Tatrzański Park Narodowy w najnowszym kwartalniku Tatry z dumą ogłosił, że wprowadza na trasę do Morskiego Oka wóz hybrydowy, który ma odciążyć konie. Odciążyć konie "nieprzeciążone", bo przecież TPN nigdy nie przyznał, że zwierzęta pracują w przeciążeniu. A wręcz – zawsze tę prace w przeciążeniach kwestionował. Ale to tylko pierwszy z absurdów, związany z legendarną hybrydą TPN-u.
Cała konstrukcja i działanie tej hybrydy zostały oparte o wyniki obliczeń przeciążeń, jakie działają na konie, wykonane przez hipologa pracującego na zlecenie TPN. To właśnie te obliczenia biegły sądowy uznał za nieprawdziwe, bo oparte o pomiar sił wykonany z grubym błędem metody. – Przypominamy, że pomiar ten przeczył podstawowym prawom fizyki, a przy pomierzonych wówczas siłach wóz nie mógłby wyjechać z Palenicy Białczańskiej na Włosienicę – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva! – Firma, która hybrydę wyprodukowała, podczas procesu jej projektowania miała konsultować się z hipologiem, który skompromitował się wyliczeniami niezgodnymi z logiką i prawami fizyki. Już sam ten fakt pozwala prognozować, że hybryda nie może działać w sposób, w jaki działać powinna, czyli nie odciąży koni – tłumaczy. Obliczenia hipologa, wykonane dla TPN nie stwierdziły przeciążeń koni, więc hybryda działająca na ich podstawie nie ma prawa ich odciążać.
TPN podaje, że wóz ze wspomaganiem elektrycznym waży 1200 kg, czyli jest cięższy od obecnych wozów o 400 do nawet prawie 600 kg. Z obliczeń przeciążeń wynika, że w obecnych warunkach konie ciągną o około tonę za dużo. Tymczasem podczas testów, opisywanych przez TPN, wyłączono wspomaganie na najbardziej stromych podjazdach, by sprawdzić, czy konie poradzą sobie z takim obciążeniem. – Taka sytuacja przy 12 osobach i furmanie będzie powodowała jeszcze większe przeciążenie, a co za tym idzie, cierpienie koni – mówi Anna Plaszczyk – W tym przypadku TPN twierdzi, że podczas wyłączenia silnika na najbardziej stromym odcinku „para koni bez większego problemu poradziła sobie bez wspomagania”. Ale kto stwierdził, że konie sobie poradziły bez problemu? Fiakrzy? Pracownicy TPN? To, że konie wyciągnęły ten ładunek do góry wcale nie oznacza jeszcze, ze nie cierpiały w wyniku tej pracy. Zresztą TPN w ogóle zaprzecza przeciążeniom, więc nie dziwi nas to, że w tej sytuacji również ich nie dostrzegł – tłumaczy.
Należy też zwrócić uwagę na fakt, że testy hybrydy odbyły się z 5 osobami jadącymi na wozie, a regulamin TPN dopuszcza przewóz 12 osób dorosłych, 5 dzieci do 4-go roku życia i nieograniczonej liczby bagaży. W tej sytuacji pewne jest jedno. W tej sytuacji hybrydy nie sprawdzono nawet przy pełnym dopuszczalnym załadunku, który powoduje ogromne przeciążenie. Wóz ze wspomaganiem jest cięższy o około pół tony od wozów, które teraz muszą ciągnąć konie. TPN twierdzi, że testy prowadzono „przy ustalonym dopuszczalnym obciążeniu koni” zapominając, że to ustalone dopuszczalne przeciążenie koni powoduje ogromne przeciążenie u zwierząt.
TPN chwali się także tym, że po płaskim terenie wóz z łatwością przesuwały 4 osoby. Już to udowadnia, że urzędnicy parku w ogóle nie rozumieją istoty problemu i różnicy pomiędzy pracą po płaskim a pracą na stromo nachylonym terenie, w dodatku z kilkunastoma pasażerami i ich bagażami.
