- Nie uważam się za bohatera. Zawsze robiłam to, co lubię i mam zamiar robić dalej – mówi Edyta Czeczkova ze Szprotawy w województwie lubuskim, jedna z trojga laureatów konkursu „Zwykły bohater”.
Na konkurs organizowany przez bank BPH, telewizję TVN i portal Onet wpłynęło ponad 4 tys. zgłoszeń. Spośród nich jury w składzie: Ewa Drzyzga, Szymon Hołownia, Henryka Krzywonos, Lidia Maćkowska i Bożena Walter, wybrało finałową ósemkę. Troje zwycięzców wyłoniono w drodze głosowania internautów i telewidzów. Ich nazwiska poznaliśmy 5 grudnia podczas gali transmitowanej na żywo w telewizji. Wśród nich znalazła się Edyta Czeczkova z 10-tysięcznej Szprotawy. W nagrodę otrzymała statuetkę „Zwykłego bohatera” i 200 tys. zł.
Charyzmatyczna, ciepła, energiczna
- To duży ciężar – przyznaje. Przez pierwsze dni nie mogła się oswoić z wygraną. Po gali w Warszawie wylądowała nawet na krótko w szpitalu. Odezwały się jej problemy z ciśnieniem. Pytana o to, czym zaskarbiła sobie przychylność ludzi odpowiada: - Też chciałabym to wiedzieć. To dobre pytanie do osób, które mnie wybrały. Z ciekawości sama o to dopytywałam. W odpowiedzi usłyszałam, że jestem charyzmatyczna, ciepła, energiczna, docieram do ludzi i łatwo nawiązuję z nimi kontakt. Chyba tym zyskałam ich przychylność.
Zgłoszenie wysłała jej koleżanka Monika Stępień. Na początku nie chciała jednak zdradzić o co chodzi. – Prosiła jedynie o moją zgodę. „Jak zadzwonią, to będziesz wiedziała, że to ode mnie” – wspomina E. Czeczkova. Później dowiedziała się, że to zgłoszenie nie było jedynym.
„Dziewczyny” z forum
Na ten sam pomysł wpadły jej znajome z forum internetowego w serwisie Gazeta.pl. „Dziewczyny”, jak o nich mówi, poznała dziesięć lat temu. Od tej pory pomagają jej w organizowaniu kolejnych akcji pomocy dla potrzebujących. – Kiedy przeprowadziłam się do Szprotawy, to miasto wydawało mi się bardzo hermetyczne, zamknięte na obcych. Nie miałam tutaj żadnych znajomych. Czułam się samotna. Internet był moim oknem na świat. W ten sposób poznałam w Polsce pierwszych znajomych. Nawiązałam znajomość z dziewczynami, które tak jak ja są matkami – wyjaśnia.
Większość „dziewczyn” jest rozsiana po całym świecie od Dublina po Melbourne. Nie mogły uwierzyć, że w małej Szprotawie są ludzie, którzy żyją bez ciepłej wody, gazu i prądu. Dlatego zaczęła zapraszać je do siebie. Wspólnie pomagają dzieciom wyjeżdżać na wakacje, organizują paczki na gwiazdkę i wyprawki szkolne. – Sama nie dałabym rady – uważa. – Wiele zawdzięczam „dziewczynom” – podkreśla.
Wsparcie dla swoich działań ma również w pracodawcach – Agnieszce i Krzysztofie Maruszewskich z Poznania. Poznała ich szukając pomocy dla samotnej matki z trojgiem dzieci. – Okazało się, że mamy wspólne tematy. Polubiliśmy się. Poszukiwali osoby władającej językiem czeskim, dlatego zaczęłam u nich pracować – mówi. – To moi najserdeczniejsi przyjaciele. Robią wiele bardzo dobrych rzeczy. Pomagają dzieciom z chorobami serca. Organizują dla nich wyjazdy na leczenie do Niemiec. Wspierają rodziny dzieci po operacjach. Jednocześnie zawsze chcą pozostać anonimowi.
Polsko-czeskie serce pełne pomocy
E. Czeczkova jest pół Polką, pół Czeszką. Do Szprotawy przyjechała 14 lat temu z czeskiego Zaolzia. Tutaj poznała swojego męża Andrzeja. Założyła rodzinę. Mają dwójkę dzieci: 10-letniego Bartka i 2,5-letnią Anię.
– Przyjeżdżałam tutaj na wakacje. Podobało mi się to miejsce – wspomina. – Dopiero gdy zobaczyłam prawdziwe życie, zaczęłam bardzo tęsknić za domem. Czułam się obca. Na początku ciężko było mi się odnaleźć. Na szczęście potem już „wsiąkłam”.
„Wsiąkła" i zaczęła pomagać potrzebującym, bo jak mówi bieda od razu kłuje ją w oczy. Pewnego jesiennego dnia na ulicy wypatrzyła młodą matkę z dzieckiem. – Kobieta szła ubrana w balerinkach i cienkiej kurteczce, pod którą chowała dwutygodniowego niemowlaka. Ja akurat miałam półroczną córeczkę. Podeszłam do niej i zagadnęłam o maluszka – wspomina. Od słowa do słowa, okazało się, że kobieta nosi dziecko, bo nie ma wózka. Edyta miała dwa.
