Ludzie pytają „Gośka, po co ci to?”. I czasem sama się nad tym zastanawia. A potem dzwoni telefon, ktoś z pomysłem, i od razu jej przechodzi. Nie może usiedzieć w miejscu.
– Ja wcale nie jestem niezwykłą Polką – mówi Małgorzata Leszczyńska, chwilę po tym jak usiedliśmy przy stole. Tak twierdzi kobieta, która w swojej miejscowości jest sołtysem, reaktywowała lokalne Koło Gospodyń Wiejskich, udziela się w świetlicy, zorganizowanej w starej remizie, a do niedawna przewodniczyła Fundacji Liderzy Polesia, w której nadal aktywnie działa. To wszystko łączy z pracą w Urzędzie Gminy, prowadzeniem gospodarstwa i wychowywaniem dzieci.
Uwielbia ludzi
Jako dziecko śpiewała w chórze i może stąd ma donośny, ciepły głos. A zapał społecznikowski odziedziczyła po matce.
– Moja matka była społecznikiem, działała wszędzie, gdzie się dało. I to pomimo że – jak to na wsi, gdzie wszyscy wszystko o ludziach wiedzą – nie obyło się bez gorzkich słów pod jej adresem – opowiada Małgorzata.
Poza tym, jak sama podkreśla, uwielbia ludzi, to oni między innymi dają jej motywację do działania.
– Jakby mnie zamknęli w czterech ścianach i bym miała cały dzień same papiery do wypełniania w jakimś urzędzie, to chyba bym zginęła – tłumaczy ze śmiechem.
W Kopinie, ale nie z Kopiny
Skąd wzięła się w Kopinie, małej wsi 50 kilometrów od Lublina, otoczonej polami i lasami, do której prowadzi wąska dziurawa droga? Po nieudanym starcie na studia dostała pracę w szkole. Do Kopiny skierowało ją kuratorium. Może gdyby znów kazali jej zmienić adres, to ponownie by wyjechała, ale tu poznała męża i tak już wsiąkła w lokalne społeczeństwo. Jednak szkołę zamknięto, więc M. Leszczyńska, jak każda szanująca się niespokojna dusza, szukała innych możliwości działania. Tak trafiła do świetlicy dla młodzieży, która powstała w miejsce starej remizy, z resztą z inicjatywy Małgorzaty.
– Młodzi ludzie nie chcą się wychylać, są zbuntowani, ale i zmęczeni. Łatwo nie mają, bo dzieciaki na wsi to nie tylko do szkoły muszą chodzić, ale i w polu z rodzicami pracować. W świetlicy odpoczywają – opowiada z uśmiechem.
Za starszych też się wzięła
Ale dla Małgorzaty praca w świetlicy to było mało. Stwierdziła, że oprócz młodych, do działania na rzecz lokalnej wspólnoty, warto byłoby włączyć też starszych mieszkańców Kopiny. I tak zrodził się pomysł, aby reaktywować Koło Gospodyń Wiejskich. Podobna organizacja działała już w regionie, ale w Cycowie, pięć kilometrów od Kopiny.
– Skoro oni mogą, to dlaczego nie my? – zastanawiała się Małgorzata. Z tego dumania zrodził się pomysł, a z pomysłu działania. Nie poszło łatwo. Po długich zabiegach, dzięki wsparciu lokalnych władz, jej starania zakończyły się sukcesem, czyli powstało kopińskie Koło Gospodyń Wiejskich.
– Tyle jest tu osób, które mają wiedzę, że szkoda byłoby jej nie wykorzystać – pomyślała Małgorzata. W Kole gospodynie uczą się zatem nawzajem gotowania, przygotowują okolicznościowe widowiska, pracują nad rękodziełem. Opowiadając o tym Małgorzata od razu wskazuje na stojący na stole bukiet kwiatów z… bibuły. Pięknie, misternie wykonane różowo-białe pączki zdobią rodzinny stół w salonie. – Poza tym wyjeżdżamy na pokazy, na prezentacje.
– Jak to się dzieje, że członkiniom koła tak się chce? – pytam.
– No, nie zawsze się chce – przyznaje Leszczyńska i opowiada, jak to niektórzy czasem wolą się byczyć w domu, a później żałują, że nie pojechali, bo sąsiedzi zza płotu a to na pokazach ciasto sprzedali, a to nagrodę zdobyli. – Później już nie odpuszczają, bo dobre wzorce trzeba powielać – kończy z zachwytem.
Wszędzie jej pełno
Są dusze niespokojne i jeszcze bardziej niespokojne. A są jeszcze takie, jak Małgorzata, która w ogóle wyłamuje się z tego podziału i wszędzie jej pełno. Dwa lata temu, wraz z mieszkańcami Kopiny i pobliskiego Cycowa, stworzyła Fundację Lokalna Grupa Działania „Liderzy Polesia”, która to, co w regionie najlepsze, miała promować. I została jej szefową. Początki były trudne, bo brakowało pieniędzy, a o poręczenie kredytu trzeba się było wystarać u wójta. Teraz jednak wszystko działa. To dlatego, że dzięki zaangażowaniu dziesiątek osób, które swoim zapałem zaraża obrotna pani sołtys, mają się dobrze rękodzieło i kuchnia, czyli regionalne atuty.
