W ochronie środowiska nie chodzi już jedynie o sentyment dla poczciwej natury; nie wystarczy parę rezerwatów przyrody, ratowanie zagrożonych gatunków czy ograniczanie szkód. Stawką jest przetrwanie, a przynajmniej utrzymanie na ziemi znośnych warunków życia – pisze Michał Augustyn dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
Produktywność współczesnej gospodarki znajduje odzwierciedlenie w liczbach, które przyprawiają o zawrót głowy: według wyliczeń Banku Światowego w samym 2012 roku na całym świecie udało się wygenerować – oprócz oszałamiającej ilości paliw, materiałów budowlanych, chemikaliów, ubrań, żywności i maszyn – około 1,3 biliona kilogramów odpadów stałych. To ponad cztery razy więcej niż wynosi waga wszystkich ludzi żyjących obecnie na ziemi. Naukowcy alarmują: jeżeli obecny trend się utrzyma, w ciągu dekady liczba odpadów wzrośnie dwukrotnie.
Miliard ton problemów
Przemysł chemiczny wytwarza 100 milionów ton organicznych związków chemicznych, z których większość po użyciu trafia do środowiska, co stwarza trudne do oszacowania ryzyko dla istot żywych. Choć cywilizacja przemysłowa produkuje zanieczyszczenia od przeszło dwóch stuleci, jeszcze do niedawna udawało się ukrywać je w miejscach skazanych na rolę śmietnisk przez nieuchronny postęp – poza zasięgiem wzroku przeciętnego mieszkańca bogatej Północy.
Dziś przemysł puka do naszych drzwi z workami pełnymi odpadów, które nie mają gdzie się podziać. Coraz trudniej uciekać przed problemami, o których na co dzień wolimy nie myśleć: zatrute wody gruntowe, produkty rozkładu plastiku dostające się do ludzkiej diety za pośrednictwem ryb, ciężkie od pyłów powietrze, wreszcie zmiany klimatu – te zjawiska dotykają niemal każdego mieszkańca ziemi. W ochronie środowiska nie chodzi już jedynie o sentyment dla poczciwej natury; nie wystarczy parę rezerwatów przyrody, ratowanie zagrożonych gatunków czy ograniczanie szkód. Stawką jest przetrwanie, a przynajmniej utrzymanie na ziemi znośnych warunków życia.
Cywilizacja śmieci
Za obecny stan środowiska nie należy obwiniać abstrakcyjnej „ludzkości” chętnie ukazywanej przez katastrofistów jako monolityczny megapasożyt trawiący ziemię. Takie postawienie sprawy zaciemnia dysproporcje między krajami bogatymi i biednymi, kierując uwagę na problem przeludnienia, który – choć istotny – nie jest w tym wypadku kluczowy. Ciężar odpowiedzialności za poziom zanieczyszczeń jest ściśle powiązany z globalną dystrybucją bogactwa: kraje OECD (organizacji skupiającej najbardziej rozwinięte gospodarki świata) produkują 100 razy więcej odpadów niż cała Afryka, choć populacje tych dwóch regionów są zbliżone.
Większość – około ¾ – odpadów stałych, czyli tego, co mieści się w potocznym pojęciu „śmieci” (plastiku, papieru, aluminium, szkła, odpadów medycznych, resztek żywności) wciąż ląduje na przeznaczonych do tego celu składowiskach lub niekontrolowanych wysypiskach, gdzie kończy się ich cykl życia. Blisko dziesiąta część kierowana jest do ponad 2000 kosztownych spalarni, które częściowo rozwiązują problem rozrastania się wysypisk wokół miast, ale jednocześnie nasilają inny – zanieczyszczenia powietrza pyłami i gazami. Kolejne 10% podlega recyklingowi, czyli przetworzeniu na surowiec, który trafia z powrotem do obiegu produkcyjnego. Nie jest to zachwycający krajobraz. Szczególnie jeśli przyjrzyjmy się hierarchii postępowania z odpadami zapisanej m.in. w unijnym prawie.
Rys. 1 - Hierarchia postępowania z odpadami CC 3.0 BY-SA autor - Drstuey tłumaczenie - M.A.
