Poważnym deficytem polskiej ekonomii społecznej jest wiedza – zarówno ta o pozytywnych skutkach społecznych narzędzi proponowanych w ramach ekonomii społecznej, jak i ta ekspercka, budująca potencjał przedsiębiorstw społecznych – mówi Henryk Wujec w rozmowie z portalem Ekonomiaspoleczna.pl. W rozmowie poruszamy też sprawy dotyczące Konkursu na Najlepsze Przedsiębiorstwo Społeczne.
Krzysztof Cibor: Powiedział pan rok temu, że Konkurs na Najlepsze Przedsiębiorstwo Społeczne Roku, organizowany przez Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych ma przede wszystkim zarażać dobrymi przykładami. Czy, jako przewodniczący Rady Konkursu, uważa pan, że ten cel został osiągnięty?
W naszym konkursie bardzo ważnym etapem jest wizyta ekspertów w przedsiębiorstwie ubiegającym się o nagrodę i krytyczna weryfikacja tego, jak ono funkcjonuje. Dzięki tym wizytom otrzymujemy rzeczywisty głęboki wgląd w działania przedsiębiorstwa społecznego. Widzimy, czy jest tam coś więcej niż entuzjazm. Oczywiście entuzjazm jest bardzo ważny, ale nie wystarczy do skutecznego funkcjonowania na rynku.
Zapraszamy spółdzielnie, spółki non-profit, organizacje pozarządowe i kościelne prowadzące działalność gospodarczą, ZAZy i CISy! Więcej na temat konkursu >
Co w takim razie się nie udało?
Nie wyszło chyba nam to, co powinno nastąpić po wyłonieniu laureata. Nie mówię tu o wyjątkowo udanej gali konkursu (szczególnie atrakcyjny wydał mi się udział Roberta Więckiewicza – jednego z najlepszych obecnie polskich aktorów). Zawiodła jednak późniejsza promocja laureatów. Nie jest to jedynie wina organizatorów. Myślę, że duży problem to sposób funkcjonowania współczesnych mediów, gdzie sensacja jest ważniejsza od pozytywnego przekazu. Na pewno pod względem promocji wiele zostaje do zrobienia.
W tym roku przedsiębiorstwa finałowe będą mogły później posługiwać się znakiem ekonomii społecznej. Mamy nadzieję, że będzie to ważna informacja dla konsumentów. Czy taki znak pana zdaniem jest potrzebny? A może jego ustanowienie niesie ze sobą jakieś zagrożenia?
Zagrożeń na pewno nie ma. Natomiast dużym wyzwaniem jest kwestia wypromowania takiego znaku, aby on rzeczywiście pełnił swoją funkcję. Istotne jest też sprawowanie skutecznej kontroli nad znakiem i sposobami posługiwania się nim.
Jestem mocno związany z Polską Izbą Produktu Regionalnego i Lokalnego. Kiedy udało nam się wypromować lokalnych, małych, tradycyjnych producentów, okazało się, że hipermarkety wyczuły koniunkturę i zaczęły natychmiast same sprzedawać „regionalne” marki, które wcale regionalne nie są. Każdą wartość w dzisiejszych czasach udaje się przerobić na zysk. I na to na pewno trzeba uważać.
Myślę, że to problem ogólnie całego zjawiska ekonomii społecznej – czasem mam wrażenie, że ten termin rozmywa się. Zbyt wiele różnych podmiotów, niekoniecznie o szczególnych walorach społecznych, uważa się za przedsiębiorczość społeczną.
Trzeba na pewno na to uważać.
Ale mimo to dla mnie bardzo ważne jest właśnie pokazywanie różnorodności. Pojęcie „ekonomia społeczna” zawiera w sobie bardzo różne sposoby realizacji celu. Podmiotem ekonomii społecznej może być spółdzielnia socjalna, zakład aktywności zawodowej, fundacja z działalnością gospodarczą a także wiele innych. Moim zdaniem ta różnorodność raczej zaciekawia niż odrzuca.
Oczywiście trzeba pewne granice postawić, ale według mnie istotnym wyzwaniem dla konkursu jest uchwycenie możliwie wielu różnorodnych kategorii, form czy sposobów działania, mających na celu rozwiązywanie różnych problemów społecznych.
