Obrady Okrągłego Stołu w 1989 r. oznaczały także początek przemian obywatelskich w Polsce. Organizacje powstałe w końcu lat 90., zapytaliśmy, jak wspominają tamte czasy i jak widzą te współczesne.
Jak było?
Przed 1989 r. komunistyczna władza niechętnie patrzyła na
samoozorganizowanie się obywateli. Jeżeli ktoś chciał założyć
stowarzyszenie czy fundację, musiał mieć na to zgodę komitetu
partyjnego. Jej zdobycie wymagało czasu i samozaparcia, gdyż
urzędnicy piętrzyli trudności.
– 30 listopada 1987 r. złożyliśmy wniosek o zarejestrowanie
stowarzyszenia i podjęliśmy decyzję w gronie założycielskim, że
będziemy działać, niezależnie od tego, czy władze komunistyczne to
uznają, czy nie. Batalia o zarejestrowanie Społecznego Towarzystwa
Oświatowego, dla którego głównym celem było założenie przynajmniej
jednej szkoły niepublicznej, aby przełamać komunistyczny monopol w
oświacie, trwała ponad rok. Formalnie zaczęliśmy funkcjonować od
końca 1988 r. – wspomina Wojciech Starzyński, prezes
STO.
Z kolei Lubelski Związek Inwalidów Narządu Ruchu (LZINR)
powstał w marcu 1989 r. Jego twórcy również długo starali się o
zgodę na zarejestrowanie swojej działalności. Znaleźli jednak
sposób, by dopiąć swego.
– Mieliśmy życzliwą osobę z „dojściami”, i dlatego udało się
nam w końcu uzyskać zgodę na założenie stowarzyszenia – opowiada
Małgorzata Koter-Mórgowska, przewodnicząca LZINR. – Najważniejsza
była wtedy walka o prawa osób niepełnosprawnych, ważne były
systemowe rozwiązania ich problemów. Osobowość prawna była nam
potrzebna, żeby się z nami liczono – dodaje.
Co pchało do przodu
Na początku lat 90. organizacje powstawały spontanicznie.
Ludzie jednoczyli się wokół wspólnych idei i to wystarczało do
podjęcia działań. Tak właśnie w 1989 r. powstało pismo „Zielone
Brygady” założone przez Naukowe Koło Chemików, czyli „spiskujących”
studentów wydziału chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego. W tym samym
czasie powstała również Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych
(FWIE) w ramach Krakowskiej Grupy Federacji Zielonych. W 1991 r.
FWIE została zarejestrowana po wielu bataliach, wtedy bowiem nie
było jeszcze odpowiednich przepisów.
– Chcieliśmy założyć coś trwałego. Powołać organizację, która
współpracowałaby z innymi organizacjami ekologicznymi w Polsce i na
świecie – wyjaśnia Andrzej Żwawa z FWIE. – Co dzień odbywały się
spotkania, przychodziły różne osoby, trwały dyskusje. Wszystko
robiliśmy społecznie i spontanicznie.
Najważniejsze dla społeczników końca lat 80. i początku lat
- było to, aby móc wreszcie po obywatelsku o sobie decydować, a
nie być skazanym na decyzje podejmowane „na górze”. Dlatego ludzie
nie za bardzo przejmowali się różnymi niedogodnościami, tylko
robili swoje.
– Nasze biuro, zarazem siedziba związku, mieściło się pod
stołem w jednym z pokojów mojego mieszkania. Dopiero po trzech
latach istnienia, dzięki uprzejmości ówczesnego wojewody, mogliśmy
wynająć lokal na preferencyjnych warunkach i stworzyć w nim
siedzibę naszej organizacji – mówi Koter-Mórgowska.
Wsparcie zagraniczne
Na początku lat 90. w Polsce pojawiły się organizacje
międzynarodowe, które wspierały proces przemian ustrojowych. Jedną
z nich był American Committee for Aid to Poland (ACAP).
– ACAP dystrybuował dobra doczesne o różnorodnym asortymencie,
które przyjeżdżały do nas z rozmontowywanych baz amerykańskich w
Niemczech. Wiąże się z tym wiele zabawnych historii. W naszym
środowisku słynne były awantury organizacji o różne rzeczy.
Pamiętam, że kiedyś przyleciały samolotami cztery samochody dodge i
rozpętała się o nie ostra walka. Jedno z tych aut dostał jakiś
zakon, a potem sprzedał, co było swego czasu głośną aferą –
opowiada Lena Kosowska ze Stowarzyszenia Klon/Jawor. – Do rozdania
było na przykład 400 tys. par amerykańskich wojskowych spodni,
jedzenie z Zatoki Perskiej, meble, sprzęt medyczny. Pamiętam taką
organizację, która większość z tych dóbr chciała zabrać i przewieźć
na Śląsk, twierdząc, że wszystko się przyda – wspomina.