Wątpliwości budzi również sama firma, która hybrydę na zlecenie TPN i ze środków publicznych, wyprodukowała. Firma ta nie ma na koncie żadnego urządzenia, które byłoby choćby podobne w konstrukcji czy sposobie działania. Na co dzień zajmuje się sprzedażą agregatów czy fotowoltaiki. Ta sama firma pozyskała w 2011 fundusze unijne w wysokości 1 395 000 zł na projekt "Multimedialny pojazd wielośladowy wspomagany ekologicznym zasilaniem elektrycznym, wyprodukowanie pojazdu elektrycznego", który do dziś prawdopodobnie nie został wprowadzony na rynek. Strona promująca to przedsięwzięcie przestała istnieć.
Pierwszy pojazd hybrydowy odbierał w imieniu TPN pracownik (odpowiedzialny merytorycznie za jego powstanie), który z wykształcenia jest technikiem żywienia zbiorowego. Już po jej odbiorze ani dyrektor TPN, ani pracownik odpowiedzialny za odbiór hybrydy nie potrafili odpowiedzieć na podstawowe pytania dotyczące tego urządzenia. Aby udzielić Vivie! odpowiedzi musieli prosić o pomoc firmę, która wóz wykonała. Jak do tego doszło, że TPN nie wiedząc jak działa hybryda, odebrał zamówione urządzenie i stwierdził, że ono działa poprawnie? Jak zweryfikowano, czy zwierzęta nie pracują w przeciążeniu? Przecież nie świadczy o tym fakt, że doszły na Włosienicę, bo od lat pracując w przeciążeniu pokonują tę trasę.
Do dziś nie wiadomo zatem czy i w jakim zakresie hybryda, opłacona z publicznych pieniędzy, odciąża konie. Pierwszy prototyp spłonął w styczniu 2018 roku podczas ładowania. Warto przypomnieć, że hybryda ma się ładować podczas jazdy w dół. Nie trudno sobie wyobrazic do jakiej tragedii mogłoby dojść, gdyby zaczęła płonąć na trasie, podczas kursu z turystami. Nie trudno też przewidzieć jak zachowałyby się konie, gdyby ciągnięty przez nie wóz zaczął płonąć.
Pierwszy prototyp kosztował podatnika kilkaset tysięcy złotych. Nie wiadomo ile kosztowało wytworzenie kolejnego prototypu i czy koszty w całości pokryło ubezpieczenie pierwszego pojazdu. Nie wiadomo na jakich zasadach wóz, skonstruowany za publiczne pieniądze, był dotychczas i będzie w przyszłości udostępniany prywatnym przedsiębiorcom, wykonującym usługi transportowe na trasie do Morskiego Oka.
Fundacja Viva! i TTOnZ wielokrotnie zgłaszały w TPN chęć udziału w testach nowego wozu hybrydowego. Tatrzański Park Narodowy nigdy jednak nie odpowiedział na te propozycje. Testy prowadzono tylko i wyłącznie w obecności pracowników parku (zleceniodawcy produkcji tej hybrydy), furmanów i firmy, która prototyp wyprodukowała. Podczas testów nie było nikogo, kto reprezentowałby interes koni.
Pomijając jednak kwestię tego, czy wóz działa i w jakim zakresie odciąża konie – nie jest on w stanie zapobiec uszkodzeniom układu ruchu koni, wynikającym z pracy tych zwierząt w podkowach warszawskich/hacelowych na stromo nachylonym asfalcie, stresowi cieplnemu w upalne dni czy wychłodzeniu podczas mrozów, a także stresowi wynikającemu z pracy na zatłoczonej trasie do Morskiego Oka.
68% Polek i Polaków chce likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka – tymczasem TPN wydaje publiczne środki na utrzymanie tego archaicznego i nieetycznego transportu. – Po raz kolejny podkreślamy, ze Tatry nie są miejscem dla koni, a odpowiedzialna i mądra turystyka na tym obszarze powinna opierać się na sile mięśni ludzkich turystów - mówi Anna Plaszczyk – Przysłużyłoby się to nie tylko koniom, ale także niedźwiedziom i innym zwierzętom żyjącym w Tatrach, a także ochronie terenu Doliny Rybiego Potoku w ogóle. Nie jest tajemnicą, że pył bitumiczny, odkuwany z asfaltu przez konie, trafia do atmosfery Tatr, zanieczyszczając teren chroniony. Wdychają go też niczego nieświadomi turyści, szukający w Tatrach krystalicznego powietrza – dodaje
Źródło: Fundacja Viva!