Czy jesteśmy właśnie świadkami cichej rewolucji w dzieleniu się technologią? Atrakcyjność tzw. otwartego oprogramowania zaczyna kusić największych, najbogatszych i najbardziej zatwardziałych graczy na rynku.
Mobilny lider
Na wstępie przyjrzyjmy się liczbom. Według badań Netmarketshare z lutego bieżącego roku Android staje się niekwestionowanym liderem na rynku systemów dla urządzeń mobilnych. Już blisko 47 proc. wszystkich smartfonów i tabletów korzysta z tego oprogramowania. Zdziwieni? Czytajcie dalej. Gdyby zsumować wszystkie nowe elektroniczne urządzenia dostarczone na rynek w 2014 roku okazałoby się, że oprogramowanie spod znaku zielonego robota instalowane było na blisko połowie światowego sprzętu – dokładnie 48,6 proc.
Dla porównania, udział Windowsa to zaledwie 14 proc., natomiast Apple’a – 11 proc. Lawina zwyżkowa Androida rozpoczęła się przed 2-3 laty. W 2012 roku jego udział w ogólnoświatowym rynku wynosił 23 proc., natomiast już rok później 38 proc. Na rynku IT to wzrost niemalże wykładniczy.
Co stoi za sukcesem Androida? Główną przyczyną jest oczywiście otwartość oprogramowania. System oparty jest na jądrze Linuxa i licencji GNU. Sprawia to, że dostęp do „wnętrzności” platformy jest praktycznie bezproblemowy, a tworzenie i rozwijanie oprogramowania jest w zasadzie ograniczone wyłącznie przez realne możliwości samego sprzętu. Dodatkowo, wokół produktów powstaje silna społeczność razem z całym ekosystemem użytkowników, których zdanie ma często niebagatelny wpływ na przyszłość i kształt dystrybucji.
Przestarzały Linux? Skądże!
Stały wzrost zainteresowania swoim oprogramowaniem notuje także bardziej klasyczna dystrybucja Linuxa, przeznaczona na komputery stacjonarne, laptopy i netbooki – Ubuntu. Dzięki darmowemu dostępowi, całkowitej otwartości systemu i strategii zachęcania developerów do tworzenia i ulepszania oprogramowania, Ubuntu jest szczególnie chętnie wybierane przez organizacje związane z sektorem publicznym. Przykładowo - systemy komputerowe administracji miejskiej w takich miastach jak Turyn czy Monachium z powodzeniem działają w całości na platformie Ubuntu.
Powiększmy jednak skalę. W 2012 roku rząd Islandii zdecydował o migracji całego systemu informatycznego w kierunku wolnego oprogramowania. Wybór? Ubuntu. To może reelekcyjna kampania Baracka Obamy? Również w całości przeprowadzona na Ubuntu. Popularność platformy sprawiła, że jej „opiekunowie” – firma Canonical, która zapewnia dodatkowe usługi, w tym pomoc techniczną – zdecydowała się na wypuszczenie systemu w wersji na urządzenia mobilne – Ubuntu Touch. Pierwszy sprzęt z nowym oprogramowaniem – telefon BQ Aquaris E4.5 – trafił właśnie w marcu na europejskie rynki, a jego cena to 169.90€.
Sporo czasu musiało upłynąć, aby konkurencja dostrzegła siłę drzemiącą w wolnym oprogramowaniu i licencjach typu open-source. Zarówno Microsoft jak i Apple słynęły dotychczas raczej ze sztywnych ram dystrybucji i trzymania pod kluczem źródeł swoich technologii. Obecny sukces idei wolnego dostępu do aplikacji zdaje się jednak pobudzać do działania wszystkich zainteresowanych.
