Nie czuje strachu ani dystansu do ludzi. – Lubię mówić do ludzi i mam intuicję, która pomaga mi zdobywać ich zaufanie. Można by pewnie odwrócić tę energię i zostać złą czarownicą, ale mi na tym nie zależy – mówi. Aktywistka, feministka, ekolożka, inicjatorka społecznych wydarzeń. Niezwykła kobieta, która ma w sobie ogień zmiany społecznej. Innowatorka, która porywa tłumy, pomaga jednostkom i wciąż uczy się od innych.
Małgorzata Tkacz-Janik angażuje się w wiele działań społecznych, z których trudno wyodrębnić jedno najważniejsze. Wszystkie aktywności stanowią wachlarz jej społeczno-politycznej działalności, z której jest znana na Śląsku oraz poza nim.
– Gdy chcę coś zrobić, po prostu to robię, podchodzę, rozmawiam, ufam. Ale czasami czuję się jak kosmitka, bo inni wolą zacząć od sprawdzania, kto kim jest, albo czy im się to opłaca – mawia.
Jej pierwsze społeczne uwrażliwienia, to nie bogaty, ale inteligencki dom (nie należały mi się punkty za pochodzenie – śmieje się MTJ), gdzie każdy miał obowiązki, także dzieci. Dom kulturowo z przedwojennych Kresów, rządziły w nim kobiety.
Kolejne odniesienia, to socjalistyczna podstawówka i pierwsze klasy ogólniaka programowo i „po linii” angażujące społecznie (prace społeczne na rzecz szpitali lub miasta, wykopki, praktyki w zakładach pracy, apele „ku czci”). W międzyczasie trochę harcerstwa, trochę hippisowania, równolegle wielkie fascynacje – poezja, sztuki plastyczne i scenografia, ale również fotografia i film, do tego intuicyjna, towarzyska i osobista refleksja nad nieodbytą rewolucją lat 60. w Polsce. Studia kulturoznawcze na Górnym Śląsku w latach osiemdziesiątych z rodzącym się w tle punkiem, śląskim bluesem i rockiem, bibułą NZS, drugim obiegiem literackim i dyskusjami po świt, to była już tylko kropka nad “i”.
– Gdy Szczepkowska ogłosiła koniec komunizmu, miałam 23 lata. Tylko raz byłam za żelazną kurtyną, angielski ćwiczyłam korespondencyjnie w sieci międzynarodowego klubu pisania listów. Trzeba było wysłać albo kilka funtów, albo lalkę w stroju ludowym, i było się przyjętym, dostawało się kilka adresów z całego świata do wyboru. Do dziś czasem piszę, już teraz via Messanger, z jednym Niemcem.
– Potem była pierwsza praca, pojawił się na świecie syn Maciek. Po rozwodzie przeszłam do korporacji, bo uczelniana pensja nie wystarczała, aby być głową rodziny, o skończeniu doktoratu nie wspominając. Rzuciłam jednak super-korpo dla robienia EXITmagazine, lifestylowej gazety, pierwszego w takim stylu lokalnego tytułu przy wielkiej konkurencji Activist i City Magazine Gazety Wyborczej. Po trzech numerach dostaliśmy na Media Trend – najważniejszym ówcześnie konkursie branży reklamowej nagrodę – Debiut Roku. Niestety, po wprowadzeniu zakazu reklamy tytoniu i alkoholu przyszedł pierwszy, wielki biznesowy krach.
– Przez te wszystkie lata brakowało mi bardzo czegoś w rodzaju nieuchwytnej wielkości w szarości codziennego życia. Na studiach żyliśmy opozycyjnymi emocjami. Górnolotną narracją o Polsce, o demokracji, o solidarności. W latach 90. coś się zmieniło, galopujący kapitalizm i podpisanie konkordatu zmieniło wszystko. I nagle w 2003 roku przedakcesyjna kampania podniosła mnie nieco w górę. Wieść o przyłączeniu Polski do Unii była naprawdę wyzwalająca. Nareszcie! Ta przeczytana Europa, ta sztuka widziana tylko w albumach, te kuchnie – śródziemnomorska i grecka – będą w zasięgu ręki! No i idee! Do publicznej rozmowy o Polsce wróciły po latach idee egalitaryzmu, emancypacji, wolności poglądów. Wracał świat marzeń.
