Trudno dziś wyobrazić sobie lubelską kulturę bez postaci Jana Bernada. To jedna z osób, których działalność sięga daleko poza wąski światek lubelskich kręgów artystycznych. O Festiwalu KODY Ośrodka Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych "Rozdroża" czy projektach Fundacji "Muzyka Kresów" słychać i w Polsce, i poza nią. A więc okazuje się, że muzyka tradycyjna i dwudziesty pierwszy wiek nie wykluczają się nawzajem. Sukces nie przyszedł jednak ani łatwo, ani od razu.
A z muzyką u Bernada zaczęło się u samych jej źródeł. „Na Lubelszczyznę przyjechałem w 1977 roku. Znalazłem się w grupie powołującej Teatr Gardzienice. W teatrze byłem aktorem, muzykiem, a ponieważ miałem skończoną szkołę muzyczną, prowadziłem próby i przygotowywałem materiał muzyczny do spektakli i innych działań teatru. Bardzo dużo jeździłem po wsiach i słuchałem śpiewaków tradycyjnych. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych myśleliśmy w Fundacji Muzyka Kresów nad stworzeniem pewnej metody uczenia polskiego śpiewu tradycyjnego, miałem już za sobą kilkunastoletnie doświadczenie z kontaktów ze śpiewakami tradycyjnymi.”
Dziś działalność Jana Bernada to z jednej strony festiwal KODY, a z drugiej festiwal Najstarsze pieśni Europy. Do Lublina co roku zjeżdżają się osobistości awangardy i tradycji muzycznej, które przyciągają wierną festiwalową publiczność. Na KODACH muzyka bywa trudna, czasem wymaga od słuchacza pełnego skupienia, czasem w pierwszym momencie odrzuci, nieraz zaatakuje dźwiękiem zupełnie nieprzystającym do przyzwyczajeń. Jednak pewne jest, że do Lublina na KODY ściągają ci słuchacze, którzy szukają zjawisk niepowtarzalnych. Takich, których próżno szukać na innych festiwalach, a które inne imprezy potem z chęcią importują do siebie. Koncerty przyciągają bardzo zróżnicowaną publiczność. Filharmonia miesza się z publicznością rockową, słuchacze awangardy wpadają na słuchaczy muzyki ludowej. Skąd taki sukces? Oddajmy głos Bernadowi: "Myślę, że festiwal udowadnia tezę, że nieważne, jaką gra się muzykę. Ważne, jakie pytania sobie stawia artysta. Możemy nie zgadzać się co do użycia pewnych środków formalnych, ale powinniśmy spojrzeć na to, jakie pytania stawia twórca, co za tym stoi. Nie bronimy się przed spotkaniami idei." Okazji do takich spotkań jest wiele, niektóre z nich jednak wybijają się ponad tę i tak różnorodną mozaikę. Jednym z takich zderzeń był wspólny koncert sławy światowej sceny rockowej, Thurstona Moore'a z dwoma awangardzistami: Alexem Wardem i Adamem Gołębiowskim. Jak wspomina organizator festiwalu, była to muzyka bardzo mocno zakorzeniona w wewnętrznych nastrojach artystów. "Mimo że jest to muzyka bardzo surowa, używająca potężnych nieraz dźwięków, to na swój sposób bywa też powściągliwa, oszczędna, wymagająca od artystów dużego namysłu. Myślę, że tutaj tkwi przyczyna tego, że tak wiele środowisk ten festiwal przyciąga. Tak było zresztą też na spektaklu japońskiego Teatru No. To forma teatralna sięgająca XVI wieku z bardzo minimalistyczną muzyką, która fascynowała między wielu kompozytorów miedzy innymi Johan Cagea'a czy Iannisa Xenakisa, Ta muzyka zabrzmiała tam bardzo współcześnie." Potwierdziło się więc, że wyciąganie tego typu nieodkrytych dla mas zjawisk popłaca - poprzednie KODY frekwencyjnie zdecydowanie się udały.
O sile muzyki tradycyjnej stanowią w tej chwili właśnie ludzie młodzi, tłumnie zasilający szeregi Letniej Szkoły, Festiwal Najstarsze pieśni Europy czy zgłaszający się z chęcią na wolontariat w czasie Festiwalu KODY. Nietrudno zauważyć, że muzyczna tradycja przestała być kojarzona przez młodych ze wspomnianym wcześniej skansenem. Uczestnicy Letniej Szkoły mówią o niej niemalże jak o wydarzeniu mistycznym, a specyfikę spotkania z tradycyjnymi technikami śpiewu osobie trzeciej trudno zrozumieć. „Chodzi o odczuwanie dźwięku, odczuwanie ciała, odczuwanie drugiego w doświadczeniu muzycznym. Dotyka się pierwotnych funkcji muzyki. We wspólnotach archaicznych pierwszym adresatem był śpiewający, jego ciało. Drugim adresatem była wspólnota. Chodziło włączenie swojej ekspresji w ekspresję wspólnoty. Trzecim były zaświaty. W kulturach tradycyjnych wierzono, że przez dźwięk możemy tam posłać informacje. Dziś, w kulturach religii monoteistycznych ta trzecia funkcja nie jest już aktualna. Jednak w dwóch pierwszych przypadkach nic się nie zmieniło. Dzięki śpiewowi możemy mówić o sobie, o tym, kim jesteśmy, o naszych niepokojach. A jednocześnie Ci młodzi ludzie odnajdują w sobie dzieło sztuki.” Jak przyznaje Jan Bernad, młodzieży sporo widać również na tradycyjnych potańcówkach. Czy przychodzą, by spotkać się z nieznanym dotąd sposobem wyrazu artystycznego? Czy może jest tak, że chłopaki przychodzą, bo są dziewczyny, a dziewczyny, bo są chłopaki? Ta druga opcja wydaje mi się jakby bardziej prawidłowa. I przyznaje to również bohater tego tekstu.
Źródło: lublin.ngo.pl