SYPNIEWSKI: Czy diagnoza obowiązuje każdą organizację? Według mnie – nie. Diagnozą nie muszą być poprzedzone niektóre działania artystyczne.
Dla mnie 35% organizacji mówiących, że robią diagnozę, to mało. Niezależnie od tego, jak organizacja definiuje dla siebie diagnozę i jak ją wykonuje, to powinna przynajmniej czuć potrzebę przeprowadzenia takowej. Można się spierać czy należy standaryzować metodę, czy „iść na żywioł” i zbierać informacje za każdym razem inaczej. Martwi mnie jednak, że tak wielu osobom projektującym jakieś działania z ludźmi, nie przechodzi przez głowę zapytać tych ludzi, czy jest im ono potrzebne. W mojej opinii zebranie potrzeb osób uczestniczących w naszych działaniach jest wyrazem chęci nawiązania partnerskiej relacji. Jeśli nie traktuje się ludzi podmiotowo, to łatwo dojść do wniosku, że wie się lepiej, co jest dla nich dobre.
Na usprawiedliwienie mam tylko to, że może należy zwrócić uwagę na to, jak osoba, która brała udział w badaniu (które wykazało, że tylko 35% organizacji dokonuje diagnozy) zrozumiała o co się ją pyta. „Diagnoza” to brzmi skomplikowanie i naukowo. Być może te osoby zbierały dane poprzez rozmowę przy herbacie z osobami uczestniczącymi w ich działaniach – tylko, że nie przyszło im do głowy, żeby nazwać tę czynność „diagnozą”.
Z diagnozy zwolnieni artyści
Czy diagnoza obowiązuje każdą organizację? Według mnie – nie. Diagnozą nie muszą być poprzedzone działania artystyczne, które nie ingerują w sposób trwały w prywatną przestrzeń osób uczestniczących. Niektóre działania, które mają na celu pobudzenie do refleksji, opierają swoją skuteczność m.in. na zaskoczeniu. Trudno sobie wyobrazić badania opinii przed organizacją flashmobu.
W jednym z naszych projektów teatralnych działania zaczęliśmy od mini parady, w której główną rolę odegrała lalka wysoka na półtora piętra. Magiczny efekt wtargnięcia bajkowego świata byłby bardzo osłabiony, gdybyśmy wcześniej uprzedzili o naszym przybyciu.
Jednocześnie mieliśmy świadomość, że gdybyśmy przez przypadek wykonali jakieś kulturowe faux pas, to mogliśmy szybko się wycofać, przeprosić i starać się minimalizować szkody. Przy odrobinie szczęścia po paru dniach nikt by o nas już nie pamiętał.
Nasza diagnoza to nie ankiety
Ważne jest też, jak organizacje same definiują diagnozę. Jeśli mówimy o ankietach, metodach naukowych itp., to taka diagnoza pojawia się u nas bardzo rzadko. Ogromna większość naszych działań jest jednak poprzedzona jakąś formą diagnozy, która ma miejsce… w trakcie poprzednich działań.
W 2009 roku w trakcie letnich wakacji zaproponowaliśmy mieszkańcom ośrodka dla uchodźców na Bielanach w Warszawie warsztaty teatralne. (Mowa o ośrodku przy ul. Improwizacji, który został zamknięty w 2010 roku). W trakcie zajęć rozmawialiśmy z dziećmi i ich rodzicami. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że okoliczne szkoły nie są przygotowane na przyjęcie dzieci, które nie mówią po polsku, wyznają islam i nierzadko mają traumę wojenną. W naszym kolejnym projekcie zaproponowaliśmy tym szkołom szkolenia dla kadry i zajęcia integracyjne dla dzieci.
Warsztatów teatralnych nie poprzedziliśmy jednak rozmową z mieszkańcami ośrodka. Nie wiedzieliśmy, jak do nich dotrzeć. Postaraliśmy się jednak zebrać informacje na temat kultur krajów reprezentowanych przez uchodźców. Wiedzieliśmy również z naszych poprzednich doświadczeń, że chodzenie na szczudłach i teatr lalkowy to działania, które ułatwiają „przełamanie pierwszych lodów”. Czy to można nazwać diagnozą? Nie wiem. W mojej opinii była to jednak wiedza wystarczająca, żeby zaryzykować zainicjowanie działania.
Źródło: inf. własna ngo.pl