Brała udział w przełomowych decyzjach, dzięki którym powstało miejsce łączące światy organizacji pozarządowych, mieszkańców i urzędników. Mówią o niej, że tworzy etos III sektora i broni honoru ducha obywatelskości.
O tym wszystkim, a także o feminizmie i ludziach lokomotywach współpracy, opowiada Ewa Chromniak, prezeska Zarządu Fundacji Biuro Inicjatyw Społecznych, Członkini Krakowskiej Rady Działalności Pożytku Publicznego.
To nie była typowa ścieżka "pozarządowca" – nie migrowała z jednej organizacji do drugiej. Nie uczęszczała też na spotkania Oazy czy harcerstwa. – Od zawsze lubiłam po prostu robić różne rzeczy, a jak już coś robić, to dobrze – śmieje się Ewa Chromniak. – Szukałam dla siebie przestrzeni. Byłam oczywiście częścią szkolnego samorządu.
W III klasie podstawówki założyła z koleżanką dwuosobowy teatrzyk, w trakcie przedstawień improwizowały do tego stopnia, że występując na dwóch apelach dla dwóch różnych klas, całkiem zmieniały zakończenie. W liceum i na studiach otarła się o młodzieżówkę partyjną. – Do III sektora trafiłam po studiach, kiedy bardziej intensywnie myślałam o swojej drodze zawodowej i stałym zajęciu – tłumaczy.
Sprawdzian pomysłowości
Po skończeniu nauk politycznych znalazła się w Fundacji Instytut Studiów Strategicznych, która zajmuje się polityką międzynarodową. ISS to także rodzaj think thanku i instytucji badawczej, rozważającej wówczas kluczową problematykę dla rozwoju kraju. Trafiła tam w momencie, gdy Polska wchodziła do UE.
– Pracowałam w dziale edukacyjnym, który wtedy mocno eksplorował świeżą tematykę funduszy europejskich. Rozwijaliśmy ten obszar w ramach współpracy z samorządami i instytucjami publicznymi, które chciały pozyskiwać środki – mówi.
W ISS poznała Dorotę Kobylec, z którą później założyła Fundację BIS. – Poznałyśmy się, gdy Ewa przyszła na staż do ISS – opowiada Dorota. – Jest bardzo zaangażowana w każdy wątek, dużo się uczy i dba o jakość, co wbrew pozorom nie jest często spotykane w NGO. Poza tym jest urodzoną liderką, charyzmatyczną osobowością z dużą wiedzą merytoryczną – dodaje.
Praca u podstaw
Tematyka integracji europejskiej mocno zajmowała Ewę. – Przyszłam do młodego zespołu, gdzie wiele rzeczy kreowaliśmy sami, nikt nam nie narzucał rozwiązań, co mi się bardzo podobało – ciągnie. – To sprawiło, że zaczęłam się bliżej przypatrywać III sektorowi i stwierdziłam, że to miejsce dla mnie.
W ISS pracowali kilka lat i tworzyli zgrany zespół. W pewnym momencie zrozumieli, że mają te same cele, a ich pomysły wychodzą poza ramy programowe fundacji. Chcieli rozwijać III sektor, wzmacniać organizacje pozarządowe, a także sympatyków i pracowników NGO.
– Doszliśmy do wniosku, że nie da się w pełni wykorzystać międzynarodowej szansy i budować silnych organizacji bez umocowania w działaniach lokalnych – mówi Ewa. – Chcąc mieć realny wpływ na rzeczywistość i coś zmienić, trzeba pracować z ludźmi w „terenie”, edukować ich i rozwijać.
W 2008 roku w pięć osób założyli Fundację BIS, zajmującą się inicjatywami oddolnymi.
Wymiar globalny poprzez lokalny
Przejście z ISS do BIS było przeskokiem tematycznym i adaptowaniem działań do możliwości lokalnych: od funduszy unijnych do działań lokalnych. Zespół wykorzystał to, czego nauczył się wcześniej i otworzył się na nowe zawodowe perspektywy.