Przełomowym momentem było poznanie koleżanek i kolegów z Partii Zielonych oraz późniejsza praca polityczna oparta na niezrozumiałych w Polsce do dziś (co MTJ podkreśla) przesłankach zrównoważonego rozwoju: na odpowiedzialności za wspólnotę, prawach człowieka i zwierząt, na uznaniu wagi płci kulturowej, ochrony środowiska, oddolnej aktywności obywatelskiej, konsultacjach społecznych i stawiania w centrum słabszych i wykluczonych.
– Byłam jedną z pierwszych edukatorek w Polsce, które tłumaczyły, czym jest równość płci w koncepcji rozwojowej zrównoważonych miast. Czym jest mobilność, nowoczesna miejskość, jak ważne są przejrzyste procedury w komunikowaniu się władzy ze społecznością lokalną. Miałam szczęście lub nieszczęście, trafiając na Partię Zielonych – mówi. I tak się zaczęło.
Doktorat tylko dla bogatych
Jako dziecko często się przeprowadzała. Nie chcąc być odludkiem, starała się poznawać nowych ludzi, a przede wszystkim dzieci. Stąd wziął się pomysł na organizowanie różnych wydarzeń w najbliższym otoczeniu.
– Nauczyła mnie tego moja ciocia oraz szkoła. Dziś szkolne prace społeczne budzą ironiczny uśmiech, ale to właśnie uczyło wielu z nas poczucia odpowiedzialności za otoczenie, za innych ludzi i zwierzęta, a także okazywania szacunku dla osób starszych, nakazywało oszczędzanie wody, jedzenia, prądu, drobnych kwot pieniężnych – mówi Małgorzata Tkacz-Janik. – To były pierwsze lekcje obywatelskości.
– Nie od razu dostałam się na studia. Po maturze skończyłam Studium Nauczycielskie, gdzie odbyłam praktyki w przedszkolu oraz na obozach z dziećmi niepełnosprawnymi i ich rodzicami. Potem, już na kulturoznawstwie, udało mi się uzyskać stypendium Ministra Edukacji Narodowej za bardzo dobre wyniki w nauce. Chciałam mieć własne pieniądze, bo nie było łatwo. Na studiach w zasadzie wszyscy byliśmy niezamożni lub po prostu biedni, jedna osoba na roku miała samochód, więc czasem woziła wybrańców na zajęcia, to był luksus – wspomina. – Robiliśmy „ściepy” na jedzenie w akademiku.
O szklany sufit otarła się podczas studiów doktoranckich. – Kiedy się poskarżyłam i opowiedziałam o swoich trudnościach życiowych oraz że jestem samotną matką, zapytano mnie: czy nikt pani nie powiedział, że jeśli chce się pisać doktorat, to trzeba mieć męża albo bogatych rodziców?
Samoświadomość to wolność
Pierwsze spotkania z feminizmem obyły się na poziomie intuicji, nie od razu zostały nazwane. Małgorzacie wciąż towarzyszyło uczucie pewnej dysproporcji w codziennym życiu. Gdy jako dziecko ciągle chorowała i lądowała w różnych przychodniach i sanatoriach, zauważyła, że personel ośrodków stanowią przede wszystkim kobiety.
– Wszędzie, gdzie się obracałam – w szkole, w szpitalach, w sklepach, przy gotowaniu i sprzątaniu były kobiety. Na mężczyzn się czekało. Oni byli w telewizji, na pierwszomajowych trybunach, na czele opozycji. Niedostępni, boscy, odczłowieczeni. Był też drugi obraz. Mężczyźni, na przykład na ulicach, często byli pijani, głośni, władczy – tłumaczy.