Odkryjemy (bez większego zdziwienia), że usypywanie hałd ze śmieci jest najmniej preferowanym rozwiązaniem. Nieco wyżej plasuje się odzysk energii np. przez spalanie odpadów organicznych lub wyprodukowanego z nich gazu. Recykling, uważany powszechnie szczytowe osiągnięcie w gospodarowaniu odpadami, nie znalazł się nawet na podium (zapewne z powodu wysokich kosztów transportu i przetwarzania odpadów na surowce możliwe do ponownego wykorzystania).
Do najlepszych praktyk zalicza się: ponowne użycie, minimalizację, wreszcie zapobieganie, czyli nie dopuszczenie do powstania jakichkolwiek odpadów. Jak to możliwe, że stan rzeczywisty jest niemal dokładnym odwróceniem tego dobrze znanego wzorcowego modelu, złotego standardu powielanego – bez wyraźnego efektu – w niezliczonych publikacjach? Gdzie należy szukać źródeł tej przerażającej w skutkach porażki?
Jednokierunkowa ślepa uliczka
Droga, którą przebywa niemal każdy wytwór przemysłu jest prosta i znana: zaczyna się od wydobycia surowców, potem następuje ich przetworzenie, sprzedaż gotowego produktu, konsumpcja i usunięcie zbędnych resztek do środowiska. Obowiązujący model produkcji sprawdzał się w czasach, kiedy zasoby ziemi wydawały się nieograniczone, a konsumeryzm nie był stylem życia setek milionów ludzi.
Dzisiaj coraz częściej słychać głosy, że należy szukać sposobów zamknięcia cyklu produkcyjnego, dążąc do tego, by pojęcie „odpadu” przeszło do historii. Ideałem staje się gospodarka cyrkularna, w której każdy wyprodukowany materiał jest możliwy do ponownego wykorzystania w nieskończenie powtarzających się cyklach – materia organiczna trafia do środowiska, a surowce wydobyte z ziemi są przetwarzane przez przemysł z użyciem odnawialnej energii. Michael Braungart, niemiecki chemik i innowator, przekonuje, że ten ideał jest możliwy do urzeczywistnienia, pod warunkiem iż każdy produkt, wraz z opakowaniem, będzie projektowany z myślą o przyszłym wykorzystaniu poszczególnych jego części lub – jeśli to niemożliwe – surowców, z których się składa: cennych metali, plastiku i szkła.
Wysoka stawka
To, co może wydawać się odległym marzeniem futurysty, w zeszłym roku znalazło odbicie w unijnym pakiecie na rzecz gospodarki cyrkularnej, przewidującego między innymi wprowadzenie po roku 2025 zakazu wysyłania na składowiska materiałów, które nadają się do ponownego przetworzenia. Wprawdzie nowy szef Komisji Europejskiej odłożył tę propozycję na półkę, (prawdopodobnie pod wpływem lobby biznesowego niechętnego jakimkolwiek regulacjom), jednak pomysł bardziej efektywnego wykorzystania surowców i zamykania cykli produkcyjnych budzi zainteresowanie największych korporacji świata. Jest o co walczyć.
Według wspólnego raportu Światowego Forum Ekonomicznego i Fundacji Ellen MacArthur na pionierów gospodarki cyrkularnej czeka 1 bilion dolarów nagrody za trud innowacji – dzięki zmniejszeniu zużycia surowców, generowaniu dochodów na każdym etapie przetwarzania produktu i nowym modelom biznesowym. Argumenty ekonomiczne są konkretne i trudne do odparcia; np. ponowne wykorzystanie flagowego produktu Apple, iPhone, pozwoli odzyskać 48% jego wartości, 200 razy więcej niż wynosi wartość surowców, z których został wyprodukowany.
Raczej nie jest to jedynie nowinka ze sfery PR lub marketingu niszowego, jako że konsumenci na razie nie są skłonni płacić więcej za produkty spełniające ostre wymogi zamkniętego obiegu materiałów. Być może obserwujemy pierwsze reakcje biznesu na rynkowe i polityczne skutki degradacji środowiska – rosnące ceny surowców i regulacje, które grożą uszczupleniem zysków przedsiębiorstw działających według przestarzałego liniowego modelu produkcji.
