Don’t look up – jak zachowujemy się w obliczu globalnych zagrożeń? [komentarz]
Kometa pędząca w kierunku Ziemi z ogromną prędkością to metafora katastrofy, która zakończy naszą cywilizację. Wysoce zakaźny wirus, wojna światowa, zmiany klimatu – możliwości ostatecznej przyczyny końca jest kilka. Jak odnajdujemy się w tej sytuacji jako globalna społeczność? Czy potrafimy zjednoczyć Cię i wspólnie znaleźć rozwiązania? – komentarz dr Justyny Orłowskiej, starszej analityczki WiseEuropa.
Dlaczego „Don’t look up” nie jest śmieszne
Pod koniec zeszłego roku na platformie Netflix swoją premierę miał film “Nie patrz w górę”. Zagrały w nim takie gwiazdy kina jak m.in. Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Cate Blanchett czy Meryl Streep. Przedstawia on zmagania dwójki astronomów, którzy próbują zmobilizować do działania rząd, dziennikarzy, zwykłych ludzi w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Otóż odkryli oni, że w kierunku Ziemi z zawrotną prędkością zbliża się kometa, która z całą pewnością, pod wpływem uderzenia, obróci planetę w gwiezdny pył. Do katastrofy ma dość za sześć miesięcy, a więc jest teoretycznie czas, żeby podjąć próbę uratowania się, dzięki globalnej mobilizacji, współpracy rządów i naukowców z całego świata. Okazuje się jednak, że wcześniej pojawia się dużo bardziej prozaiczny problem: zakomunikowania problem, najpierw elitom, potem światu. Naukowcy spotykają się z wszechobecnym wyparciem, niedowierzaniem, a nawet bagatelizowaniem zagrożenia. Ostatecznie, globalna społeczność dzieli się na dwie frakcje: tych, którzy widzą zagrożenie i tych, którzy wybierają nie patrzeć w górę (kometę widać gołym okiem na niebie).
Film wzbudził wiele kontrowersji, był szeroko dyskutowany pod różnymi kątami. Wiele emocji wzbudza wybrana przez jego twórców konwencja groteski, farsy, postaci są przerysowane, ale przede wszystkim mało kto w przeddzień katastrofy działa racjonalnie, elity kierują się chciwością, zwykli ludzie modlą się lub bawią w nieskrępowany sposób, świat staje na głowie. “Nie patrz w górę” jest katalogowany jako czarna komedia, ale oglądanie go zakończyłam zlana zimnym potem. Dlaczego? Dlatego, że wbrew pozorom był przerażająco realistyczny. Dokładnie tak to będzie mogło wyglądać (wyglądało).
Dobrze już było
Właśnie ten temat, reakcji globalnego społeczeństwa na potężne zagrożenia, które dotykają wszystkich są dla mnie szczególnie interesujące z perspektywy socjologicznej. Od lat badam jak społeczeństwa reagują na zmiany klimatu. W 2014 roku po raz pierwszy odwiedziłam Malediwy, państwo wyspiarskie na Oceanie Indyjskim, które często określa się jako największą ofiarę zmian klimatu. Wyspy koralowe, z których składa się terytorium tego kraju są tak niewielkie i płaskie, że globalny wzrost poziomu wód w oceanach wkrótce je zatopi. Postanowiłam sprawdzić jak na miejscu wygląda adaptacja do zmian klimatu, jak ludzie radzą sobie z tym nieuniknionym końcem ich świata. Odpowiedzi Malediwczyków z tamtego czasu można podsumować tak: “O co Ci chodzi? Malediwy wcale nie toną”.
Taka postawa bardzo przypomina bohaterów filmu, którzy wybierają, żeby “nie patrzeć w górę”. Ale trudno im się dziwić. Żyjemy w społeczeństwie ryzyka, a współcześni jego badacze (jak Ulrich Beck czy Anthony Giddens) uważają nawet, że to właśnie wyjątkowy charakter dzisiejszych zagrożeń definiuje nowoczesność. Co odróżnia dzisiejsze zagrożenia od tych z przeszłości? Przede wszystkim, zagrożenia, z którymi dziś się mierzymy są odbiciem, konsekwencją złożoności i “płynności” dzisiejszego świata. Wiele kryzysów, z którymi się mierzymy to kryzysy pełzające, ciągnące się przez lata w sposób trudno zauważalny po to, by wybuchnąć, wylać się z ogromną siłą, gdy przejdą moment krytyczny. Tak było z kryzysem finansowym 2008 roku, tak jest z inwazją rosyjską w Ukrainie. Niektórzy twierdzą, że wybuchu pandemii COVID-19 sprzyjał nieuregulowany handel dzikimi zwierzętami. Po fakcie, jesteśmy zgodni, że musiało dojść do katastrofy. Dzisiejsze zagrożenia są też często zdefiniowane w nieostry sposób, nie zawsze jest jasne, co wynika z czego, wpływamy na nie dziś, ale ich skutki są mocno oddalone w czasie. Tak jest niestety ze zmianami klimatu. Malediwczycy nie widzą jak ocean centymetr po centymetrze przykrywa brzegi ich wysp. A jeśli widzą tłumaczą to sezonową aktywnością monsunów. Podobnie robią inne społeczeństwa na całym świecie. Odwracają się od problemu lub tłumaczą obserwowane zjawiska w przeczący faktom sposób.
Wszystko jest teoretycznie niemożliwe, dopóki się nie wydarzy
Uczestnicząc w trwających po dwa tygodnie dzień i noc negocjacjach klimatycznych podczas COP-ów, czasem żałowałam, że jest to proces demokratyczny. To piękna idea, że każde słowo w dokumentach, które mają pomóc wdrożyć w życie Porozumienie Paryskie musi być zgoda wszystkich uczestników procesu, czyli prawie dwustu państw. Tylko że my nie mamy na to czasu. Być może porozumienia udawałoby się osiągać szybciej, gdyby zagrożenie było namacalne. Gdyby negocjatorzy klimatyczni nie rozmawiali na poziomie abstrakcyjnym o regulacjach, które w bardzo pośredni sposób mają szansę wpłynąć np. na adaptację do wzrostu poziomu morza na świecie, ale siedzieli w wielkim akwarium, które napełnia się wodą.
Wiele mówiło się o tym, że pandemia skłoni nas do redefinicji świata, w którym żyjemy, uświadomi, że ograniczenie konsumpcji czy mobilności to małe wyrzeczenia wobec potrzeby bezpieczeństwa życia i zdrowia. Czy tak się stało? Trudno powiedzieć. Nie było czasu na refleksję, bo Europę sparaliżowała inwazja Rosji na Ukrainę. W obu tych sytuacjach tym, co dawało i daje nadzieję jest ludzka solidarność. Niewątpliwie wykazujemy jej znacznie więcej w obliczu zagrożenia czy wspólnego wroga. Heroiczna postawa medyków w czasie najtrudniejszych dni pandemii, domowe manufaktury przyłbic, dziś bezprecedensowe wsparcie osób uchodźczych z Ukrainy ze strony Polaków. Symbolicznym obrazem polskiej solidarności w obliczu zagrożenia są ściskający się na zgodę po śmierci Jana Pawła II kibice piłkarscy Wisły, Cracovii i Hutnika. Pytanie, ile z tej naszej jedności pozostaje, gdy zagrożenie mija lub gdy zostaje oswojone, znormalizowane.
Między innymi o tym, chciałabym porozmawiać z naszymi gości podczas dyskusji 4 kwietnia, 11:00-12:30 zorganizowanej przez WiseEuropa.
Wydarzenie bezpłatne. Zarejestruj się już dziś tutaj:https://bit.ly/3JDUGNt
Justyna Orłowska – doktor socjologii ze specjalizacją w antropologii zmian klimatu uzyskaną w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Uczestniczka Zespołu Doradczego ds. Kryzysu Klimatycznego przy Prezesie PAN. Współtworzyła Krajowy Ośrodek Zmian Klimatu i kierowała w nim Zakładem Społeczno-Ekonomicznych Skutków Zmian Klimatu. Wcześniej pracowała w Biurze Prezydencji COP24 jako ekspertka ds. sprawiedliwej transformacji w ramach procesu negocjacji klimatycznych UNFCCC. W tym samym czasie, konsultantka ds. migracji klimatycznych dla UN Norwegian Refugee Center. Wieloletnia badaczka społecznych aspektów zmian klimatu na Malediwach, w tym koordynatorka projektów m.in. na zlecenie UNICEF, czy we współpracy z UNEP Grid-Arendal. Realizowała projekty z czołowymi uczelniami, w tym Uniwersytetem Rutgersa czy Georgetown w Stanach Zjednoczonych. Prowadziła kursy ze zrównoważonego rozwoju na Collegium Civitas, a także gościnne wykłady na Uniwersytecie w Edynburgu, czy Narodowym Uniwersytecie Malediwów.