Marcin Dadel, lat 28, mieszkaniec Słupska. Mówi o nim: – To moje miasto. Człowiek, który chce, by organizacje pozarządowe były niezależne od woli lokalnych decydentów, by nie przychodziły do nich żebrać o pieniądze, leczy by stanowiły znaczącą siłę, która potrafi wpływać na lokalną władzę. – Zwycięstwo w wyborach lokalnych nie oznacza, że jakiś człowiek dostaje mandat do samodzielnego rządzenia przez cztery lata. On musi konsultować się w kluczowych decyzjach ze społecznością, która go wybrała – mówi Marcin.
Jest stanowczy i rzeczowy. Od razu przechodzi do sedna sprawy. Za to cenią go współpracownicy i ci, którym pomaga.
Na mapie Słupska – miejsca, w którym niezwykle trudno zaktywizować lokalną społeczność do podjęcia konkretnych działań jest postacią wyjątkową. Tu, gdzie zazwyczaj wspólnoty mieszkańców protestują przeciwko czemuś już po zakończeniu procesu decyzyjnego, a nie przed jego rozpoczęciem, taki człowiek jak Dadel, który zaleca przypatrywanie się poczynaniom lokalnej władzy codziennie, dzięki internetowi, wygląda niemalże jak kosmita.
Ale to właśnie, wydawałoby się nierealne podejście, którego wzorcem są standardy wzięte z Europy Zachodniej, doprowadziło do tego, że obywatele Słupska otrzymali realną władzę w postaci uchwały obywatelskiej.
W ubiegłym roku Rada Miasta przyjęła uchwałę, według której 400 osób może skonstruować własne prawo i przesłać do radnych. Ci mają trzy miesiące na jej rozpatrzenie. To jest właśnie zasługa Dadela i jego Centrum Inicjatyw Obywatelskich.
Wszystko przez siostrę
Zaczęło się kompletnie przypadkowo. Ponad dziesięć lat temu, Ewa Kosiedowska, szefowa lokalnego Centrum Wolontariatu szukała ludzi do działania. – Siostra skończyła szkołę i zaczęła tam pracować na stażu. Pomagałem jej. Tak zetknąłem się z działalnością organizacji pozarządowych – opowiada Marcin.
Wtedy napisał pierwszy projekt o środki zewnętrzne. Był nieduży, na 2,5 tys. zł. Dotyczył profilaktyki antyalkoholowej. Polegał na małym przedstawieniu teatralnym, które było wystawiane w słupskich szkołach. Projekt pieniądze otrzymał. – Pisałem go dwa tygodnie – wspomina Dadel.
Jednak jego przygoda z Centrum Wolontariatu była o wiele ważniejsza z zupełnie innego punktu widzenia. Dadel interesował się informatyką. W Polsce było szesnaście centrów wolontariatu. Zaproponował, by wszystkim stworzyć wspólną stronę internetową, a wszystkie centra otrzymały jeden adres mailowy.
W ten sposób powstał wolontariat.org.pl – pierwsze dziecko Marcina Dadela. Dzięki niemu nawiązał wiele znajomości w Polsce.
Nie chciał komputerów na całe życie
Po skończeniu szkoły średniej znalazł się w Warszawie. Dzięki zawartym znajomościom znalazł pracę w Stowarzyszeniu Klon/Jawor.
– Nie miałem możliwości, by pójść na studia dziennie, a chciałem studiować informatykę. Zdecydowałem się pójść na Wojskową Akademię Techniczną w trybie zaocznym. Utrzymywałem się dzięki pracy w Klonie – opowiada.
Zajął się stworzeniem bazy danych organizacji i przeniesieniem jej do Internetu. To były jedne z najbardziej wyczerpujących miesięcy jego życia. Pracował po dwanaście godzin. W weekendy studiował.
Przyjął kolejne zobowiązanie. Tym razem dotyczyło ono współtworzenia portalu, który miał gromadzić informacje dla i o organizacjach pozarządowych w Polsce. Portal www.ngo.pl powstał w 2001 roku. Miał dość. – Stwierdziłem, że nie chcę całego życia spędzić przy komputerach – wspomina.
Słupsk lepszy od Warszawy
Zajął się więc promocją portalu – wtedy nikt go za bardzo nie znał. Dziś jest to jedyne źródło informacji dla organizacji pozarządowych. Organizacja, która nie korzysta z tego portalu, gdyby chciała dobrze działać… to byłoby zadziwiające. Dzisiaj są tam tysiące wejść dziennie.
