W czwartym odcinku niezbędnika demokratycznego „Nadzieje i kłopoty demokraty/demokratki” Roman Kurkiewicz przypomina życie i filozofię J. S. Milla.
Ten chłopiec i historia jego edukacji może być zmorą i złym
snem każdego potencjalnego ucznia. Bo każdemu można wypomnieć, że
był sobie taki chłopiec, który właściwie nie miał dzieciństwa,
ponieważ jego ojciec owładnięty był manią oświatową. I dlatego ten
chłopiec w wieku lat trzech rozpoczął naukę starogreckiego, żeby
móc czytać Platona, Tukidydesa, Homera w oryginale. I że ten
chłopiec od ósmego roku życia uczył się łaciny, żeby móc pochłaniać
Laertiosa i Herodota. I że po tym maglu wyszedł na człowieka i stał
się jednym z najwybitniejszych filozofów brytyjskich XIX wieku, a
jego książki czytane są po dziś dzień w dziesiątkach języków i na
setkach uniwersytetów. Że jest klasykiem myśli liberalnej, że jest
jednym z najciekawszych myślicieli demokratycznych w czasach
przeddemokratycznych, których nadejście potrafił przewidzieć i
zapowiedzieć.
W 1859 roku, kilkadziesiąt lat po tym jak malutki John Stuart
Mill nauczył się rozróżniać literę alfa od omega ukazał się jego
traktat „O wolności”, niewiele później „O rządzie
reprezentatywnym”, wcześniej „Zasady ekonomii politycznej”, na dwa
lata przed śmiercią – „Poddaństwo kobiet”.
W międzyczasie ten logik, empirysta, utylitarysta, etyk,
filozof polityki był również czynnym politykiem – wchodząc do Izby
Gmin w wyborach 1865 roku, potem pełnił jeszcze obowiązki rektora
Uniwersytetu St. Andrews. Po drodze był także członkiem Centralnego
Komitetu… Przyjaciół Polski, zawiązanego po wybuchu Powstania
Styczniowego w odruchu solidarności.
Mill wszechstronny myśliciel
Mówi się często, że Mill był mało odkrywczy, że sporo
zapożyczał, że rozwijał tylko cudze koncepty, że tracił wyrazistość
na rzecz kompromisów, skłonności do otwartości i rewizji własnych
pomysłów. Zapewne jest w tym sporo racji. Z drugiej jednak strony
ten piewca indywidualizmu i ludzkiej wolności miał swój
rozpoznawalny, czytelny, przejrzysty ton. Nie był tuzinkowym
eklektykiem, jak chcieliby niektórzy krytycy. Jego głos w kwestii
koncepcji rządu demokratycznego pozostaje ważny, jego apologia
wolności, w tym wolności wyrażania poglądów, jest wciąż
zdumiewająco aktualna, jego przekonania w kwestii praw kobiet (nie
tylko praw wyborczych) – paradoksalnie brzmią wciąż mocno i
niestety zaskakująco aktualnie…
Mill polityk
Anglia w wieku XIX stała u progu demokratycznej zmiany.
Rządzili wciąż nieliczni, zamożni, dobrze urodzeni mężczyźni. Ale
ferment demokratyzacyjny nie dawał o sobie zapomnieć. To była
tendencja bardziej generalna. John S. Mill, recenzując uważnie
książkę Alexisa de Toqueville'a „O demokracji w Ameryce”, owoc
podróż francuskiego arystokraty zza ocean, pisał: „Demokratyzacja
stosunków jest współczesną cechą całego naszego kręgu kulturowego”.
Niewątpliwie autorską koncepcją Milla była koncepcja rządu
reprezentatywnego. Mill pisał obrazowo: „Ideą racjonalnej
demokracji nie jest to, by ludzie sami sobą rządzili, ale by mieli
pewność, że są dobrze rządzeni. Lud powinien być panem, ale
powinien być panem, który zatrudnia służbę sprawniejszą od niego
samego, tak jak minister wojny zatrudnia naczelnego dowódcę, a
naczelny dowódca zatrudnia chirurga wojskowego”. Zmiany ordynacji
wyborczej, systemu rządów, prawa konstytucyjnego były dla Milla
imperatywem, prowadzącym do poszerzania uczestników życia
politycznego, wyborczego, demokratycznego. Walka z cenzusem
majątkowym, wysiłki na rzecz dopuszczenia do wyborów całych grup
czy klas społecznych (robotnicy!) były jasno definiowanymi celami
Milla – zarówno filozofa, jak i polityka.
