RADZEWICZ: Innowacyjne myślenie można w sobie wykształcić poprzez pracę z użyciem konkretnych metod. Czy w polskiej edukacji jest na to miejsce?
Wszyscy dobrze znamy historie sukcesu w stylu „amerykańskiego snu”, w których pomimo niesprzyjających okoliczności, wszystko kończy się nadspodziewanie dobrze: nasza firma trafia na giełdę, nasz patent zmienia status quo i staje się bestsellerem, i tak dalej. Nie każdy z nas ma innowacyjność we krwi. Jednak, moim zdaniem, postawę kreatywności można w sobie wykształcić. Tak, jak codzienne ćwiczenia pomagają nam utrzymać nasze ciało w dobrej formie, tak samo praca z użyciem konkretnych metod może stanowić dla naszego umysłu doskonałe ćwiczenie, pomocne na drodze do innowacyjności. Dla mnie to dobry przykład tego, co może budować innowacje społeczne, których, szczególnie w dziedzinie edukacji, wciąż nie jest w naszym kraju wystarczająco wiele.
Metody mają znaczenie
Nieszablonowe myślenie można kształcić w pracy z młodymi ludźmi, którzy mają mniej lęku wpojonego przez szkołę, rodziców i środowisko. Socjalizacja kształtuje nas do życia z innymi, ale też w pewnym stopniu ogranicza innowacyjność i kreatywność. Tracimy ją z wiekiem. Przykład? Na spotkaniu z burmistrzem w jednej z mazowieckich gmin uczniowie podstawówek bombardowali włodarza różnego rodzaju pytaniami bez poczucia ich niestosowności.
Jak zatem pracować z młodymi ludźmi, by podtrzymywać w nich nieszablonowe myślenie i odwagę do porywania się na rzeczy wielkie? Czasami wystarczy znajomość kilku prostych technik i metod, które sprawią, że grupa, z którą pracujemy zacznie myśleć w zupełnie inny sposób, niż ten, do którego przywykli. W krajach zachodnich to jest standard, w polskiej edukacji wciąż nam tego brakuje.
Innowacyjność w szkole
Twierdzę, że innowacyjność można z młodych ludzi wydobyć i przyzwyczaić ich do nieszablonowego myślenia. Można to zrobić także systemowo, odchodząc po części od twardych rezultatów kształcenia, stworzyć jeszcze więcej przestrzeni dla organizacji pozarządowych i edukacji pozaformalnej w szkołach, przygotować nauczycieli do nowych metod pracy. To wszystko nie są nowe pomysły, mam jednak wrażenie, że wciąż nie stanowią one priorytetu dla decydentów odpowiedzialnych za edukację. Za wiele mówi się w szkołach o wskaźnikach, wynikach matur, a za mało w tym wszystkim jakości i innowacyjności.
Mam wrażenie, że w przypadku polskiej szkoły nowe rozwiązania, które mogą być pomocne przy wdrażaniu innowacji społecznych, cały czas są postrzegane jako dodatkowy, zbędny ciężar, a nie jako szansa. Takie przekonanie części zarządzających polską oświatą, w połączeniu z rozbudowaną biurokracją, która każe rozliczać się z realizacji programów nauczania i wyników testów, a nie jakości kształcenia, stanowi jeden z hamulców rozwoju innowacyjnej edukacji w naszym kraju.
To, o czym piszę, prawdopodobnie nie zawsze wytworzy prawdziwie innowacyjne rezultaty, ale na pewno przyczyni się do wykształcenia młodych ludzi z otwartymi głowami, którzy od czasu do czasu znajdą w sobie chęć, by pomyśleć inaczej, niż to powszechnie przyjęte. Niektórzy powiedzą, że zaproponowane przeze mnie rozwiązania to jeszcze nie jest innowacyjność. Dla mnie to pierwszy krok w tę stronę, dlaczego by nie spróbować? I gdzie, jak nie w szkołach, czy organizacjach pozarządowych, które powinny stanowić miejsca, gdzie rodzą się propozycje nowych rozwiązań systemowych problemów.
Źródło: inf. własna