Jedną z największych bolączek dostępnych w cyfrowych sklepach aplikacji jest ich tendencja do stosowania tzw. wewnętrznych płatności, nie tylko skutecznie ograniczających możliwości działania, ale przede wszystkim będących przyczyną niekontrolowanie wysokich rachunków telefonicznych.
Chodzi oczywiście o wirtualne markety dwóch największych graczy na tym rynku, czyli Google i Apple. W obu sklepach znajdziemy mnóstwo aplikacji, które opierają się na metodzie wewnętrznych płatności. Sprawa była ciężka do uregulowania, ale na skutek ogromu skarg konsumentów, teraz przyjrzała się jej Komisja Europejska. I wydała werdykt - wszystkie aplikacje posiadające opcje wewnętrznych płatności mają zostać bezwzględnie oznaczone, jako płatne. Nawet, jeśli sama ich instalacja jest darmowa.
O co właściwie chodzi i dlaczego KE tak ostro zareagowała? Cóż, nie da się ukryć, że zdecydowana większość aplikacji korzystających z systemu wewnętrznych płatności, to programy służące do rozrywki, a więc zazwyczaj gry. A w gry - oprócz dorosłych - grają ich pociechy. I nieświadomie nabijają rachunki, ponieważ taki np. Google Play oferuje trwałe podpięcie karty kredytowej do konta lub doliczanie opłaty do rachunku telefonicznego. Wystarczy, że niczego nieświadome dziecko kupi sobie kilka razy ulepszenia czy odblokuje przedmioty, by wydać "lekką ręką" kilkadziesiąt, czy nawet kilkaset złotych.
Nałożone przez Komisję Europejską obostrzenia są restrykcyjne: tego typu aplikacje nie mogą zawierać zachęty do zakupów wewnętrznych, muszą również zostać oznaczone, jako płatne. A to uderzy w producentów, którzy często stosują technikę free-to-play, pay-to-win (graj za darmo, zapłać by wygrać). Na koniec, wreszcie, żadna mikropłatność nie może zostać przeprowadzona bez akceptacji ze strony właściciela.
Jak zareagowały na to firmy zarządzające sklepami? Według serwisu Engadget, Google pokornie przyjęło wszystkie zastrzeżenia Komisji i zapowiedziało, że najpóźniej do końca sierpnia Sklep Play zostanie zaktualizowany, włącznie z poinformowaniem deweloperów o nowych zasadach tworzenia aplikacji, dostosowanych do dyrektyw unijnych. Apple, natomiast, poinformowało KE, że weźmie pod uwagę jej zalecenia podczas kolejnych aktualizacji AppStore. Lakoniczna wypowiedź wpisuje się doskonale w politykę giganta z Cupertino, który zawsze niechętnie przyjmował zewnętrzne uwagi, co do sposobu funkcjonowania firmy. Ale warto podkreślić, że Apple już od pewnego czasu prowadzi zbliżony do wspominanych dyrektyw unijnych nadzór nad publikowanymi w swoim sklepie aplikacjami.
Niestety, tego typu dyrektywy można w bardzo łatwy sposób obejść, wykorzystując stare sztuczki - chociażby umieszczenie informacji o płatnościach w formie pojawiającego się w czasie instalacji okienka, które zazwyczaj "przeklikujemy" bez zagłębiania się w jego treść. Deweloperów ciężko jest upilnować, zwłaszcza że w grę wchodzą ogromne pieniądze. Pozostaje mieć nadzieję, że zarządzające cyfrowymi marketami korporacje przyłożą większą wagę do pojawiających się w nich aplikacji.
Zupełnie inną kwestią jest budujące podejście Komisji Europejskiej, która nie lekceważy tego typu problemów. Umiejętność przywołania do porządku globalnych marek to nie lada wyzwanie, z którego KE ostatnimi czasy doskonale się wywiązuje, żeby przypomnieć chociażby zmuszenie Google do umożliwienia "zniknięcia" nas z sieci. Potrzebna jest polityczna i gospodarcza kontrola nad tego typu firmami, ponieważ nikt inny nie wywalczy praw należnych konsumentom z taką siłą, jak organ ponadpaństwowy.
Źródło: Technologie.ngo.pl