„Jedynym rządem mogącym zadośćuczynić wszystkim wymaganiom
stanu społecznego jest rząd, w którym cały lud ma udział; że
wszelki udział w sprawowaniu choćby najpodrzędniejszych obowiązków
publicznych bardzo jest pożyteczny; że udział ten wszędzie powinien
być tak wielki, na jaki tylko zezwala stopień cywilizacji ogółu
społeczeństwa i że wreszcie ostatecznym celem społeczeństwa
powinien być udział wszystkich we władzy najwyższej. Ponieważ
jednak w społeczeństwie przechodzącym rozmiarami swymi granice
małego miasteczka, każdy osobiście w nader małej tylko cząsteczce
może uczestniczyć w sprawach publicznych, więc ideałem doskonałego
rządu może być tylko rząd reprezentatywny”.
Mill utopijny realista
Mill nie żywił złudzeń, że znalazł lek na całe zło, i pomimo
utopijnych postulatów w swojej doktrynie zawarł także obawy i
zagrożenia. Pojawia się tu echo jego doświadczeń oświatowych.
„Naturalna dążność rządu reprezentatywnego, równie jak całej
nowożytnej cywilizacji, skłania się ku zbiorowej mierności, a
dążności tej przychodzą w pomoc wszystkie ścieśnienia i
ograniczenia prawa wyborczego: ich rezultatem jest bowiem
przekazanie władzy w ręce ludzi umysłowo stojących o wiele niżej od
najwyższego punktu, do jakiego wykształcenie dochodzi w tej
społeczności”.
Z lęku przed władzą miernoty wziął się kontrowersyjny pomysł
Milla, polegający na wprowadzenie cenzusu (ograniczenia)
wykształceniowego. Erudyta Mill uważał, że praw wyborczych powinni
być pozbawieni ludzie niepotrafiący pisać, czytać i liczyć. Oraz
niepracujący. Te rozwiązania nigdy nie zostały zrealizowane. Ale
nacisk na konieczność oświaty nie pozostała bez echa. Końcówka
wieku XIX przyniosła Anglii powszechną edukację.
Mill zwolennik wolności słowa
Kładąc fundamenty filozoficzne pod liberalizm, John Stuart
Mill z niezwykłą mocą akcentował konieczność dbania o wolność
słowa. „Gdyby cała ludzkość, z wyjątkiem jednego człowieka sądziła
to samo i tylko ten jeden człowiek był odmiennego zdania, ludzkość
byłaby równie mało uprawniona do nakazania mu milczenia, co on,
gdyby miał po temu władzę, do zamknięcia ust ludzkości” – pisał w
„O wolności”. Nie do pomyślenia była dla niego jakakolwiek forma
cenzury. „Nie możemy nigdy być pewni, że opinia, którą usiłujemy
kneblować, jest fałszywa; a gdybyśmy byli tego pewni, zakneblowanie
jej byłoby nadal złem”.
Mill feminista
Mil – polityk nie był nadzwyczajnym mówcą, „postać jego była
skromna i wątła – pisał obserwator jego wystąpień, Leslie Stephen –
nieustanne mruganie oka zdradzało wewnętrzną nerwowość, ale
jego przemówienia były zawsze starannie przygotowane, wskazywały na
głęboką analizę tematu”. Do najważniejszych wystąpień autora „O
poddaństwie kobiet” należy petycja złożona w Izbie Gmin żądająca
zrównania praw mężczyzn i kobiet. Odrzucona 196 głosami przeciw 73
była raczej zapowiedzią niezwykłego ożywienia ruchu
emancypacyjnego. „Sądzę, że zasada regulująca stosunek dwóch płci,
czyniąc jedną drugiej podwładną w imię prawa, jest zła sama w sobie
i stanowi jedną z głównych przeszkód tamujących postęp ludzkości;
oraz że powinna ustąpić zasadzie doskonałej równości, nie
dozwalającej na przywileje lub władzę z jednej strony, a
nieudolność z drugiej.(…) Myli się jednak, kto by sądził, że
trudność, o której mówię leży w braku lub niejasności dowodów
teoretycznych, na których opieram moje zdanie; trudność ta jest
wszędzie jednakową, gdy chcemy wystąpić do walki z uczuciem
powszechnym i głęboko zakorzenionym”. Mill nie miał złudzeń, że
prawdziwym przeciwnikiem nie jest potęga kontrargumentów, bo tych
po prostu nie było. „Co się tyczy zaś tych, którzy twierdzą, że
mężczyzna ma prawo rozkazywania, a kobieta z natury rzeczy ulegać
powinna; że mężczyzna do sprawowania władzy posiada zdolności,
których brakuje kobiecie – traciłbym czas na próżno powtarzając im,
że obowiązania są dowieść słuszności swego twierdzenia, w
przeciwnym bowiem razie muszą się zgodzić na jego odrzucenie. Na
nic by się zdało przedstawić im, że odmawiając kobietom wolności
lub prawa, które służą mężczyźnie, ściągają na siebie dwojaki
zarzut, że podkopują wolność i są nieprzyjaciółmi równości”. W tej
walce o postęp (ważne pojęcie dla Milla) stałą przeszkodą jest
„despotyzm zwyczaju”.