Potrzeba informacji
ACAP oprócz pomocy materialnej przekazywał też amerykańskie
doświadczenia w samoorganizowaniu się obywateli. Była to pożyteczna
wiedza, ale nie zawsze przystawała do polskiej rzeczywistości. A na
początku lat 90. aktywni obywatele szukali przede wszystkim dobrych
informacji o tym, jak działać w trzecim sektorze i skąd brać środki
na działalność. Bank Informacji o Organizacjach Pozarządowych
Klon/Jawor zaczął wtedy drukować informatory „Klon” i „Jawor”.
„Klon” zbierał dane o organizacjach zajmujących się pomocą
społeczną, a „Jawor” informacje nie tylko o organizacjach
pomocowych, ale też o tych działających w innych dziedzinach.
Ukazały się również inne informatory, np. o inicjatywach i
organizacjach oświatowych czy ekologicznych. – Wiele osób zgłaszało
się do nas po te publikacje. Dziś tego rodzaju dane można bez trudu
znaleźć w Internecie – wyjaśnia Lena Kosowska.
Co udało się przez te 20 lat, co się nie udało?
W 2003 r. weszła w życie ustawa o działalności pożytku
publicznego i o wolontariacie. Dzięki niej pojawił się 1% podatku
na rzecz OPP, powstał Departament Pożytku Publicznego i Rada
Pożytku Publicznego, samorządy zaczęły uchwalać programy współpracy
z organizacjami. Wydawać by się więc mogło, że działalność
stowarzyszeń czy fundacji powinna być łatwiejsza. Nie zawsze tak
jednak jest.
– Rządzący nie chcą dopuścić do siebie myśli, że organizacje
pełnią ogromnie ważną rolę w różnych środowiskach, wyręczając
państwo w jego obowiązkach wobec ludzi potrzebujących wsparcia. Nie
udało się wypracować systemu dofinansowania przez państwo
działalności trzeciego sektora, co skutkuje wzrostem stabilności
działań organizacji – mówi Andrzej Szałach, przewodniczący
Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Osób Niesprawnych
Ruchowo.
– Z perspektywy 20 lat odnoszę wrażenie, że rządzący zawsze
obawiali się aktywności społecznej i dlatego nie dążyli do
zmierzenia się z postulatami i oczekiwaniami społeczeństwa i z tego
powodu nie starali się dynamizować tej aktywności – uzupełnia
Wojciech Starzyński.
Bardziej sformalizowane?
W obecnych czasach działalność społeczna nie opiera się tylko
na spontanicznej działalności kilku zapaleńców, jak jeszcze
kilkanaście lat temu. Na początku lat 90. organizacje działały
dynamicznie. Obecnie poziom aktywności wewnątrz nich bywa
zdecydowanie niższy na skutek wielu wymogów formalnych.
– Stowarzyszenia czy fundacje funkcjonują teraz w obszarze
różnego rodzaju rozwiązań prawnych, np. mają rozbudowane obowiązki
sprawozdawcze. Ponadto organizacje muszą się profesjonalizować, co
też powoduje, że ich działalność jest bardziej sformalizowana –
twierdzi Wojciech Starzyński.
Tymczasem wielu organizacji nie stać na takie
sformalizowanie.
– Musimy wynająć księgowego, prawników, a ci nie zawsze chcą
pracować tylko społecznie. Na pewno dużym organizacjom,
korzystającym np. z międzynarodowego wsparcia, jest łatwiej
zatrudnić specjalistów, jednak młodym czy małym sprawia to ogromną
finansową trudność – wyjaśnia Koter-Mórgowska. – Teraz społecznicy
są „na wymarciu”.
Nie wszystko stracone
Anna Rozicka z Fundacji im. Stefana Batorego, która powstała w
1988 r., nie uważa za słuszne tezy o sformalizowaniu się sektora
pozarządowego w ostatnich 20 latach.
– Raczej zmienił się i „rozwarstwił”, co jest przecież
naturalne. Ale w dalszym ciągu jest dużo organizacji działających z
inicjatywy oddolnej, opierających się na społecznej pracy, na
zaangażowaniu ludzi. Ostatnio pojawiło się też sporo organizacji
zakładanych przez młodych ludzi, którzy nie chcą robić kariery i
pieniędzy w dużych firmach czy międzynarodowych korporacjach, dla
których praca w „pozarządówce” to wyzwanie – przekonuje Anna
Rozicka.
Źródło: dwumiesięcznik gazeta.ngo.pl 03(63)2009