Wielka rodzina, ekumenizm, poezja, ikony, koncerty, wystawy, spotkania oraz przeróżne „szalone” i zarazem twórcze pomysły – tak wygląda jej działanie. Jest też druga strona – skromne życie od pierwszego do pierwszego, nieprzespane noce, oglądanie ludzkiej biedy. Po prostu jest społeczniczką. Mieszka w Sanoku.
Czym się zajmuje
W tej chwili jest szczęśliwą emerytką, która ma wreszcie czas dla siebie, na swoje hobby, „zabawy w życie”, robienie tego, co zawsze pragnęła: pisanie wierszy, malowanie ikon, hodowlę kotów rasy Meine Coon, a także chodzenie spać późno i wysypianie się do woli.
Co nie zmienia faktu, że dalej pomaga wokół tym wszystkim tym, którzy tego potrzebują.
Dlaczego to robi
Kiedy po studiach w Krakowie wróciła do rodzinnego Sanoka, zobaczyła dużo biedy fizycznej i duchowej.
– To było jakieś trzydzieści lat temu, kiedy rodzina wielodzietna była uznawana za coś gorszego. Ponieważ sama jestem mamą sześciu synów, dziś wykształconych i niezależnych, dlatego bolało mnie określenie „dziecioroby”, tym bardziej, że przecież zawodowo pracowałam tak samo jak inni. Nie korzystałam z żadnych ulg czy przywilejów, jakie dziś się stworzone dla rodzin wielodzietnych. Stąd moje zrozumienie i organizowana pomoc dla kobiet, które głównie w stanie wojennym nie radziły sobie z biedą, kolejnym potomstwem – gdy w sklepach nic nie było, a jakieś przydziały żywnościowe były na kartki, gdy zdobycie butelki, pieluch, wyprawek dla niemowlaków graniczyło z cudem. Przychodziły do mnie zatroskane, nawet zapłakane, prosząc o wsparcie duchowe, o jakąś pomoc. Dlatego najpierw wśród znajomych, później poprzez działalność organizacji społecznych zdobywałam jakąś pomoc rzeczową – opowiada.
I może warto przypomnieć, że w jej mieszkaniu (jeszcze w stanie wojennym) razem z mężem i grupą znajomych redagowała i wydawała gazetki opozycyjne, nierzadko rozwożone w konspiracji w wózeczku dziecięcym.
– Ktoś mi mówił, masz tyle dzieci, czy wiesz, że narażasz siebie i rodzinę. Odpowiadałam wówczas, a czy ty to zrobisz? – Usłyszałam krótkie „nie” – bo tylko głupiec się naraża. Tłumaczyła, że ktoś to musi zrobić, żebyśmy byli wreszcie wolni. Kraków, Duszpasterstwo Akademickie „Beczka” u dominikanów dał mi szkołę edukacji patriotycznej – wspomina.
Inny przykład: pomoc kobietom z niepełnosprawnymi dziećmi. – Z zawodu jestem nauczycielką polskiego, mąż uczył historii, nie przerastało nas załatwianie czegoś w urzędzie, pisanie pism w sprawie np. wózka inwalidzkiego, sprzętu czy turnusu rehabilitacyjnego. Zauważyłam, że mało kto rozumie kobietę, która „siedzi w domu” i wychowuje gromadkę dzieci czy dziecko niepełnosprawne. Zwykli ludzie nie wiedzą, jak te kobiety są przemęczone, bezradne i udręczone: biedą, chorobą i samotnym dźwiganiem licznych problemów. A dotarcie do tych kobiet, powiedzenie: „nie jesteś sama, pomogę ci”, jest naprawdę sztuką. Z trójką dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym, na turnus rehabilitacyjny się nie wyjedzie. Dlatego tymi zdrowymi często ja się opiekowałam – wspomina.
Ponad 18 lat temu z Marianną Jary, prawosławną Ukrainką i żoną protodiakona z sanockiej cerkwi, zastanawiały się, co zrobić z ogromnym antagonizmem między chrześcijanami różnych obrządków. Bo wiadomo, zaszłości historyczne, wzajemne oskarżenia, utarczki stały się na długie lata przeszkodą nie do pokonania.
