– Widziałam, że starsi ludzie są zdrowi, dopóki mają coś ciekawego do zrobienia, a gdy nie mają się czym zająć, natychmiast zaczynają chorować. Moim pomysłem na ich starość było dbanie, by się nie nudzili. Marta Kurowska aktywizuje lubelskich seniorów i zachęca do angażowania się w życie miasta.
Pytana, czy łatwo się z nią współpracuje, Marta Kurowska ze śmiechem odpowiada: – Łatwo, bo ja chyba miła jestem. Jeśli już czegoś wymagam, to bardziej od siebie, a nie od innych, bo cokolwiek robi fundacja, ostatecznie i tak to ja za wszystko odpowiadam. A współpracuję z tymi, którzy zachowują się podobnie do mnie i cenią te same wartości. W życiu prowadzi mnie prosta dewiza – albo nic, albo dobrze. Staram się właśnie tak działać.
Zawsze starała się rozglądać po świecie, oglądać inne miasta i sprawdzać, jak kształtuje się tam trzeci sektor. Własna fundacja pojawiła się jednak dopiero w 2011 roku, bo wcześniej przez kilkanaście lat działała w zarządzie stowarzyszenia "W Stronę Sztuki".
Kiedy w Polsce pojawiła się ustawa o działalności pożytku publicznego i wolontariacie, a wraz z nią się możliwość uzyskiwania statusu OPP, wiele organizacji bało się korzystać z tego rozwiązania. Nie do końca było wiadomo, jak się za to zabrać, trzeba było też spełnić konkretne warunki.
– W stowarzyszeniu zajmowałam się stroną formalną. Próbowałam dostosowywać statut do zmieniającej się rzeczywistości i otoczenia prawnego. Gdy pojawiła się szansa, by formalnie stać się organizacją pożytku publicznego, postanowiliśmy z niej skorzystać. To była dla mnie dobra szkoła działalności społecznej. Najważniejsi byli młodzi i utalentowani artyści, których wspierało stowarzyszenie "W Stronę Sztuki" i prezes Anna Fornal, która umiała nasze zaangażowanie wpisać w wysoki poziom artystyczny koncertów. Ona nadała ton i przyczyniła się do sukcesów wielu młodych ludzi – podkreśla Marta Kurowska.
W Lublinie zaczęto wtedy przygotowywać uchwałę Rady Miasta o konsultacjach z trzecim sektorem, które były wymagane w ustawie o pożytku. Apetyt przedstawicieli organizacji pozarządowych był większy, bo dotyczył też konsultacji z mieszkańcami, chociaż te nie były już konieczne.
– Miasto nie było zbyt przychylnie nastawione do tych działań. W 2010 roku władze uważały, że o ile z organizacjami jeszcze można coś konsultować, bo tego wymaga ustawa, to z mieszkańcami już nie ma potrzeby, bo przecież są radni i oni wiedzą, czego oczekują mieszkańcy. Poznałam wtedy zasady funkcjonowania urzędów. Ku naszemu zaskoczeniu jednak na ostatniej sesji w tamtej kadencji uchwała przeszła – wspomina.
Włączyła się też w starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury dla Lublina i trafiła do SPOKO i Forum Kultury Przestrzeni. To był czas wzmożonej aktywności kulturalnej i społecznej mieszkańców.
– Wtedy zrodził się pomysł założenia fundacji. "W Stronę Sztuki" wspierało rozwój artystyczny dzieci i młodzieży, lecz potrzeby dotyczyły też innych obszarów. Bardzo chciałam też zdążyć do 2012 roku na konkurs z projektem Wolontariat Kultury Plus. Udało się zarejestrować "fundację tu obok" niemal w ostatniej chwili. Pilnowałam terminów i nie czekałam, aż przyjdą do mnie dokumenty, tylko sama jeździłam po odbiór korespondencji – wspomina Marta Kurowska.
Wolontariat Kultury Plus
Wolontariat Kultury Plus to pierwszy program realizowany przez fundację. Skierowany był do osób starszych, ale wszyscy mogli przychodzić na spotkania organizowane w Warsztatach Kultury.