– Dopiero po latach zobaczyłam to w sposób systemowy. Zrozumiałam i nazwałam sobie na własny użytek dostępne mojemu oglądowi terytoria patriarchatu, czyniąc niejako eksperyment na własnym życiu, gdy potem wielokrotnie próbowałam to terytorium opuszczać z lepszym lub gorszym skutkiem. Miałam jednak jasność co do tego, że rola kobiet w Polsce jest zmanipulowana i nieuczciwie oceniana zarówno przez kulturę, jak i przez same kobiety.
Mama, stomatolożka, powtarzała, że kobieta musi mieć własne poglądy, dochód, zawód. Jako dziecko Małgorzata przeżyła traumę dramatycznego rozwodu rodziców, przemoc w rodzinie, a także gwałt.
– Te doświadczenia szukały przez wiele lat ujścia, zrozumienia i uwolnienia. W połowie lat 90. feministyczne felietony Kingi Dunin, teksty Kazimiery Szczuki, Agnieszki Graff, lektura „Zadry” i powstanie „Feminoteki” – pomogły mi się odnaleźć ideowo, zrozumiałam, że nie jestem jedyna taka „jakaś inna”, odstająca, gadająca w zachwycie nad światem, a z drugiej strony tym światem przerażona. Zrozumiałam wtedy, że doświadczenie nierówności społecznej ze względu na płeć i osobiste doświadczenia, któremu podlegam od lat, nie są jednostkowe, tylko zbiorowe. I skoro ja zrozumiałam tę sytuację, dzięki rozmowom, czytaniu, uczeniu się od innych kobiet, to może pomogę kolejnym kobietom szybciej przejść tą wyboistą drogą i dzięki temu zadbać o siebie? – mówi.
Według niej wiedza daje samoświadomość. To ma swoją cenę, ale zapewnia wolność, możliwość dokonywania wyborów i podejmowania decyzji: czy idziemy drogą samoświadomości czy wybieramy łatwiejsze rozwiązanie? Idee wymagają wiele namysłu, odpowiedzialności i czasu.
– Indywidualne zrozumienie przerodziło się w chęć działania politycznego i próby zmiany systemu patriarchalnego na równościowy – tłumaczy. I tak się stało: feministyczne pobudki doprowadziły ją do Partii Zielonych.
Zaangażowana, nie znaczy nawiedzona
W 2003 roku w samolocie do Brukseli spotkała „Zielonych”. Od nich dowiedziała się, czym jest polityka równościowa i poznała konkretne narzędzia polityczne, które od razu mogła zastosować.
– Trafiłam na dobry okres i na partię, która nauczyła mnie, czym jest gender mainstreaming, równość w praktyce oraz jak można się uczyć demokracji równościowej także wewnątrz organizacji – mówi.
To były lekcje pokory i szacunku dla wszystkich. – Wykonywaliśmy pracę u podstaw, ucząc się na przykład mówienia naprzemiennego mężczyzn i kobiet podczas partyjnych zebrań. Koledzy ekolodzy niekoniecznie uważali, że feministki mają coś do powiedzenia na jakikolwiek temat, a już na pewno nie na temat ekologii, i odwrotnie – śmieje się.
– Uważam, że postawa dużego zaangażowania jest możliwa i można w ten sposób zmieniać świat – tłumaczy.
– To nie jest popularne w Polsce, ponieważ w przypadku młodych ludzi często kojarzy się z egzaltacją, a w kontekście kobiet z tytułami naukowymi – z byciem wieczną hipiską czy nawiedzoną – ironizuje.
Według Małgorzaty podobne etykietki są bardzo krzywdzące, ponieważ taka postawa pochłania ogromne pokłady energii fizycznej i psychicznej. – Jeśli mielibyśmy szukać takich ludzi u nas, to według mnie są nimi protestujący w Sejmie, którzy bronili osób niepełnosprawnych. To jest tak duże zaangażowanie, że można je nazwać wręcz oddawaniem innym ludziom kawałka siebie. To w pewnym sensie wręcz atawistyczny opór przed złem oraz przykład kobiecej siły, często opisywany jako etyka troski, etyka zaangażowania, ale szerzej nazwałabym ją polityką trzeciej drogi. To sedno mocy Czarnych Protestów, organizowanych całkowicie oddolnie – wyjaśnia.
