Partycypacja to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki przez ostatnie 20 lat. Miała swoje wzloty i upadki. Nadal nie wszyscy rozumieją co dokładnie znaczy, jakie są jej ramy, ale jedno jest pewne - wraz z przyjęciem Polski do Unii Europejskiej, weszła do praktyk naszego społeczeństwa i została na dobre. Czas dowiedzieć się, jak ją skuteczniej wykorzystywać na swoim podwórku, jak dotrzeć na jej najwyższy szczebel.
Partycypować znaczy uczestniczyć
Partycypacja to termin dość wieloznaczny i każdy może go rozumieć nieco inaczej, gdzie indziej stawiać akcenty. Zwykle kojarzy się z zaangażowaniem i współdecydowaniem, ale wcale nie musi tym być, bo to wyższe szczeble partycypacyjnej drabiny. Pierwszym stopniem i warunkiem jest po prostu samo uczestnictwo. Do tego odnosi się też łaciński źródłosłów. Partycypacja tłumaczona wprost oznacza właśnie „udział”. W Internecie znajdziemy jednak dziesiątki różnych definicji. Większość z nich wyjaśnia, że jest to proces wywierania wpływu przez grupę na jakąś sytuację i społeczność. Biorąc to za podstawę wyróżnia się dwie podstawowe kategorie:
- partycypacja społeczna (najczęściej horyzontalna) to działania oddolnie podejmowane przez członków i członkinie kolektywu. Może to być na przykład wspólne sprzątanie trawnika przed blokiem czy organizacja osiedlowego pikniku.
- partycypacja obywatelska (najczęściej wertykalna) odnosi się do relacji obywatelek i obywateli z samorządem i rządem, dotyczy życia publicznego i wpływu, jaki mają na decyzje władzy osoby, które jej podlegają. Jako przykład można podać tu konsultacje w sprawie urządzeniu parku miejskiego, ulokowaniu placu zabaw, przeznaczeniu rewitalizowanego zabytku.
Potocznie partycypację odnosi się właśnie do tej drugiej kategorii, gdzie obywatele chcą mieć swój udział w zarządzaniu miejscem, w którym żyją.
Wzloty i upadki
Agnieszka Otapowicz, która w białostockim Ośrodku Wspierania Organizacji Pozarządowych od wielu lat zajmuje się m.in. partycypacją, obserwowała, jak w okresie przemian demokratycznych w naszym kraju, w tym gwałtownego rozwoju 3 sektora, najpierw zachłysnęliśmy się partycypacją.
– Ekscytowaliśmy się nowymi metodami, wszystko chcieliśmy konsultować, przekonywaliśmy mieszkańców wsi i osiedli, że powinni mieć wpływ na to, co rządzący planują robić w bliższym i dalszym otoczeniu. I co? Potem często okazywało się, że konsultacje społeczne są nieskuteczne, bo samorząd nie umie lub nie chce z nich skorzystać. Aktywiści się zniechęcili, energia oklapła – mówi. – I można by to uznać za transformacyjne niepowodzenie, ale to nie byłaby prawda. Określiłabym to po prostu jako pierwszy etap, w którym wszyscy uczyliśmy się i rozpoznawaliśmy nasze możliwości i ograniczenia.
Ekspertka OWOP podaje przykłady, gdzie partycypacja weszła do miejskich procedur oraz struktur i świetnie zdaje egzamin w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, np. we Wrocławiu czy Warszawie.
– Po latach nauczyliśmy się już, że na przykład konsultacje społeczne muszą być dobrze przygotowane, poprzedzone procesem edukacyjnym, a konsultować warto przede wszystkim to, co ludzi rzeczywiście rozgrzewa i dotyczy – dodaje. - Wtedy nie ma problemu z frekwencją, na co często narzekają urzędnicy.
Na przykład w przypadku planów zagospodarowania białostockiego osiedla Dojlidy czy budowy w Białymstoku lotniska nie trzeba było nawet promować konsultacji. Dla mieszkańców osiedli, których dotyczą te inwestycje, są to sprawy tak ważne, że sami podejmowali inicjatywy, organizowali się w ruchy, które miały dać do zrozumienia władzom miasta jakie jest ich stanowisko.
– Problem w tym, że aktywiści i aktywistki nie zawsze wiedzą, jakie narzędzia partycypacji mają w rękach, które z nich mogą być skuteczne – zauważa Agnieszka Otapowicz z OWOP. – Konsultacje społeczne są najpopularniejszą, ale to tylko jedna z metod partycypacji, ich wachlarz jest znacznie szerszy.
