Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Szkół społecznych przybywa, zarówno w miastach, jak i na wsiach. Są alternatywą dla przeładowanych lub likwidowanych szkół publicznych. Są także przykładami dobrze działających przedsięwzięć ekonomii społecznej.
Szkoły społeczne, zakładane przez rodziców i nauczycieli, zaczęły
powstawać w Polsce w 1989 roku. Pionierem było Społeczne
Towarzystwo Oświatowe (STO), które w 2007 roku obchodziło 20-lecie
swojej działalności. Obecnie Towarzystwo ma 161 szkół, działających
praktycznie w całym kraju (z wyjątkiem województwa
kujawsko-pomorskiego). Prowadzą je samodzielne koła terenowe STO.
Jest ich 80.
– Koła terenowe Towarzystwa, które zarządzają szkołami, często mają statut organizacji pożytku publicznego. Nie są więc nastawione na zysk. Przychody, jakie osiągają szkoły pochodzą przede wszystkim z czesnego i są w całości przeznaczane na ich działalność albo na cele statutowe towarzystwa – mówi Wojciech Starzyński, prezes STO.
Czesne za naukę wynosi od 200 zł w małych miejscowościach do 500 – 800 zł miesięcznie w dużych miastach.
Jak to się robi?
Szkoły STO powstają z inicjatywy rodziców i nauczycieli z danej miejscowości. W pierwszej kolejności muszą oni zadeklarować przynależność do Towarzystwa. Zarząd Główny przyjmuje ich w poczet członków STO i powołuje koło terenowe, wspomagając we wszystkich działaniach, dotyczących powołania szkoły. Po roku działalności, Zarząd występuje o nadanie kołu osobowości prawnej. Wtedy staje się ono samodzielną jednostką, ale statutowo podległą STO.
– To rodzice i nauczyciele zrzeszeni w kole terenowym zarządzają szkołą – wyjaśnia W. Starzyński. – Aktywnie uczestniczą w jej życiu, pracują społecznie na jej rzecz. Taki model się sprawdził i dobrze działa.
Kulturalna edukacja
Przykładów udanych inicjatyw powołania szkół społecznych jest w Polsce wiele. Choćby Stowarzyszenie Kultury i Edukacji (SKiE) „Okopowa” z Warszawy, które powstało w 1992 r. Stworzyła je grupa naukowców, dziennikarzy, artystów, psychologów i pedagogów, którzy postanowili przeciwstawić się m.in.: deprecjacji oświaty. W 1993 r. SKiE powołało do życia szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące, a w 1998 r. – gimnazjum. W tym samym roku Stowarzyszenie wydzierżawiło, a później kupiło gospodarstwo w Ciopanie, niedaleko Stanisławowa pod Warszawą.
– Organizujemy tam zielone szkoły, pikniki, imprezy, jeździmy na grzybobrania, na jagody. Dzięki temu dzieci mieszkające w Warszawie mają bezpośredni kontakt z przyrodą – opowiada Katarzyna Pawluk, kierownik sekretariatu szkół SKiE.
Czesne i dotacje
Szkoła utrzymuje się głównie z czesnego oraz z dotacji pochodzących z miejskiego Biura Edukacji. Czesne wynosi 950 zł miesięcznie.
– Zyski, jakie są osiągane przez placówkę przeznaczamy w całości na utrzymanie szkoły, w tym na pensje dla nauczycieli, czynsz za wynajem budynku szkoły oraz na działalność statutową stowarzyszenia, np. na finansowanie działalności Centrum Kultury „Okopowa”, w którym odbywają się koncerty, spotkania, różnego rodzaju zajęcia dla naszych dzieci – wyjaśnia Jacek Kuśmierz, prezes SKiE.
– Dla mniej zamożnych uczniów albo tych, których rodzina znalazła się w trudnej sytuacji materialnej stosujemy ulgi w opłatach czesnego – uzupełnia Katarzyna Pawluk.