– Zgłaszałyśmy problem kapłanom, ale się od nas dosłownie opędzali, więc we dwie zaczęłyśmy organizować małe spotkania ekumeniczne, najpierw dla młodzieży, później dla dorosłych. A warto podkreślić, iż każde spotkanie ekumeniczne miało bogatą oprawę artystyczną, prezentowało kulturę i tradycję ludności, która należała do sześciu różnych Kościołów – opowiada. – Z Marianną poznałyśmy się bardzo prosto, bo w „Tygodniku Sanockim” był dodatek kulturalny i kiedyś poproszono mnie, żebym z nią przeprowadziła wywiad. Jest to osoba niezwykła, utalentowana muzycznie, dyrygent ukraińskiego chóru Widymo. Powiedziała mi wtedy, ty działasz przy kościele, ja przy cerkwi, może zrobiłybyśmy coś wspólnie dla mieszkańców, aby życzliwiej odnosili się do siebie. Odpowiedziałam, że ekumenizm był zawsze mi bliski, jeszcze z czasów krakowskich.
Spotkania ekumeniczne zaczęły się więc odbywać najpierw na terenie franciszkańskiej kawiarenki „U Mnicha”. Zawsze była drobna część modlitewna, potem duża artystyczna, jakieś koncerty, wystawy, prelekcja wybitnej osoby. Kiedy ludzie zobaczyli, jak owocne są te spotkania, gdy katolicy, prawosławni, grekokatolicy, adwentyści, starokatolicy i protestanci zaczęli wzajemnie poznawać siebie i wspólnie bawić i modlić, w Sanoku naprawdę zrodził się ekumenizm oparty na szacunku i pojednaniu. Głównie starsze osoby dochodziły do wniosku, że nas chrześcijan łączy bardzo dużo. Tłumnie przychodzili. Wszelkim grupom artystycznym, zespołom, chórom zależało, żeby u nas wystąpić.
Nie dałaby rady bez wiary. Studiowała teologię u samego bp. Wacława Świerzawskiego. Właśnie religia nauczyła ją pięknych wartości i otwartości na drugiego człowieka.
– Czasem ktoś mnie pytał, a ile ty z tego masz, po co to robisz? Odpowiadam ze śmiechem: – nic, najwyżej nieprzespane noce, rachunki za telefony.
Z mężem zawsze żyli skromnie, gimnastykując się z wydatkami od pierwszego do pierwszego. Ale sprawy materialne nigdy nie były ważne. – Bo czy ma pani złote łóżko z baldachimem czy zwykłe, to jest to samo miejsce do spania – śmieje się. Poza tym uważa się za prostą kobietę, a do takiej przychodzą ufnie kobiety z różnymi problemami, pytaniem, czy urodzić kolejne dziecko, zdobyć wykształcenie, jak szukać pracy. Wiele razy rozmawiała z osobami z tzw. marginesu, kobietami o bujnym życiorysie, bo znalazły w niej szacunek i zrozumienie. Nie wywyższa się, nie wymądrza się.
Największy sukces
Małe miasto ma swoją mentalność. Tu jest takie typowe oczekiwanie, że wszyscy powinni być równi i trzeba obciąć to, co wystaje ponad średnią. – W takich miastach też bieda nie wychodzi na ulice, bo ludzie mają swój honor i godność. Dla tych ludzi byłam i jestem jedną z nich, bo miałam dużo dzieci, nie miałam samochodu i w jednym płaszczu chodziłam przez parę lat.
Dlatego ceni małe rzeczy, a sukcesem jest nawet życzliwy drobiazg, wcale nie duże akcje czy nagrody.
– Każdy człowiek wyciągnięty z biedy, czy to materialnej – czy duchowej, jest wspólnym zwycięstwem, ogromną radością – mówi.