Feminizm, który osiąga masę krytyczną, staje się normą
Według niej w Polsce granice lewicy i prawicy są dziś zamazane i bez znaczenia. W języku polityki można uznać, że postulaty kobiet, które uczestniczyły w Czarnym Proteście, miały swoje źródło w „pakiecie” równościowo-lewicowym. Założenia te bowiem opierają się na prawie, a nie na boskim porządku. Zmierzają do całkowitej autonomii kobiety w uprawnieniu do wolności wyboru, do godności i jej uszanowania, prawa do informacji, do zdrowia reprodukcyjnego. Mimo tego wiele protestujących kobiet nie chce określać się lewicowo, w ogóle politycznie. W ich odczuciu one po prostu bronią siebie, swojej wolności, którą niekoniecznie identyfikują z bardzo politycznym, równościowym wektorem praw kobiet.
– U nas kobieca lewica kształtuje się na nowo. To jest dość skomplikowane. Popatrzmy – postulaty lewicowe, w tym związane z równouprawnieniem kobiet windują na przykład w górę SLD, ale tego politycznego kapitału, kapitału tych postulatów nie wywalczyło SLD, ale Czarne Protesty, niepełnosprawni i ich rodzice, studenci. Jest ta nowa „obywatelskość”, ale czy zmieni się od tego mapa partyjna, układ polityczny? Na razie chyba nie. To w Polsce różne zbiory, różne energie, różne pokolenia i klasy społeczne, szczerze wątpię. Tu trzeba czasu, ale na szczęście on płynie coraz szybciej.
– Feminizm w Polsce jest pokazywany w niekorzystnym świetle, a ludzi hołdujących równościowym postulatom odbiera się jako zagrożenie.
Dlatego potrzebujemy coraz więcej świadomych kobiet, którym nie wystarcza 500+, które decydują się na samostanowienie i jego konsekwencje. Na przykład finansowe, dlatego postulat równej płacy za tę samą pracę dla kobiet i mężczyzn wbrew pozorom nie pochodzi z innego manifestu politycznego, niż ten, który mówi o prawie do decydowania o własnym ciele. Potrzebujemy feministycznej masy krytycznej, takiej skali, liczby świadomych kobiet, aby z nich wyodrębnić struktury, a z nich wyłoni się cała machina zmiany społecznej. Dobrym przykładem czym jest skala w życiu społecznym, jest kościół z całą swoją administracją, hierarchią, rytuałem – tłumaczy.
Nowoczesna i świadoma Polska dopiero się tworzy, przed nami jeszcze wiele wydarzeń i refleksji.
– Feminizm polski jest wciąż nieprzeczytany i nienauczony, tzn. niewiele osób poznało klasykę literatury z nim związanej i wyciągnęło wnioski. Tymczasem chodzi o to, żeby ten ruch stał się bodźcem zmian społecznych i lepszego życia. Kluczowym pytaniem jest: ile z tego feminizmu jako idei można przełożyć na praktykę społeczną?
Przed chwilą zostało przypomniane, że kobiety zarabiają mniej i trzeba to wyrównać. Według Małgorzaty Tkacz-Janik polityka równości, to nie tylko optowanie za budowaniem przedszkoli, żłobków, ale także m.in. dbanie o zrównoważony rozwój w zakresie komunikacji zbiorowej w miejscu zamieszkania. Powód? Według statystyk to właśnie kobiety najczęściej z niej korzystają. Podobnie z kwestią demokracji energetycznej, walki z biedą i wykluczeniem, która najczęściej ma kobiecą twarz.
