MAKOWSKI: Zgodnie z Konstytucją fundacje są organizacjami społecznymi, ponieważ są formą organizacji obywateli i wyrazem chęci działania w interesie publicznym.
Stwierdzenie mówiące o tym, że fundacja to majątek jest z gruntu słuszne. Ale to tylko hasło. Rzeczywistość jest inna. W Polsce, czy nam się to podoba czy nie, zdecydowana większość istniejących fundacji nie ma żadnego majątku lub ich zasoby są bardzo skromne. Skąd zatem bierze się liczba kilkunastu tysięcy fundacji zarejestrowanych w Polsce?
Otóż, jak to wskazano już parę lat temu w raporcie Forum Darczyńców „Rola i modele fundacji w Polsce” powstają one jako substytut stowarzyszeń, bo łatwiej je zarejestrować, łatwiej nimi zarządzać, nadzór i kontrola nad nimi jest nie są tak uciążliwe. Są tworzone, jako substytut przedsiębiorstw prywatnych, dlatego, że w tej formie można prowadzić działalność gospodarczą, która będzie jednocześnie społecznie użyteczna (interpretacja pozytywna), bądź też, aby uniknąć niektórych podatków (interpretacja negatywna). Lub też, jak to słusznie określiła we wspomnianym raporcie Ewa Kulik-Bielińska, fundacje są tworzone jako „substytut fundacji”, tzn. są to podmioty, które nie posiadając majątku starają się go zdobywać i pomnażać dążąc do tego, aby w przyszłości działać w taki sposób jak działają fundacje w klasycznym tego słowa rozumieniu.
Fundacji, które rzeczywiście dysponują majątkiem pozwalającym im na autonomiczne działanie i w pełni zasługują na tę nazwę jest niewiele. Nie zanosi się też na żadną filantropijną rewolucję, która mogłaby zwiększyć ich liczbę. Pojawia się w związku z tym pytanie, czemu właściwie miałoby służyć wprowadzenie wyższego progu majątku założycielskiego fundacji? I kogo taka zmiana miałby dotyczyć? Jeśli miałaby ona objąć tylko nowopowstające fundacje, pojawiłaby się trudna do uzasadnienia nierówność między podmiotami już istniejącymi, tymi, które byłyby zakładane na nowych warunkach. Z kolei, gdyby chcieć objąć nową regulacją wszystkie fundacje, oznaczałoby to de facto likwidację większości z istniejących podmiotów. Czy o to miałoby chodzić?
Tego rodzaju propozycje już się pojawiały w przeszłości, budząc silny sprzeciw w środowisku pozarządowym. Nie sądzę, żeby pomysł wymuszenia przepisami wysokiego kapitału założycielskiego i dziś zyskał sobie wielu zwolenników. Formuła „fundacji żebraczej”, nieposiadającej kapitału zbyt mocno się zakorzeniła. Prędzej przyjęłyby się przepisy definiujące różne typy fundacji i określające wobec nich różne wymogi w zakresie kapitału założycielskiego. Można by stworzyć odrębne regulacje dla fundacji mających kapitał oraz dla tych, które go nie mają, ale są dogodną formą prowadzenia działalności społecznej.
Jest miejsce dla fundacji w dialogu obywatelskim
Nie zgadzam się z opinią, że fundacje należałoby wyłączyć z dialogu obywatelskiego i nie bardzo też wiem, jak praktycznie można byłoby dokonać takiego wyłączenia. Przede wszystkim, pojęcie dialogu obywatelskiego jest wieloznaczne, ale rozumiem, że chodziłoby o to, żeby fundacje nie mogły uczestniczyć, bądź też podlegały jakimś ograniczeniom chcąc mieć wpływ na decyzje, czy kierunki działań władz publicznych. Co miałoby zatem oznaczać takie wyłącznie? Nie wiem, przykładowo, można by poczynić jakieś wyjątki w ustawie o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie i wykluczyć fundacje dajmy na to z konsultacji rocznych programów współpracy. Nie bardzo wyobrażam sobie wprowadzenie tego rodzaju obostrzeń. Przypomina mi to natomiast pewien problem z niedalekiej przeszłości. Parę lat temu w orzecznictwie sądów administracyjnych dominował pogląd, że fundacje nie są organizacjami społecznymi, ponieważ jak stwierdzono poetycko w jednym z wyroków, nie są one „korporacją obywateli, lecz wyodrębnioną masą majątkową”. W związku, z czym nie mogą występować w postępowaniach administracyjnych jako strona społeczna, bo nic i nikogo nie reprezentują. Jednak w 2005 roku Naczelny Sąd Administracyjny podjął uchwałę, stwierdzającą, że fundacje zgodnie z art. 12 Konstytucji należy traktować, jako organizacje społeczne, ponieważ są one formą organizacji obywateli i wyrazem chęci działania w interesie publicznym. Na tej samej zasadzie mają one też prawo być uczestnikami dialogu obywatelskiego. Ich legitymacja nie bierze się, bowiem stąd, że są zdolne do reprezentowania jakiejś grupy obywateli, ale dlatego, że są przez obywateli tworzone w celach publicznie pożytecznych. Zresztą, stowarzyszenia, choć niewątpliwie są „korporacją obywateli”, jak się wyraził sąd, to w praktyce wcale nierzadko ograniczają się jedynie do reprezentowania wąsko pojętych interesów swoich członków. Dlaczegóż, więc stowarzyszenia miały by być w dialogu z organami władzy uprzywilejowane względem fundacji, czy innych organizacji społecznych?
Potrzebny ściślejszy nadzór
Jeśli ma być zachowany dzisiejszy charakter fundacji, które wedle prawa są tworzone w interesie publicznym, to trzeba by rozważyć przede wszystkim korektę przepisów dotyczących wykonywania nadzoru nad tymi podmiotami. Dziś właściwie on nie istnieje. Jeśli nawet stwierdzane są nieprawidłowości to organy sprawujące ów nadzór są bezradne. Można by, zatem dopuścić na przykład możliwość likwidacji fundacji przez sąd, na wniosek odpowiedniego organu, w sytuacjach, które zostałyby ściśle opisane w ustawie. Inną kwestią jest rozproszenie odpowiedzialności za sprawowanie nadzoru nad fundacjami pomiędzy kilka podmiotów – sądy, resorty, starostwa. Nadzór powinien zostać skonsolidowany w ramach jednego urzędu (np. resortu właściwego ds. zabezpieczenia społecznego albo spraw wewnętrznych) oraz sądu. Zaostrzone mogłyby być sankcje za nieskładanie i nieupublicznianie sprawozdań z działalności, do decyzji o likwidacji włączeni, jeśli niedopełnienie tych obowiązków byłoby notoryczne. W tym obszarze, w pierwszej kolejności poszukałbym instrumentów, które mogłyby sprawić, że fundacje w Polsce będą działać lepiej.
Źródło: informacja własna ngo.pl