tak silnych, że potrzebowałem miesiąca, aby ochłonąć od emocji – pisze Waldemar Weihs z wałbrzyskiej Fundacji Merkury.
W ciągu 8 dni spotykaliśmy się (niekiedy po
kilka razy) z 10 organizacjami, administracją i jednym z
ważniejszych banków tego kraju. Mieliśmy okazję zapoznać się z
pracą:
- Centrum Edukacji Demokratycznej DEMO,
- Stowarzyszenia Zapobiegania Alkoholizmowi i Narkotykom,
- Mongolskiej Federacji Sportowej Studentów,
- Fundacji „Future”,
- Narodowego Centrum Przeciwdziałania Przemocy,
- Państwowego Komitetu ds. Sportu,
- Centrum Rehabilitacji Niepełnosprawnych i Tradycyjnej Medycyny „Takhilt”,
- Domem małego dziecka,
- Funduszu Lokalnego „LGGL”.
Nie bez znaczenia było ogromne zaangażowanie i
pomoc ze strony przedstawicieli naszej Ambasady: Ambasadora
Zbigniewa Kulaka i Konsula Leszka Wanata. To dzięki nim mogliśmy
weryfikować informacje, budować pełniejszy obraz funkcjonowania
organizacji pozarządowych w Mongolii oraz sytuacji socjalnej i
społecznej mieszkańców.
Swoją relację zatytułowałem „Mongolia
potrzebuje pomocy!” i myślę, że nie przesadziłem ani trochę. W
Mongolii dość specyficznie zrozumiano przemiany
polityczno-gospodarcze na początku lat dziewięćdziesiątych.
Nomenklatura uwłaszczyła prawie wszystko. W rękach prywatnych
znalazły się nie tylko przedsiębiorstwa, banki, ale też szkoły,
przedszkola i szpitale. Przestały istnieć struktury pomocy
socjalnej, nie istnieją żadne formy pomocy osobom niepełnosprawnych
i po wypadkach, nie zna się zawodu rehabilitanta i psychoterapeuty.
Z ulic nielicznych mongolskich miast zniknęły dzieci ulicy. Nikt do
końca nie wie, co się z nimi stało. A ja aż boję się tutaj
powtarzać domysły Mongołów.
Szpitale są w opłakanym stanie – nie można
porównać ich do niczego, co znamy w Polsce nawet z lat
pięćdziesiątych. OIOM-y (oddziały intensywnej terapii) bardziej
przypominają zdewastowane korytarze piwniczne niż coś, co miałoby
kojarzyć się ratowaniem ludzkiego zdrowia.
Ceny powszechnych artykułów są zbliżone do
tych, jakie znamy z naszych sklepów. Ale zarobki są zdecydowanie
niższe. Średnio zarabia się w Ułan Bator ok. 100$. Ale oczywiście
nie jest to kwota mogącą zadowolić kogokolwiek, skoro trzeba samemu
opłacić sobie leki, wizyty lekarskie, leczenie, czy utrzymanie na
stare lata. Bo przecież nie można liczyć na państwową emeryturę i
opiekę socjalną. Dlatego osoby niepełnosprawne, ofiary wypadków,
osoby uzależnione od alkoholu i innych środków uzależniających, a
także ofiary przemocy, małe dzieci i osoby bezrobotne wraz ze
swoimi rodzinami nie mogą liczyć prawie na żadną pomoc. Istniejące
organizacje pozarządowe nie są w stanie zaspokoić potrzeb, tym
bardziej, że państwo mongolskie nie dofinansowuje działań
nazywanych u nas sferą pożytku publicznego. Wszystkie organizacje
pozarządowe funkcjonują wyłącznie z dotacji zagranicznych i
nielicznego wsparcia lokalnych przedsiębiorców. A jak sami wiemy w
polskiej rzeczywistości, nie są to środki, które pozwoliłyby
odpowiadać w znaczący sposób na społeczne zapotrzebowanie.
Do tego problemem mongolskiego sektora
pozarządowego jest prawie zupełny brak wolontariatu. Związane jest
to z miejscowymi zwyczajami. Jeżeli już ktoś angażuje się jako
wolontariusz, to po to, aby uzyskać konkretną korzyść, np. wyjazd
zagraniczny.
Polskie dobre doświadczenia w budowaniu
współodpowiedzialności obywateli w rozwiązywaniu społecznych
problemów, a także stan III sektora naszego kraju – członka Unii
Europejskiej, wręcz zobowiązują nas do tego, aby wspomagać tych,
którzy tego naprawdę bardzo potrzebują. Nie bez znaczenia jest to,
że Mongolia, tak bardzo odległa geograficznie, kulturowo,
zwyczajami jest bliżej Europy, niż np. Rosja. Okazuje się, że
polskie wzory pracy np. z osobami niepełnosprawnymi,
współuzależnionymi i ofiarami przemocy mogą być przenoszone bez
żadnych modyfikacji kulturowych. Przekonać się można o tym już na
ulicach Ułan Bator, gdzie prawie wyłącznie spotyka się nazwy i
marki europejskie, a nie azjatyckie (poza samochodami oczywiście).
Polskę wspomina się z czasów, kiedy dość dużo młodych Mongołów
studiowało u nas. Poza tym spostrzega nas się jako kraj, któremu
skutecznie udało się przejść transformację ustrojową stając się
jednym z rozwiniętych państw Europy. Będąc tam i poznając warunki
życia Mongołów też tak czułem, że żyję w państwie, w którym bardzo
dobrze radzimy sobie z rozwiązywaniem problemów społecznych (jak to
trzeba czasami przemierzyć kilkanaście tysięcy kilometrów, aby
trochę inaczej spojrzeć na nasze polskie osiągnięcia(…).
Ale zmierzam powoli do podsumowania. Wśród
państw obecnych w Mongolii Polska nie należy do najbogatszych i
najbliżej położonych. Ale wyróżnia nas doświadczenie w
transformacji, budowie sektora pozarządowego i tworzeniu wręcz od
podstaw systemów rozwiązywania problemów społecznych, jakich nie
mają Amerykanie, Japończycy, ani Chińczycy i Koreańczycy. Dlatego
uważam, że nasze doświadczenia i obecnie posiadany potencjał mogą
być niezwykle cenne dla Mongolii.
Niezwykle istotne jest, aby ta nasza wizyta w
Mongolii nie zakończyła się tylko nadziejami Mongołów, jak wiele
innych wizyt przedstawicieli NGO’s z innych krajów. Dlatego ja i
Fundacja „Merkury” planujemy konkretne projekty związane z
kształceniem osób pracujących z ofiarami przemocy i
współuzależnionymi. Ale liczba potrzeb zdecydowanie przerasta
możliwości jednej organizacji. Dodam, że wszystkie wymienione
przeze mnie organizacje są znane Ambasadzie Polskiej, która
potwierdza ich wiarygodność i gotowa jest współpracować
merytorycznie i informacyjnie w przekazywaniu pomocy.