Miasta mogą być zielone i szczęśliwe
Małgorzata, będąc w Partii Zielonych, nauczyła się nie tylko równościowych narzędzi politycznych i tego, jak z szacunkiem wpływać na innych, ale również zdobyła wiedzę na temat wielu zagadnień związanych ze zrównoważonym miastem. W Polsce ta dziedzina dopiero raczkowała, a charyzmatyczna aktywistka robiła piorunujące wrażenie na innych.
– Małgorzatę znam z Kongresu Ruchów Miejskich oraz z ruchów feministycznych. KRM obejmuje miasto spojrzeniem z lotu ptaka. Mam tu na myśli środowisko, ekonomię, finansowanie, warunki i jakość życia, kulturę i całe spektrum powiązań społeczno-kulturalnych, historycznych i ekonomicznych. Małgosia doskonale rozumie ideę zrównoważonego miasta i potrafi łączyć ze sobą te obszary – mówi Lidia Makowska, aktywistka Trójmiejskiej Akcji Kobiecej i trójmiejskiej grupy Dziewuchy Dziewuchom, współorganizatorka Kongresu Ruchów Miejskich oraz radna Wrzeszcza Górnego.
Dziś Małgorzata prowadzi konferencje i warsztaty m. in. na temat zrównoważonego rozwoju, praw człowieka, ale też polityki rozwojowej i strategii równościowego rozwoju lokalnych społeczności.
Feminizm i polityka miejska doskonale rozumieją się, ponieważ współistnieją na tej samej płaszczyźnie, a poza tym dyskryminacja w jednym obszarze powoduje zrozumienie innych grup dyskryminowanych.
– Ruchy miejskie proponują alternatywne rozwiązania dla miast, które polegają przede wszystkim na uświadomieniu sobie, że to demokracja to mieszkańcy i mieszkanki miasta, obywatele i obywatelki i to my wybieramy władzę – kontynuuje Lidia. – Po drugie zachęcamy mieszkańców do konsultacji społecznych oraz zwracamy szczególną uwagę na prawa człowieka w mieście.
Równość i sprawiedliwość w mieście przejawia się w dostępie do dóbr, sprawiedliwości energetycznej, ekologii, transporcie zrównoważonym, czyli propagowaniu transportu zbiorowego zamiast indywidualnego.
– Chodzi o to, żeby w mieście poczuć się dobrze, mieć dobre powietrze, móc wszędzie dojść, tworzyć przyjazne miejsca, dzięki czemu będziemy czuli się szczęśliwi – mówi. – Mogę powiedzieć, że Małgosia absolutnie wyprzedza swoją epokę i jest dla mnie kobietą postrenesansu. Chętnie dzieli się wiedzą, a gdy czegoś nie wie, umie wskazać, gdzie tę wiedzę zdobyć – komplementuje.
Czy na tej ławce jest miejsce?
W 2014 roku Małgorzata startowała w wyborach na prezydentkę Gliwic z obywatelskiego komitetu wyborczego Gliwice to MY. To było ważne wydarzenie, mimo że zakończyło się bez pozytywnego wyniku.
– Do pewnego momentu było bardzo przyjemnie: biegaliśmy po ulicach, rozmawialiśmy z ludźmi i atmosfera była „ngo-sowska” – wspomina. – Tak działo się do momentu, zanim wzięliśmy udział w prawdziwej walce politycznej. W pewnej chwili, w wyniku różnych wydarzeń i medialnych sytuacji, przyszli nas oglądać radni obecnego prezydenta. Paradoksalnie, to nas urealniło. Te reakcje jego komitetu dały mi odczuć, że mój komitet i moja kandydatura, to równoprawne i istotne byty polityczne.
Komitet przekroczył próg wyborczy, ale w wyniku arytmetyki wyborczej nie wprowadził niestety radnych do rady miasta. Mieli 7,5 % głosów, ale 90 000 osób uprawnionych do głosowania gliwiczan nie poszło do urn. Zespół Małgorzaty wpisał się bardzo dobrze w pamięć mieszkańców. Wynik uplasował nasz społeczny komitet zaraz po tych należących do mainstreamowych partii politycznych i do najdłużej w Polsce urzędującego prezydenta.