Skuteczne narzędzia w ręku
Uproszczona drabina partycypacyjna ma cztery główne szczeble i wiele pomniejszych schodków. Najniższy z nich, poziom zero, to brak informacji o tym, że lokalna społeczność może mieć udział w jakichś procesach publicznych. Władza i mieszkańcy nie komunikują się. Pierwszym więc krokiem jest informowanie ludzi przez samorząd o tym, co się dzieje w gremiach zarządzających, jakie są ich plany. Kolejny szczebel to konsultowanie, czyli moment, kiedy władza pyta obywateli i obywatelki o to, jak odbierają proponowane rozwiązania, co im się podoba, a co nie. Jest to jednak opinia niewiążąca, co często wytykają rozczarowani uczestnicy konsultacji, których zdanie nie zostało wzięte pod uwagę. Ostatni najwyższy szczebel partycypacji to współdziałanie i współdecydowanie. Dzieje się to wtedy, kiedy społeczność ma rzeczywisty wpływ na zarządzanie swoim otoczeniem i różnymi procesami.
– I tu jako społeczność mamy do dyspozycji pewne instrumenty, które są obligatoryjne dla władzy, zobowiązują ją przynajmniej do rozpatrzenia postulatów mieszkańców – wyjaśnia Agnieszka Otapowicz z OWOP i wymienia prawne narzędzia, po które mogą sięgnąć obywatele i obywatelki.
Jedną z niedocenianych form jest obywatelska inicjatywa uchwałodawcza. Grupa mieszkańców i mieszkanek może złożyć własny wniosek do rady gminy, miasta czy powiatu. Samorząd natomiast ma obowiązek się nad nim pochylić i dać odpowiedź. Zwykle przynosi to skutek w przypadku takich działań, jak np. nowej nazwy ulicy, nowe nasadzenia w dzielnicy, zmiany dotyczące parkingu.
Popularniejszą i coraz częściej stosowaną metodę stanowi budżet obywatelski. Jest to coś na wzór funkcjonującego na wsiach funduszu sołeckiego. Od jakiegoś czasu muszą go mieć także wszystkie miasta powiatowe. Działa on w ten sposób, że mieszkańcy zgłaszają swoje pomysły, opisują je dość szczegółowo, szacują ich budżet, a potem odbywa się plebiscyt, w trakcie którego społeczność wybiera te najbardziej zdaniem ogółu wartościowe. Wnioski, które zdobędą najwięcej głosów przechodzą do realizacji.
Ciągle niedocenianym narzędziem jest inicjatywa lokalna, i co ważne jej umocowanie prawne nie wynika z przepisów na szczeblu samorządowym, ale wprost z ustawy o pożytku. Wystąpić z nią może nawet dwójka obywateli/obywatelek, choć wskazane jest by była to większa grupa. Składają oni do władz lokalnych wniosek swojej inicjatywy wraz z uzasadnieniem i budżetem. Określają w nim, czego potrzebują do jej przeprowadzenia od samorządu, a jaką część biorą na siebie (może to być praca społeczna, ale też środki finansowe, które dołożą, użyczenie narzędzi, sprzętu itd.). Samorząd zwykle docenia takie zaangażowanie mieszkańców.
Rzadko wykorzystywanym, a skutecznym działaniem jest referendum lokalne, uznawane za podstawową instytucję demokracji bezpośredniej. Zapisane jest w Konstytucji RP. Może dotyczyć wielu spraw, nawet odwołania wójta, burmistrza czy prezydenta. W jednym referendum można zadać kilka pytań na różne tematy. Samorząd nie ma prawa dokonywać oceny merytorycznej zasadności zaproponowanego tematu głosowania. Referendum jest ogłaszane, gdy pod inicjatywą referendalną podpisze się 10 proc. uprawnionych do głosowania mieszkańców gminy/powiatu lub 5 proc. mieszkańców województwa. Nie jest to więc łatwe do przeprowadzania i wymaga dużego nakładu pracy, a często także środków finansowych. Referendum jest wiążące, gdy wypowie się w nim co najmniej 30 proc. uprawnionych do głosowania.
– Oczywiście istnieje ryzyko, że tyle pracy pójdzie na marne, jeśli frekwencja nie dopisze, i są znane przypadki, kiedy referendum nie było wiążące z uwagi na zbyt mało oddanych ważnych głosów – mówi Agnieszka Otapowicz. – Ale przeprowadzono też udane lokalne referenda. Miejscowa społeczność przekonała zarządzających, że jej zdanie jest kluczowe i dokonała zmiany zgodnie ze swoją wolą. Powstały wyłomy w murze i mam nadzieję, że będzie ich więcej. Obchodzimy w tym roku 35-lecie istnienia 3 sektora w Polsce. Z tej perspektywy mogę powiedzieć, że w kwestii demokracji bezpośredniej wiele się zadziało i wyrazić życzenie byśmy odważniej korzystali z przysługujących nam narzędzi partycypacji.
Artykuł powstał w wyniku realizowanego przez Ośrodek Wspierania Organizacji Pozarządowych projektu w ramach programu "Wydział Partycypacji".
Program dofinansowany ze środków UE. Wyrażone poglądy i opinie są jedynie opiniami autora lub autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy i opinie Unii Europejskiej lub Europejskiej Agencji Wykonawczej ds. Edukacji i Kultury (EACEA). Unia Europejska ani EACEA nie ponoszą za nie odpowiedzialności.