MONKIEWICZ: Skutkiem ubocznym ustawy jest to, że wzmocnione ustawowo organizacje poczuły się tak pewnie, że występują również w imieniu tych osób, które nie udzieliły im głosu.
Podstawową istotną zmianą, którą wprowadziła ustawa, jest uregulowanie zasad współpracy organizacji pozarządowych i samorządu. Ustawowe regulacje się sprawdziły: programy współpracy, które są ustawowo obligatoryjne, po kilku latach przyjęły się jako praktyczne rozwiązanie, podobnie zlecanie realizacji zadań publicznych w trybie konkursowym. Choć nie sprowadzałbym współpracy tylko do kwestii finansowych – myślę o różnych funkcjonujących obecnie formach uzgodnień i konsultacji. Jest to zmiana systemowa i jakościowa. Organizacje pozarządowe mają prawo się czegoś domagać, a ich status na terenie gmin wzrósł. Są jednak w systemie współpracy wypaczenia i ułomności, o których jeszcze powiem.
Drugim sukcesem jest działanie Rady Działalności Pożytku Publicznego, choć Rada tej kadencji działa na tle poprzednich raczej słabo. Najpierw przez kilka miesięcy nie można było jej powołać, a po prawie roku działalności nie bardzo widać efekty. Generalnie jednak, mimo tego, że pozarządowi członkowie Rady są powoływani przez ministerstwo, a nie przez organizacje pozarządowe, dobrze, że jest ciało, które może – nie reprezentować – ale prezentować poglądy sektora i wchodzić w dialog z rządem i samorządem. Z mojego osobistego doświadczenia działania w Radzie drugiej kadencji wynika, że Rada ma instrumenty do działania. Jest w stanie uzyskać korzystne dla sektora rozwiązania, w zależności od tego, na ile pozarządowcy w niej mówią jednym głosem, a rząd jest chętny do partnerskiej współpracy.
Po trzecie, ustawa dowartościowała organizacje, które wcześniej musiały wisieć u samorządowych klamek, a dziś mają ustawową pozycję i większą rozpoznawalność społeczną.
Negatywne skutki uboczne ustawy
Dostrzegam dwie istotne negatywne strony tej regulacji. O pierwszej mówią prawie wszyscy – 1% podatku przekazujemy w dużej mierze na cele pożytku prywatnego, a nie publicznego, jak chcieli ustawodawcy. Zgodnie z duchem ustawy organizacja miała dostawać pieniądze i wydawać je na cel pożytku publicznego, w tym na wsparcie grupy osób – chorych, niepełnosprawnych etc. Nie miała go jednak kierować na wsparcie indywidualnej osoby wskazanej przez podatnika. Rozumiem złożoność problemu – służba zdrowia w Polsce jest zaniedbana i nie jest w stanie spełnić wszystkich potrzeb, więc 1% paradoksalnie nie pomaga obywatelom, a państwu. Pamiętam, że w czasach tworzenia ustawy, mieliśmy nadzieję na to, że 1% będzie uczył odpowiedzialności za dobro wspólne. Pierwotny przekaz miał być następujący: „jeśli nie masz ochoty się organizować lub nie masz szans tego zrobić samodzielnie, to oddaj jeden procent komuś, kto to za ciebie zrobi”. 1% miał zatem uczyć myślenia o pożytku publicznym, a często uczy cwaniactwa. Niby przekazuję coś organizacji, a to i tak idzie do mojego szwagra lub kuzyna.
Organizacje poczuły się zbyt pewnie
Drugim negatywnym skutkiem ubocznym ustawy jest to, że wzmocnione ustawowo organizacje poczuły się tak pewnie, że występują również w imieniu tych osób, które nie udzieliły im głosu, np. w imieniu społeczności lokalnych. W ostatnich kilku latach trochę to się zmienia: samorządy wysłuchują opinii będących poza organizacjami: poszczególnych obywateli, grup nieformalnych, ich liderek i liderów, zorganizowanych ad hoc obywateli zainteresowanych rozwiązaniem konkretnego problemu. Mimo to część organizacji pozarządowych odmawia innym prawa do udziału w konsultacjach i jest przekonana, że tylko one powinny się wypowiadać, bo „tak mówi ustawa”! Organizacje wyrobiły sobie takie przekonanie w wyniku konsultowania z nimi programów współpracy, które są przecież jedynie częścią dokumentów i polityk, które samorząd powinien przedstawiać do konsultacji. Trzeba więc uświadamiać samorządom, że nie tylko organizacje pozarządowe reprezentują społeczność lokalną, społeczność reprezentuje się też czasami sama.
Źródło: inf. własna ngo.pl