Głową w mur, czyli o ekonomii społecznej gorzkich prawdy słów kilka [TEKST NADESŁANY]
Długo zabierałem się do napisania tego artykułu. Zwłoka nie jest spowodowana brakiem umiejętności, zapracowaniem, czy zwykłym lenistwem, ale wewnętrznym przekonaniem, że po prostu artykuł ten jest zwykłym głosem wołającego na puszczy - pisze Sylwester Pyrka w nadesłanym tekście.
Chciałbym przedłożyć kilka uwag pod rozwagę z perspektywy praktyka ekonomii społecznej, osoby zaangażowanej w funkcjonowanie i próbę rozwoju spółdzielni socjalnych. Nie chcę mówić o ekonomii społecznej, czy spółdzielczości, bo są to pojęcia abstrakcyjne, które nie rozwiązują problemów, a jedynie nabijają kieszenie całej masie przypadkowych osób, bądź szczwanych cwaniaków. O tym, dlaczego tak uważam, przeczytacie poniżej, w krótkich żołnierskich słowach, bez owijania w bawełnę, bez próby uciekania przed batożeniem i publicznym linczem, za to, że ktoś nazywa rzeczywistość po imieniu, obdzierając ją z ułomności mrzonek wciskanej przez OWES-y i różnej maści beneficjentów projektów unijnych.
ES to nie trzeci sektor
Definicja ekonomii społecznej. Krótko i treściwie: to nie jest trzeci sektor! Na litość boską, nie każcie nam konkurować o środki i rynek nie tylko z dużym biznesem, ale też ze stowarzyszeniami i fundacjami! Rozumiem, że podmiotów ekonomii społecznej jest tyle, co kot napłakał, a ich kondycja jest mizerna (nie obrażając przy tym mizerności). Ale drodzy urzędnicy tworzący plany działań, Wy doktorzy i profesorowie dumnie nazywający się specjalistami od ES, a także cwaniacy realizujący projekty z EFS – PES-y to nie stowarzyszenia realizujące odpłatnie cele statutowe z zakresu pożytku publicznego!
Pieniądze nie leżą na ulicy
Środki na rozpoczęcie działalności. Każdy, kto kiedykolwiek uczestniczył w takich spotkaniach, lub czytał publikacje jak to „krok po kroku” założyć spółdzielnie socjalną, dochodzi do wniosku, że pieniądze leżą na wyciągnięcie ręki i tylko frajer lub leń absolutny z tych możliwości nie korzysta.
Otóż nie jest to tak optymistyczne, jak nam się to przedstawia. Od marca biegamy z próbą zrealizowania pomysłu na nową spółdzielnię socjalną. Pomysł prosty, jak budowa cepa, a który da zatrudnienie co najmniej 15 bezrobotnym osobom niepełnosprawnym (w obecnej spółdzielni mamy 11 ON zatrudnionych na etacie, a spółdzielnia powstała bez żadnego wsparcia zewnętrznego, w tym bez wsparcia finansowego). Pierwsze kroki skierowaliśmy do PUP, gdzie słyszymy, że ani pieniędzy na utworzenie, ani na dołączenie do istniejącej spółdzielni socjalnej nie ma. Jeśli zaś mowa o pieniądzach z PFRON na utworzenie nowego miejsca pracy, to PUP miał 200 tys. zł. Podkreślę MIAŁ. Chyba nie muszę pisać o odpowiedzi na pytanie: czy kiedykolwiek udzieliliście państwo dotacji w maksymalnej wysokości?
Podsumowując – na rynku NIE MA środków dla nowych spółdzielni socjalnych! Jedynym wyjątkiem są te projekty unijne, w których takie wsparcie zostało przewidziane. Ale nie okłamujmy się, że jest to margines tych iluśset milionów przeznaczonych na dumnie brzmiące hasło ekonomii społecznej. (Jeżeli się mylę to poproszę o konkretne zestawienie wydanych środków w działaniu VII POKL, ilości utworzonych miejsc pracy, a także w ich trwałości w perspektywie 12, 24 i 36 miesięcy).
Jeśli ktoś uważa, że jest inaczej, to zapraszam. Właśnie tworzymy nową spółdzielnię socjalną. Udostępnimy wszelkie wyliczenia, zaprosimy do jej współtworzenia, a nawet damy fotel (w sumie krzesło) prezesa, pełną odpowiedzialność za los 15 osób i wszelkie długi do spłacenia (tylko w pierwszym miesiącu koszty operacyjne to ca 40 tys. zł)!