Wielcy gracze też walczą o rynek
Microsoft zupełnie porzucił w ostatnim czasie swoją kultową już przeglądarkę - Internet Explorera – i rozpoczął intensywne prace nad nową. Tym razem we współpracy z developerami zewnętrznymi (wiemy o silnym wsparciu ze strony Adobe), co skutkować ma większą niż dotychczas elastycznością. I to zarówno jeśli chodzi o obsługiwane formaty i wtyczki, jak i użycie przeglądarki na różnych platformach sprzętowych. To nie jedyne „otwarcie” giganta z Redmond. Przed kilkunastoma dniami świat developerski obiegła informacja, że MSBuild, czyli domyślny silnik Microsoftu służący do budowania oprogramowania w oparciu o narzędzia Visual Studio i platformę .Net, uzyskał status open-source. Microsoft już od jakiegoś czasu zdradzał przejawy zainteresowania udostępnieniem światu swoich platform do tworzenia oprogramowania (m.in. powołując .Net Foundation do celów promocji technologii .Net w środowisku open-source). Obecne kroki pokazują jednak, że użytkownicy Windowsa mogą coraz śmielej wypatrywać przyszłych, coraz bardziej konkretnych oznak otwierania się oprogramowania spod znaku okienek.
Niewzruszony nie pozostał także Mark Zuckerberg. Mimo iż na ostatniej konferencji F8 w San Francisco niewiele zostało ujawnione wprost, poznaliśmy z grubsza przyszły kierunek rozwoju Facebooka. Jak nigdy dotąd zdradza on (oczywiście do pewnego stopnia) pewne tendencje open-source’owe. Przede wszystkim nowy zestaw nakładek dedykowanych na dotychczasowy komunikator sugeruje, że do współpracy zaproszonych zostaje coraz więcej firm zewnętrznych. Sam Messenger powoli staje się swoistą platformą, a nie jedynie osobną aplikacją. Symptomatyczna jest tutaj zapowiedź integracji z Zendeskiem, zewnętrzną platformą służącą do zarządzania relacjami z klientem. Może to oznaczać, że Facebook ostrożnie przygotowuje grunt pod przyszłe udostępnienie przynajmniej części swoich źródeł developerom.
Apple podniesie rękawice?
O tym, jak dużym wstrząsem może być przerzucanie się platform z obszarów dotąd hermetycznych na open-source, niech świadczą tajemnicze ruchy najbardziej zatwardziałego przeciwnika wolnego oprogramowania – Apple. Firma z jabłkiem w logo ogłosiła niedawno przejęcie open-source’owego projektu FoundationDB, zajmującego się rozwojem baz danych NoSQL. Co najciekawsze, tuż przed przejęciem startup w dość niewyjaśnionych okolicznościach zawiesił możliwość pobierania oprogramowania i wstrzymał wsparcie dla baz NoSQL. Co to oznacza? Apple docenia siłę projektów związanych z wolnym oprogramowaniem, ale prawdopodobnie niespecjalnie sam chce dołączać do społeczności open-source. Z drugiej strony ostatnie wydarzenia pokazują, że firma wydaje się zabiegać o wizerunek organizacji jako otwartej na wszelkie formy udostępniania oprogramowania. Na ostatniej konferencji ogłoszono start Apple Research Kit – nowej platformy, która ma umożliwić lekarzom dostęp do całej gamy informacji o stanie pacjenta poprzez… jego iPhone’a. A wszystko to całkowicie w ramach projektu open-source. Ale to nie jedyne oznaki otwarcia. Najnowszy MacBook, zamiast w standardowy dla Apple’a port ładowania, będzie wyposażony w port USB-C. Z jednej strony oznacza to zuniwersalizowanie samego ładowania, połączeń ze sprzętami zewnętrznymi i przesyłu danych (w tym połączeń VGA), a z drugiej w końcu otwiera możliwości współpracy firmom zewnętrznym. Dzięki uniwersalnemu portowi USB-C tworzenie niezależnego sprzętu i akcesoriów do nowego MacBooka wydaje się mieć całkiem sensowną przyszłość. Apple i firmy zewnętrzne – do niedawna związek raczej nie do pomyślenia.
Wolne i otwarte oprogramowanie to już nie wymysł garstki entuzjastów, a całkowicie realny świat, z którym zaczęto liczyć się na poważnie. Stopniowe otwieranie się największych marek na szerszy dostęp społeczności i firm zewnętrznych było jedynie kwestią czasu. I całe szczęście, bo w czasach, kiedy innowacyjne projekty powstają częściej w przydomowych garażach, niż na najwyższych piętrach korporacyjnych wieżowców, każde usprawnienie wzajemnej wymiany wiedzy jest nieocenione.
Źródło: technologie.ngo.pl