– Wtedy wszyscy w zasadzie uczyliśmy się od siebie tego, jak ze sobą współpracować. Pamiętam też np. pierwsze warsztaty z Przemkiem Buksińskim, na których okazało się, że gdy mamy powiedzieć coś o sobie, wszyscy mówią o rodzinie. Dlaczego? No nikt nigdy nie był ciekawy, co u nas. Okazało się, że po prostu zbyt rzadko zajmujemy się własnym życiem. Bardzo mi zależy, by grupa moich rówieśników w dobrej kondycji żyła dalej i czuła się potrzebna. Od tego czasu spotykamy się regularnie – tłumaczy.
Zaznacza też, że pochodzi z długowiecznej rodziny i miała wokół siebie grono ludzi niezwykle doświadczonych życiowo. Proces odchodzenia kolejnych członków rodziny trwa latami. – Widziałam, że starsi ludzie są zdrowi, dopóki mają coś ciekawego do zrobienia, ale gdy nie mają się czym zająć, natychmiast zaczynają chorować. Moim pomysłem na ich starość było dbanie, by się nie nudzili. Dlatego też potem nie sprawiało mi trudności zaproszenie do podobnych działań moich rówieśników.
Fundacja tu obok należy do grupy małych organizacji pozarządowych o niewielkim budżecie, chociaż zdarzają się też duże projekty. Zwykle do realizacji kolejnych projektów wystarcza kilka osób, wiele trzeba też robić własnymi siłami.
– Moje spojrzenie na NGO i przestrzeń społeczną na pewno jest inne niż kogoś, kto działa w dużej organizacji i utrzymuje się z pracy w trzecim sektorze. Bardzo zależy mi na wspieraniu aktywności kulturalnej i społecznej osób starszych. Zapraszam moich rówieśników w różne miejsca, często organizuję wszystko bez pieniędzy zewnętrznych lub z niewielkim tylko wsparciem. Pomyślałam kiedyś, że to nie jest właściwa sytuacja, gdy ludzie, którzy są na emeryturze, mają dużo energii i umiejętności, nie mogą ich spożytkować. Wtedy wymyśliłam spotkania Wolontariuszy Kultury Plus – wyjaśnia Marta Kurowska.
To była kontynuacja wolontariatu Europejskiej Stolicy Kultury, o którą ubiegał się Lublin, a "plus" dyskretnie przypomina o wieku wolontariuszy. Uczestnicy oprócz samej satysfakcji z możliwości spotykania się, mogą również dowiedzieć się wielu rzeczy. Prezeska fundacji współpracuje zarówno z młodymi ludźmi, jak i ze swoimi rówieśnikami.
– Marta ma rozległą wiedzę i ciągle chce się uczyć. Świetnie potrafi też radzić sobie w sytuacjach stresowych. Doskonale panuje nad emocjami grupy, a trzeba pamiętać, że mówimy o spotkaniach osób starszych. Zawsze jest bardzo kulturalna, nigdy nie podnosi głosu. Czasem nawet zazdroszczę jej luzu i umiejętności swobodnego funkcjonowania pośród ludzi. Widać, że ich po prostu lubi. Lubi się nimi otaczać i przenosić pewne wartości między pokoleniami, z którymi współpracuje– mówi Mirosława Kosik, która z prezeską fundacji tu obok współpracuje od czterech lat.
– Nie wszyscy w naszym wieku potrafią sprawnie posługiwać się internetem i szukać tam informacji. Marta stara się dostarczać nam taką wiedzę. Dzięki niej wiem już, co to jest gender czy poprawność polityczna i nie boję się takich zjawisk – wyznaje.
Lubi podróżować, oglądać i poznawać świat i spotykać się z ludźmi. Lubi też swój dom i rodzinę. Cierpi czasem na brak wolnego czasu, ale niedawno udało jej się wygospodarować chwilę na wyjazd. Zobaczyła piękną Szwajcarię, gdzie zrobiła sobie nawet jedno z nielicznych selfie.
Miasto wymaga zmian
Przez dwa lata działała wraz z Janem Kamińskim i Marcinem Skrzypkiem, we współpracy z mieszkańcami oraz przedstawicielami urzędów w ramach "Miasta dla Ludzi".