– Znamy swoje potencjały i słabości, mamy wobec siebie duży kapitał zaufania – opowiada Ewa. – Zaczęliśmy realizować duże, zobowiązujące projekty, więc nasz zespół czasem rozrastał się, ale też czasem malał. Obecnie chcemy go tworzyć w świadomy i bardziej uporządkowany sposób.
Zdaniem Ewy warto w większym stopniu koncentrować się nie tylko na stawianiu przed sobą ambitnych wyzwań, ale też na stworzeniu przyjaznego miejsca pracy i działania dla naszych współpracowników i wolontariuszy.
Na początku działalność BIS opierała się na wspieraniu rozwoju małych, niedoświadczonych organizacji, a także spełnianiu roli organizacji infrastrukturalnej sieci SPLOT. – Teraz prowadzimy bardziej różnorodne działania, wzmacniamy efektywność, staramy się profesjonalizować działanie NGO – tłumaczy Dorota. – Współprowadzimy Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej, który pomaga zarówno spółdzielniom socjalnym, jak i organizacjom prowadzącym działalność gospodarczą.
Ponadto BIS rozwija jakość współpracy z samorządami, edukuje w zakresie prowadzenia konsultacji społecznych oraz animuje rozwój społeczności lokalnych, wzmacniając ich walory oraz bogactwo historyczne i kulturowe. Tak powstał projekt "6 miejscowości tematycznych", w którym na bazie konsultacji z mieszkańcami, wybierane są niewielkie miejscowości z charakterystyczną cechą historyczno-kulturową. Potem w ramach współpracy z firmą marketingową i fachowcami od turystyki, BIS tworzy ofertę turystyczną tego miejsca. Takie działanie sprzyja utrzymywaniu i promowaniu dobrego „klimatu” takich miejsc.
Kluczem jest świadomość
– W BIS-ie uczymy się funkcjonować bardziej świadomie, ważna jest dla nas polityka zarządzania organizacją, co daje komfort zarówno zarządowi, jak i współpracownikom – mówi Ewa. – Jesteśmy adresem, pod który mieszkańcy i organizacje mogą zwrócić się o pomoc w sprawach obywatelskich i związanych z funkcjonowaniem NGO.
Ewa stawia na jakość podejmowanych usług i przedsięwzięć: – Staramy się pracować mocno w oparciu o refleksję, przemyślenie tego, co jest potrzebne i jakie działania warto podjąć – mówi. Dowodem jakości pracy organizacji jest nieprzerwane, wieloletnie działanie bez upadków i załamań, a potwierdzeniem sukcesu – odebranie Grand Prix konkursu Kryształy Soli z rąk marszałka wojewódzkiego za prowadzoną działalność.
Pędząca lokomotywa
– Postrzegam Ewę jako liderkę z silnym zapleczem merytorycznym do tego, co robi – mówi Przemek Dziewitek, lider Pracowni Obywatelskiej. – Jest bardzo mocno zaangażowana w podejmowane działania. Ma nie tylko charyzmę, ale przede wszystkim coś, co ja nazywam "etosem III sektora", czyli kluczową konstrukcję wartości pozarządowca: poszanowanie dla różnorodności, dużą wrażliwość na losy innych, także zwierząt – wyjaśnia.
Ewa sama o sobie mówi: – W mojej organizacji wchodzę w rolę „lokomotywy”, staram się patrzeć w przód, kreować wizję, proponować różne działania. – Wykorzystuję swoje mocne strony, ale i widzę słabe. Rozmowa i współpraca z innymi osobami pozwala Ewie zrównoważyć pojawiające się pomysły. – Pracując w zarządzie staramy się uzupełniać wzajemnie nasze kompetencje, co pozwala na kompleksowe budowanie organizacji – mówi.
