Ostygły już emocje po sobotnim finale o puchar Ligi Mistrzów, w którym FC Barcelona pokonała na stadionie Wembley Manchester United. Kataloński klub to nie tylko wielki fenomen sportowy i szkoleniowy. To przede wszystkim kooperatywa, która ma… 175 tys. członków!
Na strukturę organizacyjną FC Barcelony pierwsi uwagę zwrócili Brytyjczycy. Ogromne sukcesy w lidze hiszpańskiej i na europejskim podwórku. Do tego wielu piłkarzy stanowiących trzon odnoszącej sukcesy reprezentacji Hiszpanii. To tylko wymiar sportowy, do którego dochodzi, chwalona powszechnie, znakomita atmosfera w zespole i wielkie oddanie kibiców. Brytyjczycy zaczęli analizować, czy przypadkiem za sukcesami klubu nie stoi wyjątkowy system jego zarządzania. Coraz częściej pojawiają się bowiem głosy, że oddanie klubów piłkarskich w ręce fanów może być najlepszą drogą do uzdrowienia futbolu na Wyspach.
FC Barcelona, której slogan brzmi „més que un club”, czyli „więcej niż klub”, od powstania w 1899 r. opierała się na partycypacji i zaangażowaniu swoich członków (tzw. socios), którzy wnosili składki na utrzymanie klubu. Wraz z pierwszymi sukcesami sportowymi rosła liczba członków klubu. W 1910 r. było ich 367. Od początku władze FC Barcelony podkreślały, że siła wspólnoty członków i fanów zespołu nie powinna kończyć się na futbolu. W statucie klubu znalazły się stosowne zapisy, że jego celem jest budowanie wspólnoty i zaangażowanie m.in. w sprawy społeczne, kulturalne i działalność charytatywną.
Jak na prawdziwą kooperatywę przystało, wszyscy członkowie mają czynne i bierne prawo wyborcze. Mogą startować w wyborach na prezesa klubu. Mogą być też wybierani do zarządu. Tak duża liczba członków powinna skutkować rozmytą odpowiedzialnością. Nic bardziej mylnego. W czerwcu zeszłego roku w wyborach nowego prezesa udział wzięło… 53 tys. członków. To imponująca liczba. Kandydaci na to stanowisko musieli wcześniej zebrać odpowiednią liczbę podpisów i przedstawić swój „program wyborczy”. Następnie finałowa czwórka wzięła udział w debatach publicznych, transmitowanych przez katalońską telewizję, gdzie przedstawiają swoją wizję rozwoju klubu na najbliższych sześć lat.
Prezes klubu jest ściśle kontrolowany przez członków. Jeżeli złamie kooperatywne zasady zarządzania czy będzie podejmował nazbyt indywidualne kroki, może skończyć jak Josep Lluis Nuñez, który po 22 latach zarządzania klubem musiał wycofać się z działalności, bo członkom nie spodobały się jego pomysły na sprzedaż klubu prywatnym przedsiębiorcom.
Socios nie tylko wybierają swoich przedstawicieli, ale też wnoszą wkład finansowy. A ten jest imponujący (choć oczywiście w świecie wielkiego futbolu liczby są jeszcze bardziej kosmiczne). Roczny przychód ze składek to grubo ponad 100 mln zł, a warto dodać, że wraz z każdym sukcesem klubu grono socios powiększa się w szybkim tempie. Systematycznie rosną zatem przychody.
Zalety bycia współwłaścicielem klubu piłkarskiego zdają się dostrzegać kibice brytyjscy. Z ankiety przeprowadzonej w 2010 r. wynika, że 72% fanów Liverpoolu i aż 83% fanów Manchesteru United uznało, że dzięki kooperatywom ich kluby mają szansę na lepszą przyszłość. I są skłonni zainwestować własne pieniądze.
Warto dodać, że oprócz barcelońskiego klubu, kooperatywnie zarządzany jest również Real Madryt, Athletic Bilbao i Osasuna. Rząd hiszpański stara się też tworzyć na tyle przyjazne prawo, aby również pozostałe kluby ligi hiszpańskiej przeszły na ten model. Systematycznie wprowadzane są zapisy, które umożliwią przekształcanie się spółek w spółdzielnie czy też stowarzyszenia kibiców.
Źródło: www.uk.coop