Polityka okazała się być brutalną grą, tym trudniejszą, im prowadziła wyżej. Nieobecność kobiet w polskiej polityce może wynikać właśnie z tej brutalności i faktu, że jest im dużo trudniej niż mężczyznom. – Polityka często przynosi kobietom stratę. Znam wiele inżynierek, prawniczek, lekarek, które nie chcą stracić tego, co udało im się osiągnąć i dlatego często nie angażują się w politykę, ale na politycznej ławce jest miejsce dla kobiet.
Śladami prababek i ich herstorii
Małgorzata zamieniła polityczną ławkę na herstoryczną i pracuje przez cały 2018 rok jako pełnomocniczka Kongresu Kobiet ds. obchodów Stulecia Praw Kobiet. Jednak już w 2008 roku “Gazeta Wyborcza” nominowała ją do nagrody Polka Roku za zorganizowanie w Sejmie obchodów 90-lecia uzyskania przez kobiety praw wyborczych. Teraz Małgorzata współtworzy okrągłą rocznicę obchodów 100-lecia praw wyborczych kobiet. W ramach obchodów Stulecia Praw Kobiet odbędzie się ponad dwadzieścia regionalnych kongresów w całej Polsce.
– Na każdym z nich będziemy poruszać wątek lokalnej pamięci o kobietach, który jest formą ogólnopolskiej realizacji projektu pamięci herstorycznej. Zapraszamy ciekawych gości, jako pełnomocniczki Kongresu Kobiet organizujemy wystawy, odczyty, rekonstrukcje. Słuchamy zwykłych kobiet i lokalnych bohaterek. Powstają nowe Szlaki Kobiet, trasy spacerów herstorycznych, albumy. Czerpiemy z manifestów kobiecych sprzed stu lat, pokazujemy, że oprócz zasłużonych ojców polska niepodległość miała także wybitne matki – mówi Małgorzata.
– Ciekawym prokobiecym, herstorycznym projektem, przy którym miałam okazję popracować jako konsultantka była tegoroczna Industriada, czyli Święto Szlaku Zabytków Industrialnych w województwie śląskim. Główny motyw: “Industria jest kobietą” pokazał, że przemysł nigdy nie był światem bez kobiet. Moim zadaniem było znalezienie śladów kobiecych w 42 obiektach SZT zlokalizowanych w 25 miastach Śląska. Ambasadorką Industriady była Anna Dziewit-Meller, a ja byłam kimś w rodzaju “strażniczki motywu” – uśmiecha się.
– Okazało się, że kobiety odgrywały znaczącą rolę w historii wielu obiektów, a fantastyczne eventy pomogły to pokazać i zrozumieć. Organizacja przedsięwzięcia po raz dziesiąty z rzędu jest też dowodem na udaną współpracę samorządu regionalnego i organizacji pozarządowych.
Mniej reklam, więcej ducha
W latach 2012-2017 Małgorzata prowadziła własny bar wegetariański w centrum Gliwic. Chciała stworzyć miejsce z „zieloną” atmosferą, w którym bardzo różni ludzie mogliby się poczuć całkowicie u siebie.
– Lubię gotować i dobrze sobie z tym radzę, a ten bar dodatkowo dał mi namiastkę „europejskiej miejskości”, jak sobie ją wyobrażam. To było otwarte miejsce bez zadęcia, gdzie jedli i spotykali się ludzie w różnym wieku, często ze zwierzętami. Mogli nie tylko zjeść, ale też porozmawiać, dołączyć do jakiejś społecznej lub artystycznej inicjatywy. Obok siebie leżały ulotki i czasopisma LGBT, regionalistów, Zielonych, a także gazetki z zaprzyjaźnionego kościoła – opowiada Małgorzata.