Dorota podkreśla, że Ewa wysoko ceni sobie partnerskie podejście, a jako prezeska widzi różne możliwości i szeroko patrzy na rozwój organizacji. – Jest widoczna na szkoleniach, często ma przewagę nad mężczyznami, którzy lubią zwracać na siebie uwagę. Ewa koncentruje się na kompetencjach i jest liderem, który dopuszcza innych do głosu – podsumowuje.
Przełomowa debata
BIS to nie jedyna przestrzeń, w której porusza się Ewa. W 2008 roku w ramach działalności w Krakowskim Porozumieniu Organizacji Obywatelskich, nieformalnej organizacji zrzeszającej NGO, zorganizowała debatę przedwyborczą kandydatów na prezydenta Krakowa. KPOO stawia na efektywną współpracę z samorządem gminnym. – Z tego, co pamiętam, debata była pierwszą, która dotyczyła współpracy z organizacjami pozarządowymi i wątku obywatelskiego w Krakowie – mówi Ewa.
To wtedy po raz pierwszy pojawił się pomysł stworzenia Centrum Obywatelskiego, czyli miejsca spotkań i przestrzeni na realizację pomysłów mieszkańców, organizacji pozarządowych i urzędników. Razem z Ewą w organizacji działał Przemysław Dziewitek, który przejął potem od niej przewodnictwo nad KPOO.
Dzięki inicjatywie i działaniom rzeczniczym tej organizacji prezydent Krakowa powołał Krakowską Radę Pożytku Publicznego. – W ramach KPOO wywieraliśmy nacisk na urzędników, chcieliśmy, żeby miasto otworzyło się na działania obywatelskie i pomogło sfinansować Centrum Obywatelskie – mówi Przemek. – Ówczesny kandydat i zarazem urzędujący prezydent, Jacek Majchrowski, wpisał pomysł w swój program wyborczy i zadeklarował, że stworzymy takie miejsce. Udało się po trzech latach – mówi Przemysław.
Na poligonie współpracy
Centrum Obywatelskie powstało we wrześniu 2015 roku, intensywnie promując swoje działania w mediach społecznościowych. – Centrum Obywatelskie według mnie ma być poligonem współpracy, czyli miejscem, gdzie spotykają się ludzie aktywni w Krakowie, przedstawiciele organizacji, sympatycy, aby robić coś wspólnie – tłumaczy Ewa. To też przestrzeń na kreatywne pomysły i łączenie potencjałów.
– Wiem, że to brzmi jak banał i wszędzie mówi się o współpracy, ale często ona po prostu nie działa – mówi Ewa. – Oczywiście to nie jest prosta rzecz. Centrum jest realizowane przez trzy organizacje, więc na wstępie musimy uczyć się współpracy we własnym gronie. Na razie o Centrum wiedzą głównie ci, którzy o nie walczyli. Trzeba podkreślić, że spora grupa przedstawicieli krakowskich organizacji i aktywistów pracowała w grupie roboczej tworzącej koncepcję funkcjonowania tego miejsca, współpraca była niełatwa, ale skuteczna.
– Liczymy, że Centrum zgromadzi wokół siebie ludzi, powstanie liczna społeczność działająca wokół i dla Centrum! Wyzwanie na ten rok? Niech mieszkańcy i organizacje poczują się jak u siebie. Centrum to dobra inwestycja w aktywność mieszkańców i mieszkanek Krakowa, a nie modna fanaberia – podkreśla Ewa.
Dajmy szansę wszystkim
Ewa intensywnie angażuje się w działania na rzecz rozwoju III sektora. Nie chodzi jednak o to, żeby każda inicjatywa czy organizacja miała tę samą, sztywnie ustaloną ścieżkę wzrostu. BIS stara się tworzyć ofertę właściwą dla grup nieformalnych i małych organizacji, a także większych, chcących się profesjonalizować NGO.
– Niektórzy wolą pozostać w mniej formalnym kształcie, chcą działać w oparciu o zasoby swoich członków i społeczności lokalnych, oni potrzebują szczególnego wsparcia – mówi. Są też organizacje, które chcą się sformalizować, realizować usługi publiczne jako partnerzy dla samorządu, prowadzić działalność odpłatną czy gospodarczą. BIS im to umożliwia.