Przy wsparciu Fundacji Ronalda McDonalda, władz gminy i wolontariuszy ściągnęła do Szprotawy ambulans do wczesnego wykrywania chorób nowotworowych i ukrytych wad wrodzonych u dzieci. Przez trzy dni lekarze przebadali blisko osiemdziesięcioro maluchów. – Chodziłam po mieście i zaczepiałam rodziców, pytając, czy wiedzą o takiej akcji. Tłumaczyłam, na czym polegają badania. Okazało się, że rodzice często boją się iść z dziećmi na badania. Wolą nie wiedzieć – wyjaśnia.
Góra darów
Ta sama organizacja pomogła jej w „Wielkiej Warszawskiej Zbiórce dla Szprotawy”. – To sprawka dyrektor fundacji Katarzyny Nowakowskiej – mówi. – To niesłychanie sympatyczna i wrażliwa osoba. Zaczęła się zagłębiać w naszą sytuację. Zapytała czy potrzebujemy pomocy. Przedstawiałam jej konkretne rodziny. Na przykład taką, gdzie dziewczynka ma wrodzoną łamliwość kości i od dwóch lat śpi na brzuchu mamy, bo rodziców nie stać na zakup specjalnego materaca. Kiedy ona posłuchała o takich historiach, to wtedy zmobilizowała ludzi w Warszawie.
Efekt? Cztery tony darów. Wśród nich markowe ubrania i sprzęty AGD. Segregowała je i wydawała w Szprotawskim Domu Kultury, dzięki uprzejmości tamtejszych władz.
Z założonymi rękoma nie siedziała także, gdy niewielka rzeka Biała wystąpiła z brzegów i zalała nieduży Tuchów w powiecie tarnowskim. – Mam tam koleżankę – mówi E. Czeczkova. – Nie mogła znieść tego co się stało. Napisała, że spora część miasta znajduje się pod wodą. Zapytałam ją czego potrzebują - puszek, konserw? Ona odpowiedziała, że konserw nie mają czym otworzyć, bo nie mają noży. Nie mają czym kroić chleba. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że w pierwszej kolejności ludzie zawsze wysyłają konserwy czy butelki, ale nie myślą, że potrzebujący nie mają szklanek, talerzy czy środków higienicznych.
W akcję zaangażowali się szprotawianie. W 48 godzin udało im się wypełnić darami użyczonego tira. Edyta razem z kierowcą pojechała do Tuchowa zawieźć m.in. ubrania, garnki, artykuły szkolne czy zabawki. – Na miejscu czekała mnie potężna dawka emocji. Ludzie bez dachu nad głową. Mający tylko tyle, ile udało im się wynieść w ostatniej chwili z domu – wspomina.
Za pomoc odwzajemniają się przyjaźnią
Przykłady można mnożyć. Choćby ubiegłoroczne rozdawanie świątecznych paczek mimo zapalenia płuc i 40 stopni gorączki. Dziś z jej pomocy korzysta około dwustu osób. Choć nie lubi mówić o liczbach, bo za nimi kryją się konkretni ludzie, z konkretnymi historiami. Dlaczego pomaga? – To wynika z moich życiowych doświadczeń. Miałam trochę poplątane dzieciństwo – zdradza. Zawsze odstawałam od dzieci, przez co byłam bardziej wrażliwa. To zawsze we mnie było. Jako dziecko nie mogłam zrobić rzeczy, które robię teraz – mówi. Poza tym uważa, że dobro wraca do każdego ze zdwojoną siłą.
– Moja teściowa zawsze martwiła się, że ja tylko daję i daję. Ale to nie tak. Ja również dostaję dużo w zamian – tłumaczy. Serdeczność i przyjaźń, którą sobie niezwykle cenię oraz ogromne wsparcie – dodaje.
Dobrze wykorzystać swoje pięć minut
Od tygodnia jej świat wywrócił się do góry nogami. – Jestem bardzo zmęczona wszystkimi telefonami i zaproszeniami. Wiem jednak, że to jest ten moment, kiedy muszę umawiać się na spotkania, żeby skorzystać z nowych znajomości i nagłośnić pewne problemy. Za miesiąc sprawa ucichnie i nikt nie będzie o niej pamiętał – ocenia trzeźwo sytuację. – W tej chwili przed Szprotawą otworzyła się ogromna szansa. Myślę, że to jest nasze pięć minut.
Co zrobi z wygraną? – Muszę, to dobrze przemyśleć. Często działam pod wpływem emocji i impulsów – wyjaśnia. Część pieniędzy planuje przekazać bezpośrednio najbardziej potrzebującym. Chce również zainwestować w swoją rodzinę. Reszta trafi do zakładanej przez nią właśnie Fundacji „Spełnienie”.
– Będziemy pomagać ludziom potrzebującym, zagrożonym patologią czy wykluczeniem społecznym – mówi. Wśród innych celów wymienia również wspieranie wolontariatu, edukacji i kultury. Na razie chce działać w Szprotawie i okolicy, ale ambicje ma znacznie większe. – Jestem ogromną marzycielką. Chciałabym, żeby w przyszłości nasza fundacja była ogólnopolską – dodaje.