Ludzie są dobrzy. Taką nadzieją kierowała się rodzina z podrzeszowskiej wsi, kiedy pisała list otwarty z wołaniem o pomoc. A rzeszowska filia Chrześcijańskiej Służby Charytatywnej (ChSCh) na tę prośbę odpowiedziała.
Wolontariusze nie są w stanie od razu rozwiązać problemów rodziny. Te istotnie są przytłaczające. Opowieść o ponad dwustu tysiącach długu robi wrażenie. Zwłaszcza, że głowa rodziny po wypadku nie tylko nie może pracować, ale nawet nie ma jak leczyć jego skutków. Pieniędzy w domu nie ma. Problem w tym, że nie ma także ubezpieczenia zdrowotnego. Mówi się, że gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by usiadł. No tak. Ale kiedy na świat przychodzą, niemal jednocześnie, dwie małe istotki – córka i wnuczka i staje się przed koniecznością wyboru: jedzenie dla dzieci lub składka KRUS, to nie ma łatwych decyzji. Jest za to kolosalne poczucie bezradności. I nadzieja.
Wiodło się im dobrze. Pracowali, było na chleb. Alkohol czy inne patologiczne zachowania nie są źródłem ich kłopotów. Los się odmienił. Splot wydarzeń wpędził ich w dramatyczną sytuację. Prośba o pomoc w spłacie długu w zamian za obietnicę „odpracowania” pozostała bez odzewu. Trudno się dziwić. Prosty rachunek wskazuje, że to mało realny do zrealizowania kontrakt.
Ale sytuacja nie jest beznadziejna i nad tym właśnie pracują wolontariusze filii ChSCh w Rzeszowie. Jolanta Wąsik, szefowa filii, chce w pierwszym rzędzie zadbać o leczenie i rehabilitację ojca rodziny.
– To jeszcze nie wszystko, co koniecznie trzeba wyremontować. Pewnie, że chcielibyśmy więcej, niestety na razie nie stać nas na to. Ale działamy – mówi pani Jola. – Małymi krokami, ale pomagamy.
Serwis Informacyjny ChSCh