WYGNAŃSKI/MENCWEL: Warto mieć świadomość, że pojęcie „innowacji społecznych” zawiera w sobie niesłychanie silny czynnik, który po angielsku posiada zgrabną nazwę bullshit attractor.
My, Polacy, mamy – po części zasłużenie – wizerunek osób, które potrafią przetrwać i adaptować się do różnych, nawet ekstremalnych, warunków. Nie zawsze ma to jednak charakter komplementu. Czasem wprost lub między wierszami pojawia się zarzut spryciarstwa, cwaniactwa i skłonności do innowacyjnego (a jakże!) omijania reguł, nadmiernej skłonności do zabiegania o swoje interesy, nawet kosztem innych.
Mamy olbrzymie historyczne doświadczenie i poniekąd usprawiedliwienie dla takich praktyk. Tym niemniej dobrze byłoby, abyśmy chcieli i mogli naszą innowacyjną energię skierować na sprawy inne niż działalność adaptacyjna (konformizm lub omijanie reguł), a bardziej na szukanie nowych rozwiązań. I to nie tylko dla własnych, ale także wspólnych problemów.
Kłopotów z innowacyjnością, zwłaszcza w jej społecznym wymiarze, nie ma co jednak zwalać na „polski charakter narodowy”. Bardziej płodne może być zastanowienie się nad tym, co można zmieniać w sposób systemowy, aby wspierać powstawanie innowacji społecznych w Polsce?
Pytajmy: czemu to służy?
Zacznijmy od tego, że autentyczne innowacje społeczne powinny być przede wszystkim odpowiedzią na realne społeczne potrzeby. Ich poszukiwanie nie może zwalniać z odpowiedzi na pytanie: czemu dane rozwiązanie służy? O co lepszy będzie świat, gdy je wprowadzimy – i na jakiej podstawie twierdzimy, że będzie lepszy? Krótko mówiąc, poszukiwanie nowych rozwiązań nie zwalnia nas od dyskusji o wartościach, która nadal musi pozostać podstawą wszelkich działań na rzecz zmiany społecznej. Tego zapewne, miejmy nadzieję, nie zmieni nigdy żadna, nawet najbardziej zaawansowana technologia.
Z tej podstawowej cechy innowacji społecznych wynika także ważna nauczka dla instytucji, które chcą zajmować się nie tyle ich tworzeniem, ile wspieraniem. Musi być ono organizowane z wielką ostrożnością – tak, aby pojęcie to zbyt szybko się nie zdewaluowało. Uwaga ta w szczególności dotyczy programów wsparcia finansowanych ze środków publicznych. Warto mieć świadomość, że pojęcie „innowacji społecznych” zawiera w sobie niesłychanie silny czynnik, który po angielsku posiada zgrabną nazwę bullshit attractor. Bardzo łatwo je zbanalizować i stwierdzić, że niemal wszystko, co nowe i jakoś działa na ludzi, jest innowacją społeczną. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie: prawdziwe innowacje społeczne, które istotnie przyczyniają się do zmiany, to wciąż towar deficytowy.
Pamiętajmy, że…
Proces wytwarzania innowacji nieuchronnie wiąże się z eksperymentowaniem i ryzykiem. Jego ponoszenie powinno być akceptowalne. Ujmując rzecz opisowo – trzeba liczyć się z tym, że do wytworzenia jednej realnej i wdrożonej innowacji trzeba „zużyć” (zaniechać) np. 10, 50 czy 100 pomysłów i prototypów.
Po drugie, jeśli innowacje społeczne (szczególnie te finansowane ze środków publicznych) muszą odpowiadać na realne potrzeby i deficyty, to ważnym zagadnieniem jest zdefiniowanie owych potrzeb możliwie konkretnie, a zatem nieco precyzyjniej niż np. „bezrobocie” czy „wykluczenie społeczne”. Poszukajmy takich sfer, w których rzeczywiście potrzeba poszukiwania nowych rozwiązań, bo znane już sposoby radzenia sobie z nimi zawodzą albo zostały wyczerpane.
Po trzecie, istotne jest, by poszukując innowacji nie tylko zachwycać się tym, co nowe, ale także tym, co dawno zapomniane, a warte odkurzenia i użycia w nowym kontekście. Można tu wspomnieć np. o spółdzielczości i kooperatywizmie, przeżywającym ostatnio pewien renesans, czy o np. instytucjach mikrokredytów czy kółkach samokształceniowych.
Po czwarte, w sprawie innowacji społecznych zbyt często powtarzane są automatycznie te same, niewystarczająco trafne recepty. Jedną z nich jest przekonanie, że wspierać trzeba wyłącznie działania na styku biznesu i nauki. Innowacje często rzeczywiście powstają „pomiędzy” – niejako „na szwach”, ale szwów tych jest znacznie więcej.
Potencjalna bariera
Warto również wspomnieć o roli administracji publicznej. To ona powinna być najbardziej zainteresowana innowacjami społecznymi, a tymczasem sama często okazuje się bardziej problemem niż częścią rozwiązania. Jej działania są zrutynizowane, a innowacyjna energia zużywana jest na adaptacje do różnego rodzaju wymagań formalnych oraz zmuszanie do tego innych. Innowacyjności nie sprzyja też fakt, że w większości przypadków administracja nie jest w stanie przyznawać się do błędów. Często brakuje jej kompetencji i, co gorsza, woli do rzetelnego oceniania własnych działań, a co za tym idzie – wzmacniania tych, które okazują się skuteczne i eliminowania tych, które zawodzą. Ten rodzaj innowacyjności może się okazać warunkiem zaistnienia wielu innych.
Źródło: inf. własna ngo.pl