Przed kilkoma dziesięcioleciami Andrzej Munk uczcił budowę robotniczego miasta na poły dokumentalnym, na poły propagandowym filmem „Kierunek – Nowa Huta!”. Dziś, gdy z alei Róż dawno zniknął pomnik Lenina, gdy Nowa Huta przeżyła lata transformacji, wypada zapytać o kierunek, w jakim zmierza ta dzielnica Krakowa.
Spójrzmy na nią oczyma kilku pokoleń ludzi, którzy tu mieszkają i pracują.
Danuta Szymońska (rocznik 1944), Prezes Towarzystwa Przyjaciół Ogród Doświadczeń, wieloletnia dyrektor Ośrodka Kultury im. Cypriana Kamila Norwida w Nowej Hucie, od lat działa na rzecz tej dzielnicy. Wymienia najważniejsze cele, nad jakimi pracowano w 2011 roku:
– Tworzenie tematycznych Komisji Dialogu Obywatelskiego, oddolne budowanie wieloletniego programu współpracy gminy Kraków z organizacjami pozarządowymi, organizowanie konferencji obywatelskich związanych z rewitalizacją Nowej Huty, wzmacnianie trzeciego sektora, udział w pracach Małopolskiego Paktu na rzecz Ekonomii Społecznej, budowanie struktur współpracy wolontaryjnej, dążenie do korekty nieprawidłowości i krzywd w autokratycznych systemach zarządzania, niszczących kapitał społecznej przedsiębiorczości dla rewitalizacji Nowej Huty, współpraca z mediami prywatnymi, publicznymi i obywatelskimi.
Jednak, jak dodaje: – Mam wrażenie, że władze miasta uzurpują sobie absolutne prawo do zarządzania. Aktualny kryzys finansów publicznych staje się znowu okazją do demontażu ważnych w środowisku instytucji kultury i edukacji.
Podsyca się nadzieje na zmiany
Marta Kurek-Stokowska, nowohucianka z urodzenia, rocznik 1984, grafik w „Norwidzie”, także nie najlepiej ocenia sytuację.
– O Nowej Hucie dużo się mówi, roztacza się przed nią wizję świetności, składa jej się obietnice, podkreśla się jej wagę, podsyca nadzieję na zmiany. Ale dla Nowej Huty niewiele się robi. To sprawia, że nowohucianie przestają wierzyć w zapewnienia, sceptycznie odnoszą się do propozycji, które po pewnym czasie okazują się politycznym chwytem.
Skąd bierze się taka ocena?
– W starej części dzielnicy upadają niezwykłe inicjatywy jak np „1949 Club” – wylęgarnia inicjatyw społeczno-artystycznych. Władze miasta przeprowadziły konkurs na opracowanie koncepcji rewitalizacji przestrzeni publicznej w osi Alei Róż i Placu Centralnego bez kryterium wykonalności projektu i bez żadnego nowohucianina w jury –dodaje Kurek-Stokowska
Konkurs ideowy
Najważniejsza część prac nad rewitalizacją Nowej Huty odbywa się jednak własnym wysiłkiem mieszkańców. Działa prężnie Teatr Łaźnia Nowa, Teatr Ludowy i NCK, Ośrodek Kultury Norwida i niewielkie Muzeum Nowej Huty (oddział Muzeum Historycznego Krakowa).
Kępiński stwierdza:
– Te instytucje – mówiąc kolokwialnie – odwalają za miasto całą robotę. Świetną inicjatywą, ożywiającą przestrzeń alei Róż, był „1949 Club”, w którym można było się napić kawy, zjeść szarlotkę w otoczeniu nowohuckich gadżetów, przyjść na wernisaż czy obejrzeć w multimedialnej piwnicy pokaz nowohuckich kronik. Niestety, pod ciągłym naporem kilku mieszkańców bloku, w którym mieścił się klub, gmina postanowiła wypowiedzieć mu umowę. Dzisiejszy obraz głównej osi dzielnicy to urzędy w usługowych parterach, kilka sklepów spożywczych, jedna kawiarnia, cukiernia. Nie ma tam funkcji, która przyciągnęłaby nie tylko turystów, ale i mieszkańców, a wynajmowanie lokali przeznaczonych od wybudowania na sklepy „pod biura” tylko pogłębia funkcjonalną degradację alei Róż.
I dopowiada z sarkazmem: – Innym przykładem tego, jak miasto rewitalizuje Nową Hutę jest fakt, że w ramach rekompensaty środowiskowej za budowę spalarni śmieci w miejscach klombów z różami pojawiły się…. miejsca parkingowe. Hipokryzja tych działań jest widoczna aż nadto.