Niektórzy rodzice dzieci uczących się w szkołach SKiE należą do Stowarzyszenia, natomiast większość z nich bardzo aktywnie uczestniczy w życiu klasowym, dzięki czemu są bliżej szkoły i wiedzą o jej potrzebach.
Małe Szkoły
Innym przykładem placówek oświatowych zakładanych przez rodziców są Małe Szkoły, działające na wsiach. W ich powstawaniu pomaga Federacji Inicjatyw Oświatowych (FIO). Federacja, wspólnie z mieszkańcami wsi z całej Polski, stworzyła program „Mała Szkoła”, który jest odpowiedzią na zjawisko likwidacji przez gminy niewielkich wiejskich placówek.
Alina Kozińska-Bałdyga, szefowa FIO, tłumaczy to reformą oświatową z 1999 r., która wprowadziła niespójne zasady finansowania placówek szkolnych. Gminom wypłacana jest subwencja oświatowa liczona na ucznia, podczas gdy koszty utrzymania szkoły determinowane są wynagrodzeniami nauczycieli wypłacanymi zgodnie z Kartą Nauczyciela. Ponieważ liczba dzieci maleje, a wynagrodzenia nauczycieli rosną, gminy coraz więcej muszą dokładać ze swojego budżetu na utrzymanie szkół. Oczywiste jest, że przy rozdrobnionej sieci szkolnej i wysokich kosztach utrzymania małych placówek w końcu zaczyna im brakować pieniędzy. Dodatkowo skrócono lata nauczania w podstawówkach z ośmiu do sześciu. W wyniku tych zmian oraz głoszonego hasła „racjonalizacji sieci szkolnej” od 1999 r. przestało istnieć w całej Polsce ponad 4 tys. wiejskich szkół.
Nauka z sercem
– Szkoła jest sercem wsi, jeśli zostanie zlikwidowana, wieś się degraduje – mówi Alina Kozińska-Bałdyga. – Dlatego bardzo nam zależy, żeby rodzice i lokalna społeczność założyli stowarzyszenie i przejęli szkołę od gminy. Mamy gotowy Statut Stowarzyszenia Rozwoju Wsi. Wysyłamy go do ludzi zainteresowanych jego powołaniem. Praktycznie wystarczy tylko wpisać nazwę do dokumentów.
Po zarejestrowaniu, stowarzyszenie przejmuje zlikwidowaną placówkę. Oczywiście Małe Szkoły nie mogą liczyć na czesne (powstają w dość biednych regionach), ale jako placówki wiejskie otrzymują trochę większe dotacje oświatowe na jednego ucznia, w porównaniu ze szkołami społecznymi w miastach. Dotacje są głównym źródłem utrzymania wiejskich szkół społecznych, które liczą mniej niż 100 uczniów. Takie szkoły praktycznie nie generują zysków. Dlatego część stowarzyszeń prowadzi także działalność gospodarczą, np. kupują maszyny rolnicze i je wypożyczają, otwierają sklep, prowadzą schronisko turystyczne. Zdobyte w ten sposób fundusze przeznaczają na rozwój szkoły. Inne szukają sponsorów lub darczyńców, którzy wspierają ich placówki.
– Bardzo dobrym przykładem jest szkoła we wsi Sokołowo. Stowarzyszenie, które ją prowadzi założyło sklep i karczmę. Dzięki dobrej pracy nauczycieli i w sumie niewielkim, ale dodatkowym zyskom z prowadzonej działalności szkoła dosłownie kwitnie. Wszystko więc zależy od aktywności i chęci ludzi działających w stowarzyszeniu – opowiada Alina Kozińska-Bałdyga.
Prężnie się rozwijają
Szkół społecznych przybywa, zarówno w miastach, jak i na wsiach. Są alternatywą dla przeładowanych lub likwidowanych szkół publicznych. Ich główną zaletą jest to, że oferują dobre warunki nauki dla dzieci, a także dobre warunki pracy dla nauczycieli. A zadowolenie rodziców, uczniów i wychowawców przekłada się na jakość edukacji bez względu na to, czy jest to szkoła tradycyjna, autorska, poszukująca nowych dróg w nauczaniu i wychowywaniu dzieci i młodzieży.
Szkoły społeczne przez wtopienie się w lokalną społeczność i działalność nie nastawioną na zysk mają małe klasy, są bezpieczniejsze i stawiają przede wszystkim na dobrą edukację. Nie muszą realizować przysyłanych z góry programów czy statystyk. Wychodzą naprzeciw potrzeb swoich uczniów. A przy tym wszystkim często także są samowystarczalnymi przedsięwzięciami gospodarczymi. Czy można zatem powiedzieć, że są dobrym, działającym przykładem ekonomii społecznej w Polsce?
Czy to jest ekonomia społeczna?
– Nie widzę różnicy między sprzedawaniem przez organizacje trzeciego sektora usług edukacyjnych dla dzieci a sprzedawaniem np. szkoleń – mówi Ewa Kolankiewicz ze Stowarzyszenia na rzecz FIP, prywatnie mama 8-letniego Jasia, ucznia szkoły społecznej. – Jeśli w definicji ekonomii społecznej występują organizacje pozarządowe, prowadzące działalność gospodarczą, to w takim razie szkoły społeczne prowadzone przez takie organizacje i przeznaczające swoje zyski w całości na rozwój szkoły i na działalność statutową tych organizacji, są jak najbardziej ekonomią społeczną.
Eksperci także nie mają wątpliwości
– Szkoły społeczne zaliczyłabym do przedsiębiorczości społecznej, ale tylko te rzeczywiście społeczne, zakładane np. przez rodziców w celu zapewnienia jakości i dostępności usług, a nie w celu prowadzenia zyskownej firmy, jak np. drogie prywatne szkoły, do których chodzą wyselekcjonowane dzieci z tzw. dobrych domów – mówi Beata Juraszek-Kopacz z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (FRSO).
Podobnego zdania są Jakub Wygnański, przewodniczący Grupy Zarządzającej Projektu „W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej” i Piotr Frączak z FRSO.
– Według mnie jest to najbardziej stabilna, bo przecież skutecznie wdrażana już od 1989 r., część ekonomii społecznej w Polsce związanej z organizacjami pozarządowymi – podsumowuje P. Frączak.
– Koła terenowe Towarzystwa, które zarządzają szkołami, często mają statut organizacji pożytku publicznego. Nie są więc nastawione na zysk. Przychody, jakie osiągają szkoły pochodzą przede wszystkim z czesnego i są w całości przeznaczane na ich działalność albo na cele statutowe towarzystwa – mówi Wojciech Starzyński, prezes STO.
Czesne za naukę wynosi od 200 zł w małych miejscowościach do 500 – 800 zł miesięcznie w dużych miastach.
Jak to się robi?
Szkoły STO powstają z inicjatywy rodziców i nauczycieli z danej miejscowości. W pierwszej kolejności muszą oni zadeklarować przynależność do Towarzystwa. Zarząd Główny przyjmuje ich w poczet członków STO i powołuje koło terenowe, wspomagając we wszystkich działaniach, dotyczących powołania szkoły. Po roku działalności, Zarząd występuje o nadanie kołu osobowości prawnej. Wtedy staje się ono samodzielną jednostką, ale statutowo podległą STO.
– To rodzice i nauczyciele zrzeszeni w kole terenowym zarządzają szkołą – wyjaśnia W. Starzyński. – Aktywnie uczestniczą w jej życiu, pracują społecznie na jej rzecz. Taki model się sprawdził i dobrze działa.
Kulturalna edukacja
Przykładów udanych inicjatyw powołania szkół społecznych jest w Polsce wiele. Choćby Stowarzyszenie Kultury i Edukacji (SKiE) „Okopowa” z Warszawy, które powstało w 1992 r. Stworzyła je grupa naukowców, dziennikarzy, artystów, psychologów i pedagogów, którzy postanowili przeciwstawić się m.in.: deprecjacji oświaty. W 1993 r. SKiE powołało do życia szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące, a w 1998 r. – gimnazjum. W tym samym roku Stowarzyszenie wydzierżawiło, a później kupiło gospodarstwo w Ciopanie, niedaleko Stanisławowa pod Warszawą.
– Organizujemy tam zielone szkoły, pikniki, imprezy, jeździmy na grzybobrania, na jagody. Dzięki temu dzieci mieszkające w Warszawie mają bezpośredni kontakt z przyrodą – opowiada Katarzyna Pawluk, kierownik sekretariatu szkół SKiE.
Czesne i dotacje
Szkoła utrzymuje się głównie z czesnego oraz z dotacji pochodzących z miejskiego Biura Edukacji. Czesne wynosi 950 zł miesięcznie.
– Zyski, jakie są osiągane przez placówkę przeznaczamy w całości na utrzymanie szkoły, w tym na pensje dla nauczycieli, czynsz za wynajem budynku szkoły oraz na działalność statutową stowarzyszenia, np. na finansowanie działalności Centrum Kultury „Okopowa”, w którym odbywają się koncerty, spotkania, różnego rodzaju zajęcia dla naszych dzieci – wyjaśnia Jacek Kuśmierz, prezes SKiE.
– Dla mniej zamożnych uczniów albo tych, których rodzina znalazła się w trudnej sytuacji materialnej stosujemy ulgi w opłatach czesnego – uzupełnia Katarzyna Pawluk.
Niektórzy rodzice dzieci uczących się w szkołach SKiE należą do Stowarzyszenia, natomiast większość z nich bardzo aktywnie uczestniczy w życiu klasowym, dzięki czemu są bliżej szkoły i wiedzą o jej potrzebach.
Małe Szkoły
Innym przykładem placówek oświatowych zakładanych przez rodziców są Małe Szkoły, działające na wsiach. W ich powstawaniu pomaga Federacji Inicjatyw Oświatowych (FIO). Federacja, wspólnie z mieszkańcami wsi z całej Polski, stworzyła program „Mała Szkoła”, który jest odpowiedzią na zjawisko likwidacji przez gminy niewielkich wiejskich placówek.
Alina Kozińska-Bałdyga, szefowa FIO, tłumaczy to reformą oświatową z 1999 r., która wprowadziła niespójne zasady finansowania placówek szkolnych. Gminom wypłacana jest subwencja oświatowa liczona na ucznia, podczas gdy koszty utrzymania szkoły determinowane są wynagrodzeniami nauczycieli wypłacanymi zgodnie z Kartą Nauczyciela. Ponieważ liczba dzieci maleje, a wynagrodzenia nauczycieli rosną, gminy coraz więcej muszą dokładać ze swojego budżetu na utrzymanie szkół. Oczywiste jest, że przy rozdrobnionej sieci szkolnej i wysokich kosztach utrzymania małych placówek w końcu zaczyna im brakować pieniędzy. Dodatkowo skrócono lata nauczania w podstawówkach z ośmiu do sześciu. W wyniku tych zmian oraz głoszonego hasła „racjonalizacji sieci szkolnej” od 1999 r. przestało istnieć w całej Polsce ponad 4 tys. wiejskich szkół.
Nauka z sercem
– Szkoła jest sercem wsi, jeśli zostanie zlikwidowana, wieś się degraduje – mówi Alina Kozińska-Bałdyga. – Dlatego bardzo nam zależy, żeby rodzice i lokalna społeczność założyli stowarzyszenie i przejęli szkołę od gminy. Mamy gotowy Statut Stowarzyszenia Rozwoju Wsi. Wysyłamy go do ludzi zainteresowanych jego powołaniem. Praktycznie wystarczy tylko wpisać nazwę do dokumentów.