Wśród licznych sposobów na monetyzację nowego paradygmatu są i takie, które mogą budzić niepokój. Rzecznicy interesów korporacji roztaczają wizję „gospodarki dzielenia się”, w której konsumenci są nie właścicielami, a jedynie użytkownikami sprzętu wynajmowanego przez producentów (oczywiście za opłatą). Zużyte urządzenia byłyby odbierane przez producenta i przygotowywany do ponownego wykorzystania. Firmy w końcu zyskałyby zachętę do produkowania rzeczy trwałych i łatwych w naprawie, ponieważ wysokość generowanych zysków zależałaby od żywotności wydzierżawionego sprzętu, a nie liczby sprzedanych egzemplarzy.
Z pozoru jest to sytuacja, w której wszyscy wygrywają: odpowiedzialna konsumpcja przestaje być luksusem dostępnym dla nielicznych, producenci zyskują rzesze lojalnych konsumentów, a marzyciele o lewicowej wrażliwości – zmianę, w którą łatwo uwierzyć, ubraną w atrakcyjne slogany o końcu ery własności. Nie jest jednak jasne, kto najbardziej skorzystałby na takiej rewolucji.
Przyspieszone obroty
Na ostatnie z tych pytań udzielane są skrajnie różne odpowiedzi. Na stronach Światowego Forum Ekonomicznego można przeczytać, że gospodarka cyrkularna to sposób na uniezależnienie wzrostu PKB, milcząco przyjmowanego za nadrzędny cel, od zużycia zasobów. Brakuje jednak wyjaśnienia, w jaki sposób to oddzielenie (z ang. decoupling) miałoby zostać osiągnięte. Pozostaje zatem dedukcja. Jeżeli ilość zasobów naturalnych będących w użyciu jest stała, to źródłem wzrostu gospodarczego może być tylko przyspieszenie ich przetwarzania lub rozwój sektora usług, który nie pochłania zasobów.
Nieskończone zwiększanie tempa przekształcania materii w obiegu produkcyjnym jest jednak nierealne (a przy tym nieracjonalne), nawet przy założeniu, że przemysł dysponowałby nieograniczoną ilością energii ze źródeł odnawialnych. Jeśli możliwe jest stworzenie lodówki, która działa bezawaryjnie przez 20 lat, jaki sens – poza pogonią za wzrostem PKB – tkwi w ponownym wykorzystaniu jej komponentów do produkcji nowych modeli w coraz krótszych interwałach (dziesięcio-, pięcio- a może dwuletnich)?
Wydaje się, że stare miary nie nadają się do opisywania w pełni rozwiniętej gospodarki cyrkularnej. Bardziej sensownym wyznacznikiem jej efektywności byłaby tzw. produktywność zasobów (czyli ilość wytworzonego produktu na jednostkę zasobu), a opodatkowanie pracy należałoby zastąpić opłatą za zużycie każdego bezcennego kilograma surowców nieodnawialnych, a także każdego kilograma materii opuszczającej cykl produkcyjny jako odpad.
Gospodarka cyrkularna wydaje się ideologicznie neutralną koncepcją z pogranicza ekonomii i ekologii, jednak sposób jej realizacji jest kwestią na wskroś polityczną. Z mgławicy abstrakcyjnych pojęć mogą wyłonić się światy skrajnie różne: od dystopijnego zielonego turbokapitalizmu, w którym ograniczona ilość surowców jest przetwarzania niezwykle wydajnie, ale korzyści z tego procesu przypadają w udziale głównie właścicielom maszyn i ultranowoczesnych technologii aż po stabilną, demokratyczną, ekologiczną gospodarkę uwolnioną od paradygmatu ciągłego wzrostu, zdominowaną przez podmioty działające nie dla zysku.
Michał Augustyn dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl
Źródła:
- Huesemann, M., Huesemann, J. (2011). Techno-Fix: Why Technology Won't Save Us Or the Environment. Gabriola Island: New Society Publishers.
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl