SKRZYPIEC: Jeśli deregulacja oznacza, że tak osoby fizyczne, jak i firmy będą mogły zbierać na każdy cel, to takie rozwiązanie może okazać się niezwykle patogenne.
Redakcja ngo.pl puściła na Facebooku newsa "Z ostatniej chwili: całkowitą deregulację zbiórek publicznych zaproponował premier i rada ministrów! Zbierać ma kto chce i na co chce. Organizacje zaskoczone". Informacja wzbudziła zarówno mają radość, jak i … sceptycyzm. Z radości nie będę się tłumaczył, ale ze sceptycyzmu tak.
Po pierwsze, jestem sceptyczny wobec intencji pomysłodawców. Z jednej strony, przecież jeszcze niedawno przed ograniczonymi nawet zmianami w tym obszarze społecznej aktywności broniło się Ministerstwo Finansów. A tu ciach, rewolucja! Przeszła bez brania jeńców? Jakie ustępstwa na rzecz fiskusa zostały uczynione i jakiej sfery działalności organizacji one dotkną? Poczekajmy! Pomiędzy wiadomością ze spotkania w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji do uchwalenia powszechnie obowiązującego prawa daleka droga, usiana spotkaniami międzyresortowymi, komisjami itd. itp.
Zagrożeniem może wiązać się także z umożliwienie organizacji zbiórek "każdemu na cokolwiek", bo jeśli to oznacza, że tak osoby fizyczne, jak i firmy będą mogły zbierać na każdy cel, to takie rozwiązanie może okazać się niezwykle patogenne. A wszelkie nagłośnione przekręty lub nawet ich podejrzenia... zdezawuują ideę zbiórki publicznej. Jeśli opinia publiczna będzie postrzegać te działania jako służące dobru prywatnemu zbierających, to może się okazać, że już nikt na nic nie zbierze ani grosza. Nawet działające w szlachetnym celu organizacje.
Po drugie, w dodatku ważniejsze, być może ta propozycja jest dla organizacji niedźwiedzią przysługą. Dlaczego? Zastanawiam się czy kompletna deregulacja, zupełny wolny rynek, czysta amerykanka nie przysporzy więcej szkody niż pożytku organizacjom pozarządowym. Zagrożenie może wynikać z braku zewnętrznej kontroli nad przepływami, które mogą mieć znamiona prania brudnych pieniędzy oraz nad celami, na które zebrane w ten sposób środki faktycznie zostały przekazane. W dodatku, niejawne dla opinii publicznej datki od jednej osoby, niewielkiego grona osób, mogą istotnie ograniczyć niezależność organizacji: niejawni darczyńcy mogą naciskać na konkretne działania organizacji. Wszystko, co niejawne jest niebezpieczne.
Etyka to niestety pięta achillesowa w działalności organizacji pozarządowych. Zaś kontrola społeczna jest dość iluzoryczna, poza wyjątkami potwierdzającymi regułę, kiedy to media z wielkim zaangażowaniem piętnują takie patologie jak ekoharacze. Puszczenie wszystkiego na żywioł może okazać się niebezpieczne... dla samych organizacji, bo nagłośnienie patologii niekorzystnie odbije się na ich wizerunku, przyczyni się do utraty przez nie zaufania społecznego, bez którego ich działalność nie ma sensu. Kto nie wierzy, niech zajrzy do broszury Piotra Frączaka "Bitwa na fundacje", która powstała w połowie lat 90. w odpowiedzi na rządowe raporty o nieprawidłowościach w działaniu fundacjach. Jeszcze do dziś wiele osób alergicznie reaguje na słowo "fundacja".
W mojej opinii państwo nie może się po prostu zwolnić z konieczności sensownego uregulowania tego aspektu społecznej aktywności, bo akurat ma taki kaprys. Sensowna regulacja powinna ułatwić zorganizowanie, przeprowadzenie i rozliczenie się organizacji ze zbiórki publicznej. Zbiórki, która będzie elastycznym mechanizmem reagowania na finansowe potrzeby organizacji, z wykorzystywaniem nowoczesnych i innowacyjnych technologii oraz sposobów jej przeprowadzenia. Natomiast sama regulacja musi ustanawiać efektywne, a nie biurokratyczne mechanizmy kontroli nad zbiórkami.
Źródło: inf. własna ngo.pl