Po zarejestrowaniu, stowarzyszenie przejmuje zlikwidowaną placówkę. Oczywiście Małe Szkoły nie mogą liczyć na czesne (powstają w dość biednych regionach), ale jako placówki wiejskie otrzymują trochę większe dotacje oświatowe na jednego ucznia, w porównaniu ze szkołami społecznymi w miastach. Dotacje są głównym źródłem utrzymania wiejskich szkół społecznych, które liczą mniej niż 100 uczniów. Takie szkoły praktycznie nie generują zysków. Dlatego część stowarzyszeń prowadzi także działalność gospodarczą, np. kupują maszyny rolnicze i je wypożyczają, otwierają sklep, prowadzą schronisko turystyczne. Zdobyte w ten sposób fundusze przeznaczają na rozwój szkoły. Inne szukają sponsorów lub darczyńców, którzy wspierają ich placówki.
– Bardzo dobrym przykładem jest szkoła we wsi Sokołowo. Stowarzyszenie, które ją prowadzi założyło sklep i karczmę. Dzięki dobrej pracy nauczycieli i w sumie niewielkim, ale dodatkowym zyskom z prowadzonej działalności szkoła dosłownie kwitnie. Wszystko więc zależy od aktywności i chęci ludzi działających w stowarzyszeniu – opowiada Alina Kozińska-Bałdyga.
Prężnie się rozwijają
Szkół społecznych przybywa, zarówno w miastach, jak i na wsiach. Są alternatywą dla przeładowanych lub likwidowanych szkół publicznych. Ich główną zaletą jest to, że oferują dobre warunki nauki dla dzieci, a także dobre warunki pracy dla nauczycieli. A zadowolenie rodziców, uczniów i wychowawców przekłada się na jakość edukacji bez względu na to, czy jest to szkoła tradycyjna, autorska, poszukująca nowych dróg w nauczaniu i wychowywaniu dzieci i młodzieży.
Szkoły społeczne przez wtopienie się w lokalną społeczność i działalność nie nastawioną na zysk mają małe klasy, są bezpieczniejsze i stawiają przede wszystkim na dobrą edukację. Nie muszą realizować przysyłanych z góry programów czy statystyk. Wychodzą naprzeciw potrzeb swoich uczniów. A przy tym wszystkim często także są samowystarczalnymi przedsięwzięciami gospodarczymi. Czy można zatem powiedzieć, że są dobrym, działającym przykładem ekonomii społecznej w Polsce?
Czy to jest ekonomia społeczna?
– Nie widzę różnicy między sprzedawaniem przez organizacje trzeciego sektora usług edukacyjnych dla dzieci a sprzedawaniem np. szkoleń – mówi Ewa Kolankiewicz ze Stowarzyszenia na rzecz FIP, prywatnie mama 8-letniego Jasia, ucznia szkoły społecznej. – Jeśli w definicji ekonomii społecznej występują organizacje pozarządowe, prowadzące działalność gospodarczą, to w takim razie szkoły społeczne prowadzone przez takie organizacje i przeznaczające swoje zyski w całości na rozwój szkoły i na działalność statutową tych organizacji, są jak najbardziej ekonomią społeczną.
Eksperci także nie mają wątpliwości
– Szkoły społeczne zaliczyłabym do przedsiębiorczości społecznej, ale tylko te rzeczywiście społeczne, zakładane np. przez rodziców w celu zapewnienia jakości i dostępności usług, a nie w celu prowadzenia zyskownej firmy, jak np. drogie prywatne szkoły, do których chodzą wyselekcjonowane dzieci z tzw. dobrych domów – mówi Beata Juraszek-Kopacz z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (FRSO).
Podobnego zdania są Jakub Wygnański, przewodniczący Grupy Zarządzającej Projektu „W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej” i Piotr Frączak z FRSO.
– Według mnie jest to najbardziej stabilna, bo przecież skutecznie wdrażana już od 1989 r., część ekonomii społecznej w Polsce związanej z organizacjami pozarządowymi – podsumowuje P. Frączak.
Artykuł powstał w ramach projektu „W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej”. |
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 02 (50) 2008; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.