Czy w pierwszej edycji konkursu zabrakło panu jakichś szczególnych form prowadzenia działalności gospodarczej na polu społecznym, a może pewnych branż, istotnych według pana w tym obszarze?
Na przykład na wsiach powstaje obecnie wiele inicjatyw w obszarze kultury. Często nie ma na nie wystarczającego finansowania ze środków publicznych, dlatego inicjatywy te muszą na siebie zarabiać. Na mnie szczególne wrażenie robi przykład z Bolegorzyna k. Połczyna Zdroju. Powstało tam muzeum PGR, stworzone przez wiejskie kobiety. Jest to teren popegeerowski, ludzie tam mieszkający po 1989 roku stracili swoje miejsca pracy, nie mieli z czego żyć. Ale pojawił się pomysł i udało się powołać do życia to muzeum – jedno z najlepszych muzeów naszej socjalistycznej przeszłości, jakie znam. Z jednej strony mamy tam przaśny PRL, ale z drugiej strony – świadectwo związania tych ludzi z ich przeszłością.
Takich inicjatyw budowania tożsamości przez działania społeczne, kulturalne czy gospodarcze, z pewnością na wsiach jest dużo i właśnie tam szukałbym kandydatów.
Był pan wśród osób, które zakładały pierwsze Towarzystwo Ubezpieczeń Społecznych w Polsce. Czy nie brakuje panu wśród konkursowych zgłoszeń właśnie podmiotów zajmujących się usługami wzajemnymi?
Wydaje mi się, że obecnie nie ma w tym obszarze dużego potencjału. Rynek jest zagospodarowany przez podmioty czysto komercyjne i trudno jest wejść na niego podmiotom, które nie są tak profesjonalne, wyspecjalizowane i bogate. Dzisiaj raczej nie udałoby nam się stworzyć naszego TUW tak, jak zrobiliśmy to dwadzieścia lat temu.
Natomiast zapewne w skali lokalnej istnieją różne spółdzielnie czy kooperatywy (na przykład w kilku polskich miastach powstało niedawno kilka kooperatyw spożywców), które są świadectwem, że duch spółdzielczości i usług wzajemnych w Polsce odżywa.
Czego najbardziej brakuje polskiej przedsiębiorczości społecznej?
Moim zdaniem największy deficyt stanowi wiedza i to na dwóch poziomach.
Po drugie wiedza ekspercka jest potrzebna do tego, by uruchomić lokalny potencjał, który często się marnuje; zbudować wokół jakiejś konkretnej idei działanie gospodarcze, które realnie może przyczynić się do rozwiązania jakiegoś społecznego problemu.
Prezydent, którego jest pan doradcą, od pewnego czasu podejmuje inicjatywy związane z ekonomią społeczną – mieliśmy konferencję Muhammada Yunusa, czy spotkanie dotyczące spółdzielczości. Czy to znaczy, że władza centralna zaczęła poważnie interesować się ekonomią społeczną?
Chyba rzeczywiście możemy zaobserwować taką tendencję. Prezydent wprawdzie z całą pewnością jest zwolennikiem rozwiązań rynkowych, ale z drugiej strony gospodarka rynkowa pokazała swoje ograniczenia. Dzisiaj już nie wierzymy, że rynek jest odpowiedzią na wszystko. Oczywiście przemiany gospodarcze doprowadziły do dynamicznego rozwoju Polski, ale są całe obszary, w których niewidzialna ręka rynku nie działa prawidłowo. Trzeba znajdować inne mechanizmy. I tu z odpowiedzią przychodzą mechanizmy ekonomii społecznej. Z tego względu prezydent sprzyja ekonomii społecznej.
Stąd między innymi zaproszenie Muhammada Yunusa, który właśnie w ramach przedsiębiorczości społecznej znalazł efektywne sposoby na radzenie sobie z problemami biedy i wykluczenia, stąd też spotkanie w Gdańsku z byłym prezydentem Brazylii Luizem Inácio Lula da Silva, który również opowiadał o alternatywnych metodach radzenia sobie z kryzysem.
Parlament Europejski i Komisja Europejska w ostatnich miesiącach kilka razy dały mocno do zrozumienia, że ekonomia społeczna jest ważnym elementem radzenia sobie z kryzysem i jego skutkami. Czy to myślenie dociera do Polski?