– Poznałam Małgosię w jej barze. To miejsce było kultowe, prowadzone „z duszą”, gdzie można było nie tylko dobrze zjeść, ale i porozmawiać z Gosią. Ona stała za ladą i nakładała jedzenie, ale gdy ktoś ją o coś zapytał, zawsze odpowiadała – mówi Katarzyna Szota-Eksner, właścicielka szkoły jogi, wegetarianka, feministka, pisarka.
– To miejsce miało swojego ducha, a ona jest dla mnie wzorem społeczniczki. Jest także osobą z niezwykłą energią i po prostu dobrym człowiekiem – uśmiecha się Katarzyna. Musiała zamknąć bar i chyba znów brakowało jej czegoś w naszym mieście nad rzeką.
– W rozmowie z koleżankami pojawił się pomysł stworzenia Klubu Książki Kobiecej. Tworzymy go w pięć kobiet. W Klubie przybliżamy kobiecą literaturę i jednocześnie ją odczarowujemy dzięki feministycznie zorientowanej analizie i otwartym rozmowom nie tylko w gronie kobiecym. Małgosia jest zazwyczaj kompletnie zanurzona w tym, co robi.
Katarzyna mówi, że Małgorzata jest matką jej feminizmu. – Feminizm może mieć różne oblicza, ale przykład, jaki daje Gosia, sprawia, że wiele kobiet zmienia coś w swoim myśleniu – mówi. – Prawa kobiet nie zostały nam dane, musiałyśmy to wywalczyć, a historie kobiet są herstoriami, warto uświadamiać innych na ten temat. I Małgosia to właśnie robi: opowiada o kobietach sprzed 100 laty, o języku, ale tak ciekawie, że wszyscy siedzą zasłuchani – dodaje Katarzyna.
– Ja po prostu lubię mówić do ludzi, lubię tę “robotę” – śmieje się Małgorzata.
Zakapiorski temperament i głęboka świadomość
Małgorzata zapytana o inspiracje, odpowiada od razu, że wiele zawdzięcza kobietom: matce, profesorkom na studiach oraz kolejnym mentorkom, ale też intelektualnym autorytetom, których przesłanie doprowadziło ją do feminizmu, do zielonej polityki, a teraz pomaga w odkrywaniu herstorii.
– I nie jest to kwestia mojej niesłabnącej miłości do oszałamiających wykładów profesor Marii Janion, które pozwoliły mi się rozstać z romantyzmem i żyć transgresjami, czy do aury profesora Tadeusza Sławka, dzięki której przybliżyłam się do postmodernizmu i jego krytyki, ale raczej pewna inspiracja płynąca z wciąż aktualnej debaty wokół zmiany paradygmatu. Szczególnie mam tu na myśli nastawienie do Innego. Tak mocne dziś zderzenia cywilizacji. Świat jest w ciągłym ruchu z powodu rosnącej liczby ludzi i dysproporcji między Północą a Południem. Ludzie wciąż będą się przemieszczać, ale żeby nie następowało kolejne bolesne starcie w wspomnianym wyżej Huntingtonowskim rozumieniu (“Zderzenie cywilizacji”), to musimy postarać się wszyscy o jakiś dobry model moralności i oprzeć na nim nasze ułomne działania. Konieczne są otwartość i zaufanie nawet jeśli obawiamy się Innego. To dotyczy emigrantów, uchodźców, dzikiej przyrody, obcych narodowości i kultur, to dotyczy też naszego wnętrza – mówi.
Katarzyna Szota-Eksner podkreśla, że Małgorzata jest autorytetem dla wielu ludzi ze względu na swoją charyzmę. – Ona ma wewnętrzną świadomość, która wymyka się wszelkim ustaleniom, czy profitom finansowym – przekonuje.
Sama Małgorzata czerpie siłę i inspirację z kontaktów z ludźmi. – Dostaję nieustanne turbodoładowanie. Planuję kolejne studia, dokończenie i wdrożenie projektu Śląski Szlak Kobiet. Chcę mówić do kobiet o ich herstorii, budować na Śląsku feminizm. Zostać tu jak najdłużej – podsumowuje.
Źródło: inf. własna ngo.pl