50 lat temu, 28 maja 1961 w londyńskim „The Observer”ukazał się artykuł Petera Benensona „Zapomniani więźniowie”, wzywający do działań na rzecz uwolnienia osób więzionych za przekonania. Zainicjował on powstanie ruchu Amnesty International.
W Polsce narracja jest zwykle taka: powstali w 1961 roku i przez wiele lat zajmowali się więźniami sumienia, między innymi polskimi internowanymi w stanie wojennym. Potem jednak organizacja przechyliła się na lewo i przesadnie rozszerzyła swój mandat, zajmując się nie indywidualnymi losami, ale dużymi sprawami, co do których nie ma konsensusu, takimi jak mniejszości seksualne, aborcja i terroryści z Guantanamo.
Prawa człowieka? Sprawdzam!
W rzeczywistości jednak organizacja, która obchodzi właśnie 50. rocznicę istnienia, nigdy nie próbowała być niekontrowersyjna i zajmować się tylko sprawami już na starcie mobilizującymi duże i łatwe poparcie. Kiedy spojrzymy na na wpis o Polsce w raporcie 1974/75 okaże się, że jednym tchem wymienia on represje wobec antykomunistów z „Ruchu” (Czuma, Niesiołowski) i proalbańskich komunistów Kazimierza Mijala. W Wielkiej Brytanii Amnesty przez lata denerwowała opinię publiczną, oskarżając władze o torturowanie i pozasądowe egzekucje członków IRA. Margaret Thatcher skłoniło to nawet do nazwania AI „apologetami IRA”. W RFN organizacja poświęciła dużo (z perspektywy czasu widać, że przesadnie dużo) uwagi warunkom, w jakim byli przetrzymywani ludzie z grupy Baader-Meinhof. A kiedy otrzymała Nobla (1977), jej ówczesny szef Martin Ennals wybrał ucieczkę do przodu. Podczas gdy jeden z uwolnionych tureckich więźniów odbierał Nagrodę, on otwierał kampanię w kolejnej sprawie – powszechnego zniesienia kary śmierci. Wtedy kara śmierci była zniesiona w tylko 16 krajach – świat był więc daleko od konsensusu. Obecnie, po trzydziestu latach działań, od kary śmierci całkowicie wolnych jest prawie sto krajów, a rezolucje na rzecz globalnego moratorium przechodzą w ONZ komfortową większością.
Kolekcja komplementów, jakie Amnesty zebrała na swój temat w okresie uchodzącym niekiedy za „klasyczny” jest imponująca. I tak na przykład dla prezydenta Afganistanu była „koordynowaną z Londynu grupą charakteryzująca się bogatą wyobraźnią podsycaną przez ośrodki propagandy Radia Pekin, BBC, Głosu Ameryki, Islamabadu i Teheranu” (1979), dla radzieckich „Izwiestii” (1980) „organizacją całkowicie utrzymywaną przez imperialistyczne służby bezpieczeństwa, dla premiera australijskiego stanu Queensland „ramieniem komunistycznej propagandy”(1981). Ajatollah Chomeini z kolei raczył stwierdzić, że „Wszyscy tacy lokaje w służbie szatana jak Amnesty International… usiłują zdusić Republikę Islamu" (1981).
Na wysokim szczeblu i długim dystansie
O ile zmiany w życiu pojedynczych osób często są Amnesty przypisywane (choć ona co do zasady ich sobie nie przypisuje), w cieniu pozostają mniej namacalne przemiany. Tymczasem ONZ w 1961 była zupełnie inną instytucją niż teraz. Naprawdę były w niej tylko państwa. Raporty o sytuacji praw człowieka pisał wyłącznie Czerwony Krzyż i nie publikował ich. Te rozbudowane możliwości zaistnienia dla ruchów społecznych, jak status konsultacyjny, przedstawianie raportów alternatywnych do rządowych, możliwość zadawania władzom pytań, są w dużej efektem dziesiątek lat presji Amnesty. Podobnie rzecz się ma z wieloma międzynarodowymi konwencjami i instrumentami, jak Wysoki Komisarz Praw Człowieka czy Międzynarodowy Trybunał Karny. Często potrzeba dziesiątek lat pracy, spinającej lobbing z masowymi petycjami, pokazującymi, że świat naprawdę patrzy. Na przykład w 1973 roku Amnesty zaczęła walczyć o przyjęcie dwóch międzynarodowych konwencji – o torturach i zaginięciach. Pierwsza z nich została przyjęta w 1984 i weszła w życie w 1987 roku. Drugą podpisano w 2006, a weszła w życie w grudniu 2010… Kolejne sprawy mają wciąż status „w toku” - jak choćby globalny traktat o handlu bronią, o który Amnesty walczy już prawie 10 lat.
Ruch w pełni globalny
Kiedy przyszedłem do Amnesty w 2000 roku, trwała właśnie wymiana ulotek – mówiące o tym, że jest nas 800 tysięcy zmieniano na mówiące o organizacji ponadmilionowej. Obecnie Amnesty to ponad trzy miliony członków, aktywistów i sympatyków. Jednakże reprezentatywność ruchu pozostawia wiele do życzenia. 98% tych trzech milionów wywodzi się z Globalnej Północy (np. w Danii czy Holandii w Amnesty jest więcej niż 1% populacji). Dopiero niedawno Amnesty zerwała z zasadą, że do stworzenia struktur w nowym kraju potrzebna jest grupa osób z tego kraju, które się za to zabiorą. Wzorem innych międzynarodowych ruchów zaczęła zakładać inspirowane „odgórnie” biura w kilku kluczowych rejonach, jak Brazylia, Indie czy Rosja.
Coraz większym wyzwaniem staje się zarządzanie tak dużą organizacją, przez lata przyzwyczajoną, że choć raporty będące podstawą działania tworzy londyńska „centrala”, to wypracowywanie strategii działania, podobnie jak dzielenie środków, odbywa się na poziomie sekcji krajowej. W międzynarodowych dyskusjach widać zarówno odmienne preferencje jeśli chodzi dobór tematów, jak i priorytetów geograficznych. Polska sekcja zawsze chętnie zajmuje się Białorusią, inne uważają, że więcej mogą zrobić dla Birmy. Przyjęcie stanowiska dotyczącego legalizacji aborcji wywołało negatywne komentarze w Polsce, gdyż nie zwykło się tu rozpatrywać tej sprawy w kategoriach praw człowieka. Z kolei chociażby w Skandynawii kontrowersje wzbudziło wezwanie do legalizacji tylko w niektórych, a nie wszystkich przypadkach. Wciąż utrzymuje napięcie: czy Amnesty powinna dokumentować naruszenia we wszystkich krajach, czy też bardzo selektywnie wybierać priorytety i rzucać na nie wszystkie siły? Postawić na szybkość reakcji, czy raczej wytrwałe działania również wtedy, kiedy medialne zainteresowanie zanika?
Z pewnością obserwowanie jej wyborów i dokonań w następnej pięćdziesięciolatce będzie fascynujące. Polecam obserwację od wewnątrz – także dlatego, że Polsce do wskaźnika „1% populacji jest w Amnesty” jeszcze sporo brakuje…
-----
Wojciech Makowski był członkiem Zarządu i pracownikiem biura polskiej sekcji Amnesty International. Obecnie jest szeregowym członkiem organizacji. Pracuje w Instytucie Spraw Obywatelskich.
Źródło: inf. własna ngo.pl