Myślę, że tak, ale nie bezpośrednio z instytucji europejskich. Te inicjatywy docierają do nas głównie poprzez polskie organizacje pozarządowe, jako konkretne propozycje i przykłady. Polskie organizacje chętnie wychwytują stanowiska Komisji Europejskiej czy Parlamentu, przenoszą to na nasz grunt i poprzez praktykę stają się ich rzecznikiem.
Uważam zresztą, że to bardzo dobrze. Gdyby pomysły unijne dotyczące na przykład ekonomii społecznej miały być u nas realizowane przymusowo, od razu wszyscy powiedzieliby „nie”. Ale kiedy ta wiedza dociera do decydentów od ludzi, którzy są praktykami w obszarze ekonomii społecznej i udowadniają, że to działa, reakcja jest na pewno bardziej pozytywna.
Z inicjatywy Stałej Konferencji Ekonomii Społecznej, której jest pan przewodniczącym, zostały wznowione niedawno prace nad Paktem na rzecz ekonomii społecznej. Czego sektor powinien oczekiwać od tego dokumentu i – co za tym idzie – od administracji publicznej?
Myślę, że dobrze byłoby, aby Pakt stał się umową społeczną, która stworzy szanse na wzmocnienie obywatelskiej aktywności. Chodzi o to, aby obywatele nie byli jedynie pracownikami, a potem prywatnymi osobami, ale żeby świadomie i z własnej woli stali się częścią organizmu społecznego, która dawałaby im szanse uczestniczenia w istotnych sprawach swoich środowisk lokalnych czy zawodowych. Pakt powinien wskazywać narzędzia, które należy dać obywatelom, by mogli realizować w ramach swoich społeczności swoje plany, ambicje, rozwiązywać lokalne problemy.
Pakt na pewno musi też dokładniej przyjrzeć się tym obszarom, w których mimo obecnie funkcjonujących rozwiązań, problemy wciąż są duże. Chodzi mi na przykład o kwestie osób niepełnosprawnych i ich obecności na rynku pracy. Wciąż Polska ma bardzo dużo do zrobienia w tej dziedzinie. I wcale niekoniecznie chodzi o wydawanie większej ilości pieniędzy, ale o wydawanie ich w bardziej efektywny sposób.
Mamy też miejsca zostawione samym sobie – obszary wiejskie, podmiejskie, blokowiska. Jeśli nie damy ludziom tam mieszkającym jakichś konkretnych rozwiązań, będziemy mieli do czynienia z pogłębianiem się dysproporcji rozwojowych.
Uważam też, że dobrze byłoby, aby po stronie społecznej było dwóch partnerów Paktu – z jednej strony organizacje związane z sektorem przedsiębiorczości społecznej, z drugiej – środowisko biznesu. Wydaje mi się, że tam również zmienia się myślenie. Jeszcze jakiś czas temu środowiska biznesowe traktowały postulaty ekonomii społecznej jako zagrożenie dla rywalizacji rynkowej. Jednak obecnie coraz więcej przedsiębiorców lepiej rozumie potrzebę rozwiązań etycznych i odpowiedzialnych w biznesie.
Profesor Jerzy Hausner i dyrektor Paweł Chorąży zwrócili w rozmowach z naszym portalu uwagę na rosnące uzależnienie III sektora od pieniędzy publicznych. Jak uniknąć tego uzależnienia, zachowując jednak wsparcie tych inicjatyw, które powinny być wspierane ze względu na swoje znaczenie społeczne?
Problem tego uzależnienia jest zauważany również przez organizacje pozarządowe. One też nie chcą być klientami. Jak uniknąć tej sytuacji? Należy ograniczać przywileje, a dawać prawa. Okazuje się, że na przykład spółdzielnie pod pewnymi względami traktowane są gorzej niż zwykłe spółki. Dawanie praw oznaczałoby w tym przypadku zrównanie w prawach. To czasem wystarczy.
Druga ważna rzecz to stworzenie tym często małym i nie bogatym przedsiębiorstwom społecznym możliwości korzystania z normalnych mechanizmów ekonomicznych. W wywiadzie z Jerzym Hausnerem pojawił się między innymi postulat „prawa do kredytu”. Jeśli zwiększymy przedsiębiorstwom społecznym szanse na rozwój, na pewno nikt na tym nie straci, a wielu może zyskać.
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.