– W życiu zawsze są chwile, gdy wszystko się układa, ale pojawiają się też kryzysy. Zwykle nie da się tego uniknąć też w projektach. Zaangażowaliśmy do współpracy kilkadziesiąt osób, zbudowaliśmy wyjątkową koalicję pieszych. Ale niewiele brakowało, by ta inicjatywa w ogóle nie doszła do skutku. Pamiętam, że już na początku niemal przerosła nas mała ulotka. Zdecydowaliśmy, że zrobimy zaledwie 4-stronicową ulotkę dotyczącą głównych założeń projektu i form kontaktu. Zmagaliśmy się z tym pomysłem przez trzy tygodnie i przez niego prawie zrezygnowaliśmy z projektu – wspomina Jan Kamiński.
– Miałem już myśli, by rzucić wszystko i odejść. Podejmowanie nawet najważniejszych decyzji nie przyniosło tylu problemów, co ten drobny szczegół. Na szczęście Martę cechuje umiejętność prowadzenia dialogu i osiągania kompromisu. Dzięki naszym wspólnym wysiłkom udało się dojść do porozumienia. Dalej wszystko poszło już gładko – dodaje.
Udało im się wypracować Lubelskie Standardy Piesze. Wszystko zaczęło się od różnicy zdań w sprawie Alei Racławickich, które mają być przebudowane i pozbawione drzew.
– Urzędnicy powiedzieli nam, że projekt jest zatwierdzony i nic się nie da zrobić. Zobaczyliśmy wtedy, że przydałby się dokument, który opisze potrzeby infrastruktury dla pieszych i zapewni warunki do rozwoju ruchu pieszego w Lublinie. No, ale ważny jest też zrównoważony transport, miejsce dla komunikacji publicznej, rowerzystów oraz prywatnych przejazdów. Wszystkie te elementy muszą się zmieścić w szerokości ulicy i musimy się jakoś dogadać. Trzeba tak zarządzać wspólną przestrzenią, żeby zadbać o wszystkich. Również o drzewa – tłumaczy Marta Kurowska.
Z ludźmi trzeba rozmawiać
Mówi o sobie: "zajmuję się stwarzaniem okazji i warunków, żeby ludzie mogli ze sobą rozmawiać". To właśnie rozmowa i kontakt z ludźmi są dla niej bardzo ważne, co potwierdzają też przyjaciele i współpracownicy.
– Jest niezwykle charyzmatyczna i potrafi zarazić swoimi pomysłami. Jej usposobienie sprawia, że wszyscy chętnie chcą angażować się w różne działania. Dzięki niej cztery lata temu zostałam Wolontariuszem Kultury Plus i to było nasze pierwsze spotkanie. Już w pierwszych minutach od poznania widać, że Marta ma świetny kontakt z ludźmi w każdym wieku. Jest osobą, która chce działać, ale wcale nie musi rządzić. I tak wszyscy z uwagą słuchają tego, co ma do powiedzenia. Zaraża pozytywną energią i zachęca, by nie chować się w domu, ale wyjść do innych ludzi. Na nasze spotkania zawsze przychodzi grupa kilkunastu, a nawet ponad dwudziestu osób – mówi Mirosława Kosik.
Konsultacji nauczyła się jadąc z mężem i dziećmi do Holandii w 1989 roku. Po drodze zjedli jeszcze śniadanie w Paprotni. W koszyczku została ostatnia bułka:
– Mąż zapytał mnie, czy mam na nią ochotę. Podziękowałam. Pyta córkę, ona również dziękuje. Sięga po bułkę, a w tej chwili nasz młodszy syn z pełną buzią zaczyna się wychylać w kierunku koszyka. Mąż się zorientował i zapytał syna, czy ma może ochotę na bułkę. On na to – ja również dziękuję (śmiech). Ta historia jest ważna w naszej rodzinnej pamięci. W ogóle to właśnie dzięki dzieciom nauczyłam się komunikacji z innymi ludźmi – dowiedziałam się np. czym są negocjacje i jaka jest różnica między słyszeniem a słuchaniem – wspomina Marta Kurowska.
Prezeska fundacji tu obok uważa, że w kwestii dialogu w Lublinie wiele się już zmieniło. Poprawia się jakość konsultacji społecznych, tworzy się przyjazna przestrzeń wspólna, ale nadal brakuje miejsc, gdzie można spokojnie posiedzieć i za darmo rozmawiać. Trzy lata w jednym z krótkich filmów kręconych w ramach projektu Miasto Dla Ludzi zauważono, że przy Trybunale Koronnym są tylko dwie ławki. Tak jest do tej pory.