Odremontowane, ale martwe
Pomysłodawcą i twórcą „1949 Club” był Maciej Twaróg (rocznik 1976), niegdyś radny krakowski, jeden z najbardziej aktywnych, rozpoznawalnych i kontrowersyjnych działaczy nowohuckich. Twaróg dbał między innymi o to, by Nowa Huta była miejscem dla jej mieszkańców, nie dla lokalnych polityków. Temu miał służyć, storpedowany ostatecznie przez radnych i część nowohuckich społeczników, pomysł, by Plac Pocztowy w „starej” Nowej Hucie (pierwsze osiedla mieszkaniowe powstałe najbliżej niegdysiejszego kombinatu imienia Lenina) nazwać imieniem Piotra Ożańskiego, przodownika pracy, który był pierwowzorem dla postaci Mateusza Birkuta, głównego bohatera „Człowieka z marmuru” Andrzeja Wajdy.
– Niektóre miejsca w Nowej Hucie, owszem, są odremontowane, ale kompletnie martwe. To przykład Placu Ożańskiego: w PRL-u było to miejsce tętniące kulturą, działała tam „Fama”, klub studencki. Można by tam przygotować chociażby plenerową galerię dla Muzeum Historycznego: dzieci mogłyby bawić się w piaskownicy, dorośli zajmować czymś więcej niż piciem piwa, poznawać kawałek historii swojego miasta. Zwracałem też uwagę włodarzy miasta, że są właścicielami sporej liczby lokali użytkowych w Nowej Hucie. Dlaczego nie wynająć ich po preferencyjnej cenie młodym, rzutkim ludziom, którzy zamiast aptek i lumpeksów zrobiliby tam kluby, kawiarnie? Na sześćdziesięciolecie Huty rzuciłem pomysł: znaleźć sześćdziesiąt osób, pomóc im zaadoptować lokale, ale przeszło to bez echa. Bardziej ambitne są chyba programy weekendowego grilla radnych, niż pomysły na Nową Hutę – ironizuje.
– Przez całe lata nie lubiłam Nowej Huty, źle się tu czułam. Dopiero warsztaty „Ukryte Skrzydła” zmieniły moje patrzenie na Nową Hutę. Maćka Twaroga spotykałam w „1949 Club”, był to dla mnie „pan zza lady”. Lepiej poznałam go właśnie dzięki warsztatom Fundacji Teatru Ludowego – wspomina.
Staram się „ściągać” znajomych
Przykład Soni Kozińskiej pokazuje, jak ważne dla życia obywatelskiego jest oddziaływanie prężnie działających instytucji społecznych. I jak wielki potencjał, często niewykorzystany, istnieje także wśród osób dopiero wchodzących w dorosłość.
– Ludzie „z Krakowa” wciąż postrzegają Nową Hutę bardzo stereotypowo, jako szare, niebezpieczne blokowisko. Moi rówieśnicy, którzy po gimnazjum szli do liceum w centrum Krakowa byli różnie odbierani. Dopiero z czasem się to zmieniało. Ważna jest dla mnie nowohucka teraźniejszość: ze względu na mnie samą, na poznawanie interesujących miejsc; staram się „ściągać” znajomych na teren mojej dzielnicy i pokazywać ją. Brakuje mi tu jednak kawiarni, miejsc, gdzie można spokojnie usiąść: ze znajomymi, rodziną, gośćmi z daleka.
Czy Nowa Huta jest jednak warta uwagi? Kacper Kępiński wspomina źródła swej fascynacji Nową Hutą:
– Im bardziej się wchodzi w historię i dzisiejszy obraz Huty, tym więcej dostrzega się warstw, aspektów składających się na to, jak ta dzielnica żyje, dlaczego budzi tak wielkie emocje i przyciąga. Unikatowa urbanistyka i skala założenia decyduje o jej statusie miasta-symbolu.
Marta Kurek-Stokowska, zafascynowana architekturą postsocjalistyczną, wielka fanka wizji Nowej Huty jako Miasta-Ogrodu, twierdzi:
– Rewitalizacja to bardzo żmudny i długotrwały proces, na którego efekty trzeba czekać. Szczęśliwie nie zależy on tylko od urzędników, ale również od nowohucian, którzy już niejednokrotnie pokazali, że są aktywni. I dopóki wychodzą z inicjatywami dopóty są szanse na faktyczną rewitalizację Nowej Huty.
PR zamiast polityki rozwoju
Pytanie, kiedy także włodarze Krakowa rzeczywiście odkryją Nową Hutę jako „żywe miasto”, a nie co najwyżej „po-PRL-owski skansen”. Póki co sytuacja nie przedstawia się najlepiej.
– Mamy »public relations« zamiast prawdziwej polityki rozwoju. Niedoceniania się potencjału społecznego. Na najniższych szczeblach struktur samorządowych, pomocniczych często zachodzi konflikt pomiędzy świadomością faktycznych potrzeb a kadencyjnymi interesami politycznymi – twierdzi Danuta Szymońska.
A przecież, nie tylko w przypadku Nowej Huty, miasto nie jest dla polityków, ale polityka powinna działać na rzecz miasta.
Autor dziękuje Paulinie Polak z „Dziennika Polskiego” za życzliwą pomoc przy powstawaniu artykułu.
Źródło: inf. własna