SCHIMANEK: Są obywatele rozumiejący, na czym polega odpis 1%, póki co są jednak w mniejszości. Większość organizacji pożytku publicznego stosuje odpis 1% zgodnie z jego przeznaczeniem, ale niestety przegrywa z tymi, które wypaczają jego istotę.
Włączając się w dyskusję dotyczącą odpisu 1%, zacznę od przypomnienia, czym to rozwiązanie miało być. Pojawiło się w pracach nad projektem ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie (na początku XXI wieku) pod wpływem doświadczeń Węgier, które wprowadziły taki odpis w 1996 roku. Argumentów za przeniesieniem do Polski węgierskich doświadczeń podnoszonych było wówczas wiele, ale najważniejsze były dwa, określające, czym ten odpis w istocie powinien być.
Po pierwsze, miał on zachęcać obywateli do myślenia o dobru wspólnym i świadomego wspierania tych dziedzin życia społecznego, które wymagają doinwestowania. Z tego właśnie powodu państwo zdecydowało się przekazać obywatelom możliwość decydowania o tym, na zaspokajanie jakich wspólnych potrzeb ma trafić cząstka publicznych pieniędzy, jakimi są nasze podatki. Po drugie, odpis 1% miał stanowić wzmocnienie działań organizacji pożytku publicznego, które te potrzeby zaspokajają. Bardzo cenne wzmocnienie, gdyż pozwalające organizacjom podejmować samodzielne decyzje o tym, na jakie konkretne działania przeznaczone zostaną środki z 1%. Dawać to miało organizacjom możliwość finansowania działań, na które trudno znaleźć środki np. z dotacji publicznych.
Czy te zamierzenia się spełniły? Moim zdaniem w niewielkim stopniu.
Falandyzacja 1%
Odpis 1% jest dodatkowym źródłem finansowania działań pozarządowych, ale ma ono znaczenie dla bardzo wąskiej grupy organizacji. Tak się stało z kilku powodów. Pierwszy to „nieatrakcyjność” statusu pożytku publicznego dla większości organizacji pozarządowych. Warto przypomnieć, że twórcy projektu ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie zakładali, że większość działających organizacji pozarządowych będzie ubiegać się o uzyskanie statusu OPP. Po dwunastu latach obowiązywania ustawy jest ich około osiem tysięcy, co nie stanowi nawet 10% wszystkich działających organizacji.
Drugi powód to – mam taką nadzieję – niezrozumienie istoty mechanizmu przez część organizacji pozarządowych, które zaczęły go „falandyzować”, po to, by zdobyć jak największe wpływy. Ta falandyzacja polega m.in. na przekazywaniu odpisu na wskazane osoby indywidualne czy też pozyskiwanie 1% „w imieniu” podmiotów do tego nieuprawnionych. Dzięki stosowaniu takich metod w 2013 roku jedna organizacja pozyskała 1/4 całej puli ponad pół miliarda złotych, a pięć pierwszych pod względem wysokości pozyskiwanych środków organizacji przejęło 1/3 całej puli. Okazało się więc, że wpływy z 1% są wzmocnieniem, ale dla kilkudziesięciu organizacji, w większości zresztą posiadających także inne, istotne źródła finansowania.
Organizacja jako „listonosz”
Obywatele także nie poradzili sobie z tym mechanizmem, choć trzeba przyznać, że odpowiadają za to w dużej mierze te organizacje pozarządowe, które nie potrafiły wyjaśnić istoty tego rozwiązania lub ją przeinaczały, a także państwo, które nie reagowało na wspomniane wypaczenia. Spora część Polaków traktuje 1% jak darowiznę z własnych środków, zapominając, że jest to wsparcie z publicznych pieniędzy. Nie mówiąc już o tym, że są przypadki, gdy rodzice przekazują nasze wspólne pieniądze na własne dzieci. W związku z tym, że są to pieniądze publiczne, nie powinny trafiać do konkretnych osób, a decyzję o ich przeznaczeniu powinny podejmować wyłącznie organizacje, które mają zaufanie publiczne czyli status OPP. Każda osoba, która chce pomóc konkretnemu dziecku, może to zrobić, dokonując wpłaty na subkonto takiego dziecka, ale z własnych dochodów, a nie naszych wspólnych pieniędzy, jakimi jest 1% podatku. Trudno pogodzić to z dobrem wspólnym, a organizacja pełni w takich przypadkach rolę „listonosza”, który pośredniczy pomiędzy podatnikiem a osobą indywidualną lub np. instytucją publiczną.
Przejawem niedojrzałości części obywateli jest także powierzchowność relacji podatnik – organizacja pożytku publicznego, być może jest to także przejaw braku zaufania do organizacji. Zbyt często okazuje się, że obywatel jest dzięki mediom zwolniony z konieczności poszukiwania, myślenia, podejmowania decyzji. Niewiedza i nieufność (często z niewiedzy wynikająca) zastępowane są obecnością organizacji w mediach czy też znaną powszechnie twarzą kojarzoną z organizacją, a opis tego, co organizacja robi, niknie w cieniu prostych, emocjonalnych skojarzeń: chore dzieci, krzywdzone zwierzęta.
Edukacja zamiast restrykcji
Są oczywiście obywatele rozumiejący, na czym polega odpis 1%, i wykorzystujący go zgodnie z jego duchem, a nie tylko literą, mam jednak wrażenie, że póki co są w mniejszości. Z kolei większość organizacji pożytku publicznego stosuje odpis 1% zgodnie z jego przeznaczeniem, ale niestety przegrywa z tymi nielicznymi, które wypaczają jego istotę. Nie oznacza to moim zdaniem, że trzeba zlikwidować odpis 1%, ale raczej zastanowić się, co zrobić, żeby ograniczyć przyczyny tego, że zamierzenia z nim związane nie są realizowane.
Państwo ma na to niestety jak na razie jedną radę: wprowadzanie dodatkowych wymogów prawnych dotyczących organizacji pożytku publicznego i rozliczania przez nie wpływów z 1%. Według mnie nie tędy droga, bo po pierwsze w ten sposób próbuje się leczyć skutki, a nie przyczyny. Po drugie ciężar tych dodatkowych wymogów ponosić będą wszystkie organizacje, a te, które nadużywają odpisu 1%, i tak sobie z nimi poradzą. Po trzecie, tam, gdzie prawo mogłoby być skuteczne, czyli przy zakazie przekazywania odpisu na osoby indywidualne, państwo chowa głowę w piasek.
Według mnie zamiast wprowadzania kolejnych restrykcji prawnych znacznie lepsze byłyby, z jednej strony, skuteczniejsza kontrola i egzekwowanie istniejących przepisów, z drugiej przeprowadzenie powszechnych działań informacyjnych skierowanych do obywateli i do organizacji pożytku publicznego, które wyjaśniałyby istotę odpisu 1%.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)