Największa porażka
Porażka miała miejsce w dokładnie w sierpniu cztery lata temu, kiedy dobitnie się dowiedziała, jak jej działalność komuś przeszkadza. Została pomówiona o głupią rzecz. – Tym bardziej bolało, że to była moja przyjaciółka, która wciągnęła w intrygę wiele osób. Zazdrościła mi, że potrafię połączyć rodzinne życie z pracą zawodową i społeczną. Nie sądziłam, że plotka, pomówienie i zawiść może tyle złego uczynić, zniszczyć komuś zdrowie i przekreślić wiele lat życia – mówi z żalem. Dwadzieścia lat przyjaźni pękło jak mydlana bańka.
Co lubi
– Ach, czego ja nie lubię – znów śmieje się. Określa się wielką entuzjastką życia. Kocha swoją rodzinę. Jej synowie mają po mamie żyłkę społecznikowską. Np. Dawid od kilku lat przebywa na Białorusi i jako wolontariusz opiekuje się głównie dziećmi niepełnosprawnymi, młodzieżą upośledzoną oraz sierotami. Nawet otrzymał w Witebsku międzynarodową nagrodę „Ecce Homo” za wybitną działalność charytatywną. Inni synowie też pomagają, chętnie uczestniczą we wszelkich inicjatywach społecznych.
W ludziach ceni prostotę i uczciwość. – Nie jest ważne, jaką kto ma przeszłość. Wszystko się liczy „teraz”. Jeśli chcesz coś ze mną robić czy zorganizować, to proszę – zachęca.
Jest zachwycona ikonami. Maluje je, rozdaje i czasem sprzedaje na Allegro. Zarobione pieniądze przeznacza na materiały plastyczne oraz pomoc potrzebującym. Uwielbia koty. – Są przemądre, przedobre i takie piękne. Mam dwa rasy Meine Coon: Fuksję i Donka – chwali się. Autentycznie kocha poezję. – Taką najprostszą jak uprawiane haiku. Wykształcona polonistka potrafi napisać wyrafinowany wiersz. Ale napisać coś w sposób oszczędny i prosty, to sztuka, to szanuję i tak piszę – uważa. Wydała kilkanaście tomików.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że lubi gry komputerowe. – Wciągają szalenie. Nauczyli mnie ich chłopcy, bo stale w nie grali, a ja się dopytywałam, co tam godzinami robią. Synowie podszkolili mnie też w obsłudze komputera, a dla mnie to ważne, bo zauważyłam, że kobiety w moim wieku mają z tym problem. Dzięki synom biegle „władam” komputerem, co przydało się, gdy społecznie współredagowałam przez około 15 lat tygodnik „Głos Ziemi Sanockiej”– zaznacza.
Plany na przyszłość
Teraz skupia się na napisaniu dwóch tomików poetyckich i sztuki współczesnej pt. „List”.
Razem z synem Gniewkiem planuje wyjechać w Bieszczady oraz pobyć kilka tygodni u syna w Warszawie i czeka, aż jej kotka Fuksja będzie miała małe.
Halina Więcek (ur. 1956 w Sanoku) – poetka i pedagog, działaczka społeczna. Studiowała na Wydziale Filozoficzno-Humanistycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i filologię polską na WSP w Rzeszowie. Od 1982 r. nauczycielka języka polskiego. W roku 1996 i 1999 otrzymała Nagrodę Miasta Sanoka w dziedzinie literatury, a w 2000 r. nagrodę ministra edukacji narodowej za wybitne osiągnięcia w pracy dydaktycznej i wychowawczej. Od 1998 r. organizuje Spotkania Młodych Poetów dla uzdolnionej literacko młodzieży szkolnej. Sama również tworzy poezję: wiersze Haliny Więcek ukazały się w ogólnopolskich antologiach poetyckich oraz samodzielnych tomikach. Dała się poznać jako inicjatorka Akcji Pomocy dla Powodzian od 1998 i w latach następnych, organizując zbiórki darów, konwoje do wiosek z gminy Borowa, Połańca oraz opiekę nad dziećmi powodzian. W 2000 r. za liczne prace społeczne i charytatywne otrzymała Laur Nowin „dla najlepszego społecznika Podkarpacia”.
Źródło: inf. własna ngo.pl