– Szczególnie w tym drugim nurcie wyzwaniem jest zachowanie „ducha obywatelskości”: w świetle zatrudniania pracowników, rozbudowanej struktury, dużych środków, dbałości o jakość i rosnących wymagań prawnych, trudno jest nie ulec biurokracji i zachować prawdziwego ducha organizacji pozarządowej. To właśnie ta „obywatelskość” ma nas, duże organizacje, odróżnić od biznesu. Trzeba dbać o zakorzenienie w społeczności lokalnej, o włączanie członków, wolontariuszy, sympatyków w działanie organizacji – mówi.
– Ważna jest również umiejętność współpracy organizacji z samorządami, znajomość prawa, organizacje są przecież podmiotem prawnym i nie mogą o tym zapominać – dodaje Przemek.
Ewa zaznacza, że według niej to wyzwanie dla III sektora, które w trudnych chwilach wydaje jej się niemożliwe do zrealizowania. Gdy nadchodzą inne, lepsze dni, Ewa przystępuje do działania i próbuje się z tym mierzyć.
Wyrównanie szans trampoliną rozwoju
Ewa z feminizmem zetknęła się podczas studiów. – Pisałam pracę na temat radykalnej myśli feministycznej, która dostrzega, że źródłem dyskryminacji i wykluczania jest system społeczno-polityczny. Dyskryminacji nie da się zwalczyć jedynie poprzez wzmacnianie kobiet i grup wykluczonych. Trzeba przeformułować podwaliny tego systemu: normy i praktyki społeczne, przypisane do kobiet i mężczyzn role społeczno-kulturowe – tłumaczy.
Odkąd w przestrzeni publicznej zaczęło pojawiać się wiele kobiet, niektórzy uważają wątek dyskryminacji za nieaktualny. – Czasem ludzie myślą, że kobiety nie są nierówno traktowane, bo jest wiele przykładów tych, którym się udało. To jednak nie jest prawdą. Sytuacja jest złożona, na nasze życie ma wpływ lepszy start, to jest trampolina do rozwoju. Nie wszyscy mają taki przywilej, dlatego ważne są wszystkie te rozwiązania wyrównujące szanse osób wywodzących się ze środowisk defaworyzowanych – tłumaczy.
Obecnie Ewa w swojej pracy w „pozarządówce” też głównie przygląda się systemowi i usiłuje go zmieniać od środka, tak, aby tworzył dobre warunki do aktywności społecznej i obywatelskiej oraz współpracy mieszkańców i organizacji z władzami lokalnymi.
Gdy piętnaście lat temu Ewa w Fundacji ISS była koordynatorką, jej koleżanki nazwały się koordynatorami. Śmieje się, że po jakimś czasie one również zmieniły końcówkę w nazwie stanowiska. Zmiana języka jest także wyrazem niezgody na zastaną sytuację. Czy za jakiś czas będziemy mieć dyrektory zamiast dyrektorek? – Bardzo możliwe, wystarczy, że przez rok będziemy używały takiej formy i ludzie bez problemu się przyzwyczają. Moim ulubionym przykładem jest sfeminizowana końcówka kobiety-chirurga, czyli: chirurgini. Próbuję stosować w praktyce, choć brzmi egzotycznie, ale tak właśnie tworzy się nowe znaczenia i próbuje zmieniać system. Jeśli zaczniemy na nowo nazywać to, co nas otacza, to lepiej to zobaczymy, a później zobaczą to inni. Warto spróbować, bo język kreuje naszą rzeczywistość.
Edukatorka i animatorka. Współpracuje z Siecią SPLOT i Stowarzyszeniem CAL. Związana z Federacją Małopolska Pozarządowa. Absolwentka nauk politycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Feministka i miłośniczka kotów.
Wiem, że to brzmi jak banał i wszędzie mówi się o współpracy, ale często ona po prostu nie działa…