Dzień codzienny spółdzielcy
Spółdzielczość socjalna sama w sobie. Wielu z Was obrazi się za stwierdzenie, a spółdzielcy przyklasną, bowiem nazywam to „rzeźbieniem w gównie”. Brutalne? Nieprawda, takie właśnie jest życie spółdzielcy. Dla nas dzień powszedni to nie kawa nad gazetą i gadanie bzdur z perspektywy OWES, ROPS czy innych urzędników, koordynatorów, mentorów, animatorów i werbalnych onanistów z różnych projektów. Dla nas dzień to myśl, czy zarobimy pieniądze, by na koniec miesiąca mieć za co wypłacić pensje pracownikom. Nie śpimy po nocach, bo zastanawiamy się, czy miesiąc zamkniemy co najmniej wyjściem na zero. O zyskach mało kto myśli, bo doskonale wiemy, jak ciężko się do nich dochodzi.
Z perspektywy misiów ze wspomnianych instytucji to inny świat. Świat, którego nie rozumieją, który momentalnie zweryfikowałby ich genialne pomysły na działalność gospodarczą, a przede wszystkim umiejętność odnalezienia się na „otwartym rynku”.
Gadanie nie da pracy
Szkolenia, kursy, konferencje, nasiadówy i uroczyste gale. Oj, to temat na doktorat pt. „Jak zmarnować setki milionów złotych, które mają przyczynić się do aktywizacji zawodowej wykluczonych”. Jeśli popatrzymy na sam portal ekonomiaspoleczna.pl widzimy, że stał się on tablicą ogłoszeń właśnie o takim biciu piany. Poza osobami zatrudnionymi przy projektach takie gadanie nie da pracy nikomu.
Szalę goryczy przelało szkolenie, które miało być powołaniem klastra, a skończyło się na układaniu klocków. Tak, takich dla dzieci poniżej trzeciego roku życia. Ja rozumiem, że trenerzy (o pardon, coachowie) uznają spółdzielców za idiotów, ale to nie znaczy, że za marnotrawienie czasu ktoś nam płaci, a przecież rachunki same się nie zapłacą…
Ludzie, zapamiętajcie raz na zawsze – my nie potrzebujemy szkoleń z księgowości, my potrzebujemy środków na księgowość! My nie chcemy szkoleń z marketingu, my potrzebujemy pieniędzy na działania marketingowe! I w końcu my nie chcemy żadnej pomocy prawnej, my chcemy, by spółdzielnie było stać na to, aby w każdej chwili mogła wynająć sobie prawnika, niezależnie od tego czy rzecz dotyczy spółdzielni, czy jej pracownika!
Klauzule to fikcja
Klauzule społeczne i inne pierdoły, o których słyszą spółdzielnie. To kolejny argument na pokazanie, w jak piękny sposób mąci się w głowach potencjalnym spółdzielcom. Popatrzmy na same OWES-y i instytucje zawodowo zajmujące się biciem piany o ekonomii społecznej. Ile z nich przeprowadziło i przeprowadza zapytania ofertowe i przetargi w oparciu o zapisy PZP? Jak można mówić o czymś, samemu tego nie stosując? To szczyt hipokryzji!
Drodzy spółdzielcy, lub Wy, zastanawiający się nad jej założeniem – nie liczcie na jakąkolwiek pomoc w zakresie klauzul – w skali kraju nie ma tych zamówień, poza kilkoma gminami, które można na palcach jednej ręki policzyć. Dlaczego o tym piszę? Bo mami się tych biednych bezrobotnych, że będą mieli tyle zleceń, że nie będą mieli kiedy się wysikać. Rzeczywistość jest jednak bardziej beznadziejna i niekolorowa.
Życie spółdzielcy nie jest usłane różami. To nie projekt unijny, w którym przez dwa lata dostaje się 2,3, albo i 5 tysięcy na rękę. Życie spółdzielcy to przetrwanie do pierwszego i praca, która da w ostatecznym rozrachunku te 1181,38 zł na rękę. Ilość środków jest ograniczona, tak samo nasz czas. My rozumiemy, że Wy jesteście w pracy na tych różnych posiedzeniach, radach, konferencjach, kursach itd., ale my musimy zarabiać na chleb, na tę minimalną pensję. Więc nie marnujcie ani pieniędzy, ani czasu na bicie piany i strzelanie korkami od szampanów, a jeśli już nie pomagacie, to przynajmniej nie przeszkadzajcie!
Źródło: Artykuł własny