W tym czasie coraz częściej uczestniczył w spotkaniach dotyczących polityki sektorowej, jednak… nie podobało mu się to. – Dziwne było to, że uczestniczę w rozmowach na temat konkretnych zapisów dotyczących funkcjonowania organizacji pozarządowych w ogóle nie mając doświadczenia w w prowadzeniu jakiegoś stowarzyszenia. Wydawało mi się to bez sensu – stwierdza.
Postanowił wrócić do Słupska: – Trudno mi było sobie wiele rzeczy wyobrazić w Warszawie. Na przykład – założyć rodzinę. Mieszkając tam ledwo wiązałem koniec z końcem, nie było mnie stać na wiele rzeczy. Samo wynajęcie mieszkania to 1200 zł, studia 600 zł. Nie mogłem tak dłużej pracować. Poczułem, że znajduję się pod ścianą.
Skutki różne, ale ciągle do przodu
Jak postanowił. Tak zrobił. Przyjechał do Słupska. Stutysięcznego miasta na północy Polski. – Nie miałem żadnych sentymentów do Warszawy. Nie mogłem założyć stowarzyszenia na rzecz jakiejś dzielnicy nie będąc stamtąd. Musiałem wrócić do Słupska, bo to było moje miasto – opowiada.
Na miejscu zastał rozpadające się Słupskie Centrum Wspomagania Inicjatyw Pozarządowych – z budżetem rocznym 40 tys. zł, trzema stażystami, którzy właśnie pakowali się by wyjechać do Anglii, odchodzącą panią prezes i 11 tys. zł długu. Mimo to postanowił spróbować.
Wizja była jedna – stworzyć stowarzyszenie, które będzie obsługiwać inne organizacje pozarządowe i będzie w stanie dostarczyć im konkretny nowoczesny produkt – od szkoleń w grupach i indywidualnych, poprzez pomoc w pisaniu projektów, czy organizowania konkretnych spotkań.
Po trzech latach Centrum Inicjatyw Obywatelskich jest prężnie działającą firmą, która zatrudnia kilkanaście osób, ma rozpoznawalną markę w mieście, prowadzi własne akcje, i z którą liczą się miejscowi urzędnicy.
Słupsk jest bowiem bardzo specyficznym miejscem. Ludność jest w większości napływowa. Nie jest zainteresowana aktywnością społeczną. Od lat frekwencja w wyborach lokalnych jest jedną z najniższych w Polsce. Na konsultacje w sprawach budżetu, czy rozwoju miasta, przychodzi po kilka osób, reszta to urzędnicy.
CIO próbuje przełamać ten impas. Specjalny program rozwoju społeczeństwa lokalnego przewiduje wydawanie gazety („Kurier Obywatelski”), prowadzenie portalu internetowego oraz comiesięczną edycję „Kawiarenki Obywatelskiej” – miejsca, gdzie przy kawie, zwykli ludzie mogą porozmawiać z decydentami na ważne tematy społeczne.
Skutki tych działań – jak można się spodziewać, są różne. – Gdy wychodzimy do ludzi z jakąś akcją, na przykład zbierania podpisów pod petycją w sprawie utworzenia lotniska to w ciągu godziny byliśmy w stanie uzbierać cztery tysiące podpisów. Jednak, gdyby ci ludzie mieli przyjść w jedno miejsce, by wyrazić swoje poparcie dla takiego projektu, to pewnie nie przyszedłby żaden z nich – stwierdza Marcin.
Wyjeżdżać stąd nie chce
Działalność CIO, oprócz wspomagania organizacji pozarządowych, polega więc na ciągłych próbach dotarcia do społeczności Słupska, by ta wzięła sprawy we własne ręce.
Dadel codziennie wstaje o 6.50. Ubiera dziecko do przedszkola. Wiezie Karolinę – swoją kobietę, do pracy, a dziecko do przedszkola. Po ósmej jest już u siebie.
Zaczyna od sprawdzenia maili (codziennie jest ich kilkadziesiąt, większość z nich z Warszawy, związanych z polityką sektorową). Potem czyta wiadomości, najpierw krajowe, następnie lokalne.
Czas na pracę – zaczyna od papierkowej roboty, która wymaga skupienia. Sprawdza, jak idą projekty, jakie są konkursy, pisze projekty, sprawdza realizację budżetów. Później zaczynają się spotkania. Często spotkania na mieście, albo z zespołami, albo z ludźmi, którzy chcą się poradzić.
I tak codziennie. Ze Słupska nie zamierza wyjeżdżać.
Źródło: gazeta.ngo.pl - 10 (58) 2008;