– Bardzo ważne było dla nas to, że tutaj wcześniej działała masa różnych stowarzyszeń. Dzięki temu ludzie wiedzieli, że razem mogą więcej – przyznaje Małgorzata Leszczyńska. – I hołdując zasadzie, że kupy nikt nie ruszy, postanowili współpracować w agroturystyce.
A Małgorzata tylko temu przyklaskuje, bo widzi, że jej fundacja przyczynia się do rozwoju lokalnego biznesu.
Bombideusz na deser
– Zaskoczył mnie pan propozycją tego spotkania. Akurat wracałam z męczącego szkolenia i się zgodziłam, ale później się zastanowiłam i pomyślałam, że w gruncie rzeczy nie wiem po co, bo ja strasznie nie lubię mówić o sobie – zdradza Małgorzata po ponad godzinie rozmowy. Chociaż nie poruszyliśmy jeszcze tematu szczególnie jej duszy, czyli gotowania. Bo Małgorzata napisała książkę, „Palce lizać”, w której zebrała receptury lokalnych przysmaków.
– Może ma Pan ochotę na obiad? – zaskoczyła mnie pytaniem. Z obiadu zrezygnowałem, ale deseru nie udało mi się odmówić. Lekka mleczna pianka rozpływała się w ustach.
– To bombideusz – oznajmiła z uśmiechem Małgorzata. – Nie wiem skąd się wzięła ta nazwa, ale deser fajny…
Rzeczywiście fajny, dostałem nawet przepis. W podobny sposób powstała książka: mieszkańcy Kopiny wymieniali się przepisami. Na początku były kłopoty z jej wydaniem: nawaliła drukarnia w pobliskiej Łęcznej. Dla zaradnej sołtyski problemem to nie było: książka powstała chałupniczym sposobem, na domowych drukarkach. Biegania po znajomych i załatwiania było co nie miara.
Człowiek z człowiekiem zawsze
– Ale ja naprawdę jestem tylko zwykłą Polką – mówi chyba po raz dziesiąty Małgorzata, gdy pytam o wyróżnienie w konkursie na „Niezwykłą Polkę” Akcji Akacja. Jury konkursu nagrodziło ją za jej szeroką działalność społeczną. Ta radosna informacja przysporzyła jej jednak także trochę przykrości. – Wyróżnienie było różnie odebrane przez różne osoby. Z jednej strony odbierałam gratulacje, a z drugiej były też złośliwe podszepty.
Jednak Małgorzata to optymistka, uśmiech jej nie opuszcza.
– Przecież gdybyśmy wszyscy tak samo myśleli, to byłoby nudno – tłumaczy i podkreśla, że nie obraża się na nikogo. – Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze.
Rodzina daje siłę
Małgorzata aż kipi pomysłami, ale – jak zapewnia – nic by jej nie wyszło, gdyby nie rodzina.
– To najbliżsi dają mi inspirację do działania i chęć do aktywności na rzecz innych, otwarci i wyrozumiali ojciec, syn i dwie córki najbardziej mnie motywują. Nie można też zapomnieć o Opatrzności – dodaje. Ze szczerością przyznaje też, że to ludzie ją nakręcają, gdy dzwonią i dzielą się pomysłami.
– Wtedy mogę góry przestawiać – śmieje się Małgorzata. – Konsultacje, badania, ankiety, analizy, trochę papierków, których nienawidzę i już wiem, co w trawie piszczy, choć najważniejsza jest rozmowa – dodaje. Największą satysfakcję dają jej sytuacje, gdy od ludzi dowiaduje się, że jest im potrzebna.
– Kiedyś, na jednym ze spotkań lokalnych partnerów, byłam typowana na prezesa nowo powstającego stowarzyszenia. Wtedy podeszły do mnie trzy panie z Koła Gospodyń Wiejskich i pytają co z nimi będzie. A ja na to, że będzie to, co było. Dalej będziemy działać. A one podziękowały, że o nich pamiętam. Takie sytuacje naprawdę dają siłę – opowiada.
Problem to normalka
Pomimo wielu sukcesów, także i Małgorzata musi mierzyć się z problemami dnia codziennego. Najwięcej kłopotów sprawia jej rotacja ludzi w fundacji.
– Wszystko jest dograne, każdy wie, co ma robić, a tu nagle coś komuś wypadnie i wszystko się wali – opowiada. – Przychodzą nowi ludzie, którzy muszą się uczyć od nowa.
Poza tym Małgorzata uważa, że źródło problemów, tak samo jak i pomysłów, siedzi w ludziach.
– Każdy szybko chciałby wielkiego sukcesu, a przecież czasem droga do niego jest bardzo długa i ludzie się zniechęcają. Albo w ogóle nie chcą dać się namówić do jakiegokolwiek działania.
A wszystko przez zaszłości.
– Kiedyś wszystko było na siłę: organizowano czyny społeczne, które ludziom źle się kojarzą. Teraz trzeba odbudować wiarę we wspólne działanie – mówi.
Problemem jest też uzyskanie pomocy od przedsiębiorców, którzy najczęściej mają za mało czasu na jakiekolwiek lokalne inicjatywy czy aktywne działanie. Małgorzata wcale im się nie dziwi, a wręcz podziwia i szanuje za to, że zdecydowali się na własny interes.
– W sumie naszym działaniem zachęcamy do tego samego – podsumowuje.
A pytana o prawdziwe problemy, odpowiada krótko: – Najwięcej mam ich ze sobą – i wybucha śmiechem.
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 06 (54) 2008; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl