Była górniczka rozkręciła jedną z pierwszych na Śląsku spółdzielni socjalnych. Teraz ma nawet swój kanał na YouTube.
Scooby Doo jest niezbędny. Choć najlepsze lata ma już za sobą, warczy niemiłosiernie i czasem odmawia posłuszeństwa, bez niego trudno byłoby coś załatwić. Dlatego, gdy Scooby Doo się buntuje, Laura Klekocka przemawia do niego czule, a potem zakasuje rękawy, pogmera w nim, pogmera, a na koniec zachęcająco klepie po czerwonej blasze. Zwykle działa. Scooby Doo przemierza rocznie kilkadziesiąt tysięcy kilometrów po ulicach Bytomia i okolic, a wierny jest jak pies, choć to tylko hyundai asto, rocznik 1995.
Laura Tramwajarka
Scooby Doo to nieformalny asystent prezes Bytomskiej Spółdzielni Socjalnej, Laury Klekockiej. – Zobaczycie, to taka nasza Henryka Krzywonos i to nie tylko z powodu tramwajów – zapowiada tajemniczo jedna z jej współpracowniczek, zanim jeszcze spotkamy się z panią prezes. Gdy siedzimy i czekamy na nią w siedzibie BSS (oficyna w starej kamienicy; od ulicy punkt ksero, na zapleczu wynajmowana na szkolenia spora zielona sala ze stołem konferencyjnym i flipchartem, srebrna kula wisząca nad stołem zdradza także inne przeznaczenie pomieszczenia) najpierw słyszymy energiczny i donośny głos pani Laury, a dopiero potem w drzwiach pojawia się ona sama: postawna młoda kobieta (za chwilę okaże się, że jest 46-letnią babcią spodziewającą się właśnie drugiego wnuka), co i rusz wtrącająca śląską gwarę. Odbiera telefon za telefonem, a w międzyczasie ustala: jak sobie radzi punkt ksero (8 klientów od rana), czy dokumenty z banku są już załatwione (tak, trzeba je zawieźć), jaki jest grafik użytkowania sali (wisi), co z ulotkami (rozniesione wedle zamówienia), jak telewizja (była, nagrali co chcieli), czy są jakieś konkursy, w których mogliby wziąć udział (trzeba by złożyć ofertę na malowanie szkoły gdzieś pod Bytomiem). Na rozmowę ma tylko chwilę, bo czekają już na nią chłopaki na budowie. Najchętniej to by odesłała do strony internetowej BSS, którą sama zrobiła albo do filmików na YouTubie, które sama nakręciła i montowała po nocach. Wypija więc szybką kawę i zabiera nas „na remonty”. O wszystkim opowie po drodze, w Scooby Doo.
Nigdy nie myślała, że mogłaby coś zdziałać, dopóki nie okazało się, że może stracić pracę. Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej Bytom zwalniało wszystkich swoich konduktorów, w tym panią Laurę. A że już wcześniej wiedziała czym pachnie bezrobocie – po tym jak parę lat wcześniej straciła (po 19 latach) pracę na markowni w kopalni – postanowiła walczyć. Założyła wtedy Związek Zawodowy Konduktorów, z którym urządziła trzy strajki. Co prawda pracy nie udało się uratować, ale szum zrobił się na tyle duży, że losem konduktorów zainteresowało się sporo ludzi. Wśród nich pewien radny z Porozumienia dla Bytomia, który panią Laurę i jeszcze dwie konduktorki zaraził pomysłem stworzenia spółdzielni socjalnej. W Bytomiu stopa bezrobocia należy do największych w Polsce, a ponieważ ze względu na wiek i brak wyższego wykształcenia konduktorki były „defaworyzowane na rynku pracy”, uznały, że do profilu założycielek spółdzielni socjalnej pasują idealnie.
Montowanie spółdzielni
– To było sześć lat temu, kiedy ta idea dopiero w Polsce kiełkowała, ale pan Janusz był zdeterminowany, a my z nim – wspomina pani Laura. – Na początku dostałam stos ustaw i rozmaitych poradników, a potem zostałyśmy z nich nieformalnie przeegzaminowane – wspomina. Przyznaje, że dużą zachętą był dla nich przepis mówiący o zapewnieniu środków początkowych z Funduszu Pracy dla każdego zatrudnionego w spółdzielni socjalnej. – Na papierze wszystko wygląda super zachęcająco. Gorzej, gdy zaczęłyśmy się o te środki starać w praktyce. W naszej spółdzielni była duża rotacja, szczególnie na początku, właśnie z powodu owych środków, a raczej ich braku – mówi pani Laura. Mowa oczywiście o zabezpieczeniu dotacji na założenie spółdzielni socjalnej, która zniechęca wiele osób do uruchomienia takiej działalności. – Nikt nie chciał się angażować po tym, jak nasz Powiatowy Urząd Pracy wymógł od członkiń spółdzielni żyrantów koniecznych do otrzymania środków początkowych. Musiałyśmy podpisać też akt notarialny, w którym dobrowolnie poddajemy się egzekucji komorniczej. Zmontowanie 5-osobowej grupy potrzebnej do założenia spółdzielni udało się dopiero za drugim razem. Dla jednego pana starałam się przez pięć miesięcy o przyznanie środków początkowych, by móc stworzyć mu stanowisko pracy. Ale jak się dowiedziałam, że firma z Siemianowic, składająca fotele, szuka pracownika, skierowałam go tam, choć szkoda mi było tracić takiego fachowca – wspomina pani Laura.