Był jednak John Stuart Mill optymistą: „Miejmy nadzieję, że
dzisiaj, kiedy z każdym dniem rozpadają się szczątki chwiejnej
budowli monopolu i tyranii, i ten upadnie także niebawem (…).
Miejmy wreszcie nadzieję, że jeszcze za naszego pokolenia różnica
płci, tak jak różnica koloru skóry, przestanie być uważaną jako
dostateczny powód, żeby istotę ludzką pozbawić rękojmi wspólnego
bezpieczeństwa i z praw obywatelskich ogołocić”. No cóż, pełne
zrównanie praw mężczyzn i kobiet przyszło w Wielkiej Brytanii
blisko pięćdziesiąt lat po śmierci filozofa.
Jedną z najważniejszych osób w życiu Milla była jego żona
Harriet Taylor, równocześnie przyjaciółka i partnerka w debatach,
to jej właśnie dedykował swój słynny traktat „O wolności”. Mill
patrzył na pozbawienie praw kobiet również jak na pewnego rodzaju
klęskę i zubożenie ludzkości. Zubożenie o połowę potencjału. Tak
pisał: kolejnym „dobrodziejstwem, jakiego można oczekiwać od
swobodnego rozwijania się zdolności kobiet, gdy ich będą mogły
używać podług własnej woli, na tychże co mężczyźni polach pracy,
otrzymując te same wynagrodzenie i zachęty, z jakich oni
korzystają, byłoby zdwojenie sumy umysłowych zdolności, jakie
ludzkość ma na swój użytek”.
„Ograniczając wolność naszych bliźnich (do czego mamy prawo
tylko wtenczas, gdy z niej korzystają na szkodę innych), niweczymy
pro tanto główne źródło szczęścia ludzkiego i pozbawiamy ród
nasz nieocenionych dóbr, nadających istotną wartość życiu każdego
człowieka”.
Mill prawie socjalista
Wśród wieli różnorodnych inklinacji Milla pojawiał się też z
niezwykłą mocą kontekst społeczny. Tadeusz Kotarbiński uważał, że
Mill, choć liberał i indywidualista, był „zwolennikiem stanowczego
przystosowania działań poszczególnych osób do potrzeb społecznych”.
W jego przemówieniach parlamentarnych pobrzmiewa ton bliski
ówczesnym socjalistom (w tym samym czasie w Londynie działał Karol
Marks, bywali w tych samych miejscach, wśród tych samych ludzi):
„Czyż nie pozostaje do rozwiązania problem tej całej nędzy starego
i przeludnionego kraju, przekleństwo ciemnoty, przekleństwo biedy i
ubóstwa, przekleństwo chorób, przekleństwo zbrodni, w którym się
rodzi i którym się karmi ogromna masa ludzi?”.
Mill, piewca wolności, obrońca praw kobiet, wróg miernoty i
przywilejów, zwolennik równej dla wszystkich wolności, wiedział
dobrze, że instytucje demokratyczne nie są dane raz na zawsze.
„Ludzie nie znaleźli ich gotowych obudziwszy się jakiegoś pięknego
poranka. Nie są też one podobne do drzew, które raz zasadzone,
"rosną ciągle", podczas gdy ludzie śpią”.
Wydaje się, że choć pejzaż demokratyczny 150 lat po Millu jest
bliższy jego snom, to jednak wciąż zaskakująco wiele z jego
postulatów zachowuje ważność. To dobrze świadczy o formacie autora
„O wolności”, dużo gorzej o jego czytelnikach. Nie oznacza to, że
każdy trzylatek powinien czytać po grecku, ale może każdy student
powinien choć jedną książkę Milla znać.
John Stuart Mill „O rządzie reprezentatywnym”, „Poddaństwo
kobiet”, „O wolności”, „Utylitaryzm”
Rett Ludwikowski, Jan Woleński „J.S.Mill”
Henryk Katz „Anglia u progu demokracji”
Robert Dahl „O demokracji”
Źródło: inf. własna