BOŻEK: W niektórych dziedzinach udaje nam się wykorzystywać wiedzę europejską, dostosowując je do europejskich wymagań, inne jednak wciąż stoją w miejscu i wejście do Unii niczego w tym zakresie nie zmieniło. Mimo wszystko zdecydowanie uważam, że te dziesięć lat było optymistyczne.
Kwestię wpływu członkostwa Polski w Unii Europejskiej na sytuację organizacji ekologicznych należy rozpatrywać na kilku poziomach. Pierwszym jest poziom prawny. Wchodząc do Unii zobowiązaliśmy się przestrzegać prawa europejskiego, także tego dotyczącego różnych aspektów środowiskowych. Wchodziliśmy do struktury, która już pewne rzeczy wypracowała, która zdążyła też w sporej części naprawić to, co wcześniej zrobiła nie dość dobrze. Dzięki temu byliśmy w dobrej sytuacji. Tyle tylko, że wciąż w wielu wypadkach nie traktujemy tego często dobrego prawa w sposób dosłowny, próbując w różny sposób je obejść. Często padają argumenty, że jesteśmy krajem na dorobku, a człowiek jest ważniejszy od przyrody. Przykładowo, jeżeli potrzebne są nam drogi, a przecież są, to nie oznacza to jeszcze, że budując je – też za unijne pieniądze – musimy niszczyć siedliska zwierząt. Bardzo często pomijano jednak procedury lub stosowano je w sposób nie dość dokładny, w pośpiechu. Niepotrzebnie zniszczono w ten sposób bardzo dużo przyrody.
Współpracować czy skarżyć?
Oczywiście, używaliśmy prawa europejskiego jako argumentu w dyskusji z administracją publiczną, ale to nie znaczy, że było to brane pod uwagę. Często, kiedy mówiliśmy, że na obszarze Natura 2000 pewnych rzeczy nie można zrobić, kończyło się to tym, że w mediach pisano, że to ekolodzy – a nie prawo – zablokowali inwestycję. A gdy na danym terenie nie było NGO-sa, to prawo rzeczywiście było łamane. Powoływanie się na prawo europejskie nie było i nie jest dobrze odbierane w samorządach czy wśród inwestorów, którzy traktują to jako blokowanie rozwoju danego regionu.
Wejście do Unii dało oczywiście organizacjom także możliwości odwoławcze i skarżące, jednak absurd tej sytuacji jest nieprawdopodobny. Wszyscy przekonują, że chcąc robić coś dobrego, trzeba współpracować, a jednocześnie mamy skarżyć własne samorządy do instytucji europejskich? Większość organizacji z tej możliwości nie korzystała, nie chcąc wchodzić w konflikt z samorządami, od których często są zależne. Łatwiej byłoby, gdyby władze zaczęły po prostu przestrzegać prawa.
Przyroda w długim terminie
Drugi poziom dotyczy oczywiście pieniędzy. Wraz z wstąpieniem Polski do UE, pojawiły się pieniądze dla ekologicznych organizacji pozarządowych. Dzięki temu otworzyła się niezwykła możliwość ich wzmocnienia. Jednocześnie jednak w sposób wyrazisty ujawniło się zagrożenie, o którym mówiono od początku: powstawało wiele organizacji, które zajmowały się przerobem tych pieniędzy, pracując w trybie krótkich, na przykład rocznych, projektów. Nie podejmowano działań długofalowych, a przyroda takich właśnie potrzebuje. Pojawiły się pieniądze, to pojawiły się organizacje, a wraz z zanikiem pieniędzy, znikały i organizacje. Część tych pieniędzy można byłoby wykorzystać lepiej, przeznaczając je właśnie na długoterminowe działania.
Na trzecim poziomie warto zwrócić uwagę na możliwość uczenia się i czerpania dobrych praktyk z innych krajów, która otworzyła się przed działaczami ekologicznymi wraz z wstąpieniem Polski do Unii. Niestety, istnieje druga strona także i tego medalu, gdyż ta szansa niekoniecznie była należycie wykorzystywana. Poznawaliśmy pewne rozwiązania, by potem popełnić podobne, co inni, błędy. Nadal je popełniamy. Proces implementacji zarówno prawa, jak i dobrych praktyk jest bardzo, ale to bardzo powolny.
Zmiana świadomości
Następują jednak zmiany, chociaż nierównomiernie. Są dziedziny, w których jest bardzo dobrze, ale są też inne, w których nic się nie ruszyło. Przykładowo, jeżeli chodzi o ochronę zwierząt, lasów czy parki narodowe, jest dziś zdecydowanie lepiej niż dziesięć lat temu. Jeżeli chodzi jednak o gospodarkę wodną, to jest naprawdę katastrofalnie. W niektórych dziedzinach udaje nam się wykorzystywać wiedzę europejską, dostosowując je do europejskich wymagań, inne jednak wciąż stoją w miejscu i wejście do Unii niczego w tym zakresie nie zmieniło.
Mimo wszystko zdecydowanie uważam, że te dziesięć lat było optymistyczne. W przód także patrzę optymistycznie. Obserwujemy jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, okresów w dziejach Polski. A ekolodzy nie są oderwani od rzeczywistości. My również korzystamy z tego rozwoju. Ale musimy pamiętać, że przyroda nie ma szans w zetknięciu z człowiekiem, a ów rozwój bardzo często rozumiany jest przez pryzmat potężnych inwestycji infrastrukturalnych. Przyroda musi przegrać i rzeczywiście przegrywa z neoliberalnym myśleniem. Przestrzeni przyrodniczej muszą więc bronić organizacje i obywatele. I widzę, że następuje w tym względzie zmiana, ludzie chętniej się w to angażują, świadomość się zmienia. Tylko zawsze brakuje czasu, bo przyroda ma to do siebie, że kiedy raz się coś zniszczy, to praktycznie nie ma szans na odtworzenie tego w dobrej formie.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)