– W Radzie Dzielnicy Wieniawa od września ubiegłego roku zaczęłam zapraszać sąsiadki na przedpołudniowe dyżury. I tak rozmawiamy przy herbatce w gronie kilku osób już prawie rok – niemal w każdy czwartek. Dyskutujemy o tym, co dzieje się w mieście, o Karcie Seniora i Budżecie Obywatelskim, i o tym, co się dzieje w mieście. Wiem, że panie czekają na to spotkanie. Ja też czekam. Nagle okazuje się, że mamy o czym mówić – tłumaczy.
Na spotkaniach unika jedynie rozmów o wierze i polityce. Najbardziej lubi momenty, gdy wchodzi do sali, a grupa jest tak rozbawiona i pochłonięta jakimś wątkiem, że nawet jej nie zauważa. I wtedy jest to, o co chodziło.
Chciałam zostać księgową
Marta Kurowska jest magistrem fizyki, ale był też czas, kiedy marzyła o pracy w księgowości. Tuż po studiach została nauczycielką w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Staszica w Lublinie, jednak po 15 latach z żalem – jak twierdzi – rozstała się ze szkołą.
– Zobaczyłam, że za całą pensję mogę kupić tylko jeden szary sweter. W tamtych latach ceny w kraju były regulowane, podobnie było też z wynagrodzeniem dla nauczycieli. Na rynku zaczęły się pojawiać różne nieco bardziej atrakcyjne produkty z zagranicy. Okazało się, że mongolski szary sweter z kaszmirowej wełny kosztuje dokładnie tyle, ile ja zarabiałam przez miesiąc. Odeszłam i zatrudniłam się w rektoracie Politechnice Lubelskiej, gdzie później byłam rzecznikiem prasowym – wspomina.
– W kraju zaczęły się przemiany polityczne oraz gospodarcze i wtedy chciałam zostać księgową. Wydawało mi się, że to będzie dla mnie dobry zawód. Skończyłam roczny kurs księgowości, lecz zmieniły się przepisy i żeby móc pracować w tym zawodzie, trzeba było skończyć ekonomiczne studia. Niestety po fizyce nie brali. Pod koniec lat 90. skończyłam podyplomowe studia MBA i zaczęłam pracować w ubezpieczeniach – opowiada.
Na początek zaczęła sprzedawać ubezpieczenia na życie. W 1999 roku prowadziła zespół agentów, którzy rozprowadzali też umowy na fundusze emerytalne. Za każdą zawartą umowę agent dostawał prowizję.
– Nasz zespół był po roku trzeci w kraju. W nagrodę za dobre wyniki pojechałam na wycieczkę do Tajlandii. Potem zdałam egzamin brokerski i zajęłam się ubezpieczeniami majątkowymi. W sumie pracowałam tam prawie dziesięć lat. Marketing w dużej ubezpieczalni domknął moją drogę zawodową. Pojechałam na naradę do centrali i tam dowiedziałam się, że jestem na liście zwolnień grupowych. To była środa. W środę przeszłam na wcześniejszą emeryturę – wspomina Marta Kurowska. – I do tej pory mam pełne ręce roboty.
Marta Kurowska – prezeska Fundacji tu obok, emerytowana nauczycielka i urzędniczka na Politechnice Lubelskiej, prowadziła też grupę agentów ubezpieczeniowych. Zaangażowana w działania Rady Dzielnicy Wieniawa oraz szereg inicjatyw społecznych i kulturalnych. Współautorka projektu Miasto dla Ludzi. Zainaugurowała spotkania Wolontariuszy Kultury Plus. Prywatnie żona, matka i babcia. Lubi podróżować i wciąż poszerzać swoją wiedzę.
Poznaj ludzi sektora pozarządowego, dowiedz się, kto jest kim w NGO. Odwiedź serwis ludziesektora.ngo.pl.
Zajmuję się stwarzaniem okazji i warunków, żeby ludzie mogli ze sobą rozmawiać…
Źródło: inf. własna [ngo.pl]