Żali się też, że choć władze miasta od początku chwalą się powstaniem w Bytomiu spółdzielni socjalnej i dobrym klimatem dla rozwoju ekonomii społecznej, na co dzień nie odczuwa tej przychylności. – Gdy dostaliśmy lokal od miasta, był zupełnie zdewastowany. Własnymi środkami i dzięki pożyczkom od naszych rodzin, udało nam się jakoś go wyremontować, ale mimo wielokrotnych próśb, nie dostałyśmy od miasta żadnych ulg w kosztach wynajmu. Nawet teraz, po pięciu latach działalności, bywają miesiące, zwłaszcza zimowe, gdy 400 złotych czynszu, jest dla nas sporym wyzwaniem. A na początku było jeszcze gorzej, ale o umorzeniu nie mogłyśmy nawet marzyć – denerwuje się pani Laura. Skarży się też, że wiceprezydent miasta, choć w maju oficjalnie zobowiązał się, żeby przy zleceniach z ratusza dawać pierwszeństwo spółdzielniom socjalnym, w praktyce BSS i cztery inne spółdzielnie, które do tej pory powstały w Bytomiu, nie mają co liczyć na większe umowy z miastem, choć predyspozycje mają spore.
Gdy Laura Klekocka zakładała spółdzielnię, przy wypełnianiu dokumentów – jak mówi – na wszelki wypadek zaszalała. Teoretycznie BSS zajmuje się więc między innymi obróbką termiczną elementów metalowych, kształceniem ustawicznym dorosłych, turystyką, pomocą społeczną (bez zakwaterowania), działalnością gastronomiczną, budowlanką, sprzątaniem, działalnością kulturalno-rekreacyjno-sportową i jeszcze kilkoma innymi kwestiami. Dziś to wszystko procentuje, bo dzięki licznym kursom kończonym przez członków spółdzielni, BSS wynajmuje się i do serwisowania komputerów, i do czyszczenia ciśnieniowego („powiedzieliśmy producentowi urządzenia, że kupimy je, pod warunkiem, że wszystkich nas przeszkoli w jego używaniu”), i do sprzątania, i do wycinki drzew.
Na początku jednak BSS zaangażowała się w sprzątanie i usługi poligraficzne. Dotąd ulotki i ksero to jedna z jej podstawowych działalności. Ale w sezonie, oprócz kampanii wyborczej, kiedy to spółdzielnia robi kampanię ulotkową kandydatów wszystkich opcji, najwięcej pracy mają w budownictwie. Zatrudniana przez BSS ekipa (część to członkowie spółdzielni, część pracownicy) w ostatnich tygodniach między innymi pomalowała szkołę i wyremontowała nową siedzibę Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Gdy zbliżał się dzień oddania budynku, a część rzeczy wciąż czekała na wykończenie, pani Laura zakasała rękawy i razem z budowlańcami ostatnią noc malowała ściany i czyściła podłogi. Nikogo to nie zdziwiło, bo to nie pierwszyzna – współpracownicy pani Klekockiej żartują sobie, że „gdzie diabeł nie może, tam Laurę pośle”. – Jestem przeczulona na punkcie jakości naszej pracy, bo wiem, że jesteśmy bardziej na cenzurowanym niż przeciętne firmy. Dlatego po wszystkim zawsze wolę posprzątać jeszcze sama. Nie wiem, jak duża musiałaby być kierowana przeze mnie firma, żebym w niej nie sprzątała osobiście. Pewnie nie mniejsza niż Orlen – uśmiecha się pani Laura.
Stabilizacja w kryzysie
Choć na początku mało kto wierzył, nawet spośród założycieli, że BSS pociągnie dłużej niż kilka miesięcy, teraz optymizmu jest coraz więcej. Panu Markowi, który właśnie wykańcza ostatnie framugi w ośrodku MOPR, idea spółdzielni podoba się coraz bardziej. – Jak w branży była praca, to na zarobki nie mogłem narzekać. Ale jak tylko zaczął się kryzys, budowlańcy byli pierwszymi, którym cięto stawki – skarży się. – Teraz w normalnej firmie nie znajdę pracy za więcej niż 1000 złotych za 10-12 godzin pracy, a tu mam znacznie lepiej. Nie ma bandycko niskich stawek, jak w komercyjnych firmach i zarabiam tyle, ile zapracuję. Dlatego też sam szukam zleceń dla spółdzielni, a nie tylko czekam, co mi przydzielą – opowiada pan Marek, który czasem tak identyfikuje się z firmą, że potrafi do rana siedzieć, żeby wszystko było jak trzeba i klient zadowolony polecał dalej jego i jego ekipę.
Ostatnio Bytomska Spółdzielnia Socjalna zaangażowała się także w organizację imprez. – Wspólnie z zaprzyjaźnionym już z nami Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie zrobiliśmy imprezę charytatywną, by kupić dzieciom przybory szkolne, a teraz w ramach akcji „Bytomianie dla bytomian” zorganizowaliśmy koncert i aukcję, z których dochód przeznaczony jest na pomoc lokatorom mieszkań zniszczonych przez kopalnię – opowiada pani Laura. Oprócz niej w organizację imprezy zaangażowane są dwie panie i dwóch panów z BSS. Oraz oczywiście niezawodny w takich sytuacjach Scooby Doo.
Milena Rachid Chehab
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl