O współpracy z rządem, roli krajów Europy Środkowej i tym, co jest najważniejsze w pomocy rozwojowej rozmawiamy z Šimonem Pánkiem, liderem People in Need - organizacji, która przez ostatnie lata stała się największą organizacją pozarządową w Europie Środkowej.
Šimon Pánek: – To na pewno kwestia kilku zbiegów okoliczności. Po pierwsze zaczęliśmy stosunkowo wcześnie, w 1992 roku (od pomocy humanitarnej w Karabachu i Kosowie). To czas, kiedy w naszych społeczeństwach wciąż widoczne było zainteresowanie wszystkim, co nowe. Ponadto organizację założyło kilka znanych w Czechosłowacji osób np. Jaromir Stetina – dziennikarz, podróżnik, później senator. Również ja – pamiętano mnie z 1989 roku jako jednego z liderów ruchu studenckiego. Kolejny ważny czynnik to silny związek z mediami, który zawsze staraliśmy się utrzymywać. Przez pierwsze dwa lata naszym partnerem były „Lidove noviny” – odpowiednik „Gazety Wyborczej”. Medium bardzo popularne w okresie transformacji. To pomogło nam rozpowszechnić informację o tym, kim jesteśmy, co robimy, po co i jak to chcemy robić. I na koniec myślę, że Czesi mieli wiele szczęścia mając za prezydenta Vaclava Havla. Wspierał nas bardzo mocno. Nie bezpośrednio. Jednak jego nieustanne powtarzanie, że powinniśmy się troszczyć nie tylko o siebie, ale i o innych, było ogromnym wsparciem.
Jacy ludzie tworzą PIN?
S.P.: – Wiele młodych, zmotywowanych osób ubiega się o pracę w organizacji, a dzięki temu my możemy wybrać tych najbardziej odpowienich. People in Need stało sie bardzo atrakcyjną opcją dla młodych ludzi, którzy szukają pracy poza sektorem businessu, administracją publiczną czy polityką. Szukają czegoś alternatywnego i wybierają PIN, który nie jest związany z żadną opcją polityczną czy religią. Dlatego sukces People in Need to również 250 osób pracujących wewnątrz organizacji.
Jak częsta jest rotacja wewnątrz People in Need?
S.P.: – Jeszcze pięć lat temu było nas mniej niż 100 osób. Więc w ostatnim czasie przybyło wiele nowych twarzy. Oczywiście ludzie się zmieniają, zwłaszcza młodzi. Mamy jednak bardzo silną i stałą grupę 30-50 doświadczonych osób, które są z nami od minimum 5 lat. Czasami odchodzą na jakiś czas by pracować dla ONZ, potem jednak wracają.
Większość z nich to Czesi?
S.P.: – Tak. Co prawda pracuje z nami kilku Australijczyków, Amerykanów, Polaków czy Słowaków. Jednak można powiedzieć, że 90% stanowią Czesi.
People in Need to ponad 10 stałych misji zagranicznych. Co wpływa na decyzję o tym, gdzie i komu pomagacie?
S.P.: – To, gdzie pomagamy, zależy od, znowu, kilku czynników. Najważniejsze są oczywiście potrzeby w danym kraju i nasze możliwości, by je spełnić. Więc po pierwsze podążamy za potrzebami. Ale oczywiście potrzeby istnieją w 100 krajach na całym świecie. Dlatego drugą rzeczą jest docieranie tam, gdzie naprawdę jesteśmy w stanie coś wnieść, tam gdzie mamy już doświadczenie – Azja, może Afryka, południowo-wschodnia Europa. Jeśli by się coś zdarzyło jutro np. na Fiji to najprawdopodobniej byśmy tam nie poszli, ponieważ to naprawdę za daleko. Amerykanie i Australijczycy są bliżej. Podobnie Ameryka Łacińska. I trzecia rzecz to oczywiście finanse. Chcielibyśmy pracować w Sudanie, w Darfurze, czujemy się odpowiedzialni by to robić, jednak nigdy nie udało się nam zdobyć w Czechach środków na to.
Jakie potrzeby w krajach Południa są w stanie zaspokoić kraje z Europy Środkowej?
S.P.: – Zdecydowanie są w stanie robić podobne rzeczy jakie robią kraje zachodnie, takie jak budowa szkół czy poprawa dostępu do wody pitnej. Różnica jest taka, że np. Brytyjczycy mają długą tradycję współpracy międzynarodowej i tysiące doświadczonych ekspatów. W krajach Europy Środkowej trudno jest znaleźć osoby, które mają duże doświadczenie w pracy zagranicą. Z drugiej strony nasze podejście nie jest obciążone stereotypami czy ideologią z powodu przeszłości kolonialnej. Nie czujemy się winni, lub nie powinniśmy się czuć winni za sytuację w Afryce. Przychodzimy z pomocą jako nowe twarze, po 50-60 latach funkcjonowania współpracy rozwojowej, której oblicze zmieniało się nieustannie przez ten czas. Więc myślę, że nasze podejście może być bardziej lokalne, wymierzone na rozwiązywanie problemu danego kraju i jego specyfikę.
A jak ma się do tego doświadczenie transformacji ustrojowej naszych krajów?
S.P.: – To oczywiście dodatkowy atut – nasz nacisk na dobre czy demokratyczne sprawowanie władzy w kraju. Wciąż pamiętamy, że źle sprawowana władza jest w stanie zniszczyć prawie wszystko w społeczeństwie. Dlatego my, w People in Need bardzo mocno walczymy o element prodemokratyczny w każdym projekcie rozwojowym – wspieranie, szkolenie, inspirowanie ludzi. Demokracja to nic innego jak prawo każdego człowieka do tego, by miał wpływ na swoje życie, otoczenie i jego poprawę. Więc oczywiście jesteśmy świadomi, że można robić miłe, małe projekty przez dziesiątki lat, jednak gdy rząd jest skorumpowany, nie dba o najuboższych, życie ludzi się nie poprawi. Rzeczywisty wpływ i zmianę nasze projekty mogą przynieść jedynie, gdy zadbamy o prawo najuboższych do demokratycznych wyborów. Większość moich zachodnich kolegów nie przywiązuje do tego aż tak dużej wagi jak my. Dla nich polityka to coś innego niż rozwój. A ja uważam, że to jest współzależne. Powinno być więcej politycznego myślenia we współpracy rozwojowej.
W jaki sposób ten czynnik prodemokratyczny można implementować w takich krajach jak Birma czy Białoruś?
S.P.: – To są najtrudniejsze przypadki. Tam nie ma najmniejszych szans na otwartą współpracę z rządem. Ale jest ich tylko kilka, Zimbabwe jeszcze i kilka innych. Jedyne, co można zrobić, to wspierać podobne procesy, jakie miały miejsce w naszych krajach w końcu lat 80. – mam na myśli wspieranie Solidarności czy dysydentów w Czechach przez pomoc techniczną, dostarczanie książek, rozpowszechnianie informacji. I mieć nadzieje, że reżim prędzej czy później się zmieni. Podtrzymywanie tej nadziei jest bardzo ważne, zwłaszcza w takim kraju jak Birma. Ale powtórzę jeszcze raz: w krajach, które są pomiędzy należy komponent prodemokratyczny (wolnych wyborów, wspólnego podejmowania decyzji) dodać do wszystkich projektów rozwojowych. Dla ludzi ważniejsze jest prawo do decydowania o sobie niż kolejny projekt. To powinno się pojawić w całym myśleniu o współpracy rozwojowej, być dostosowane do wniosków donorów, w polityce Unii Europejskiej itp. I to jest to co możemy my – Czesi, Polacy wnieść do współpracy rozwojowej.
Jakie są doświadczenia PIN we współpracy z polskimi organizacjami?
A czy uważasz, że istnieje potrzeba, by stworzyć platformę np. między krajami wyszehradzkimi ,by dzielić się doświadczeniem i wspierać w tej dziedzinie?
S.P.: – Istnieją pewne projekty, które obejmują kraje wyszehradzkie. Dotyczą one przede wszystkim edukacji globalnej. Myślę, że to logiczne, by współpracować na tym polu, ponieważ poziom rozwoju naszych społeczeństw jest podobny. Natomiast nie widzę potrzeby, byśmy mieli szczególnie naciskać na wspólne działania w krajach Południa. Lepiej dla nas współpracować, z kimś kto działa w tym sektorze 30, 40 lat.
Mówiłeś o ważnej roli mediów w rozwoju PIN. Czy Twoim zdaniem media w Czechach zajmują się krajami Południa w sposób wystarczający?
S.P.: – Na pewno tych informacji jest 8 razy więcej niż w 2000 roku. Trudno stwierdzić, czy to jest liczba wystarczająca. Cieszyłbym się, gdyby było tego więcej. Pozytywną rzeczą jest to, że od 2002 roku, kiedy wystartowaliśmy z projektami edukacji globalnej, podnoszącymi świadomość na tematy globalne udało się nam wyszkolić dziennikarzy. Podróżowali do krajów Południa, mają świadomość zagadnień związanych z rozwojem i informują o nich. Nasi współpracownicy z misji mają również za zadanie posyłać tematy do dziennikarzy i naciskać, by pisali o tym jak wyglądają projekty na Południu. Z pewnością mniej jest tego w telewizji. Jednak generalnie jestem usatysfakcjonowany ze zmiany, jaka nastąpiła. W 2000 roku to była naprawdę niespodzianka, gdy tematy dotyczące rozwoju znalazły się w mediach. Teraz gdy się spojrzy na miesięczny monitoring mediów, można znaleźć dziesiątki różnych artykułów, reportaży, blogów dotyczących sytuacji w krajach rozwijających się.
Skąd ta zmiana?
S.P.: –Przede wszystkim wynika z rozwoju społecznego, zwiększonej świadomości na różne tematy, ze wstąpienia do Unii Europejskiej. Ale oczywiście projekty NGO-sów dotyczące edukacji globalnej się do tego również przyczyniły.
Możesz podać przykład jakieś udanej akcji informacyjnej PIN?
S.P.: – Mają one charakter długofalowych projektów. Nie robimy typowych kampanii. Myślę, że naszym największym sukcesem jest portal rozvojovka.cz (rozwój). Na dzień dzisiejszy jest to największe źródło informacji na temat rozwoju (teoria, dobre praktyki). Poza tym, jak już mówiłem, ważne, by robić projekty 5-letnie i być cierpliwym. Jedna kampania nie jest w stanie zbyt wiele zmienić. Stworzyliśmy manuale dotyczące rozwoju i pomocy dla rządu, uniwersytetów, ludzi mediów. Mam wrażenie, że społeczeństwo i przedstawiciele rządu są bardziej świadomi. Reforma czeskiej oficjalnej pomocy rozwojowej w 2007 roku częściowo wynika z tej mozolnej edukacji, którą robimy od 2002 roku.
Przejdźmy zatem do współpracy NGO-sów z rządem. Jak ta współpraca wygląda w Czechach? Czy NGO-sy naciskają na rząd?
S.P.: – Z założenia NGO-sy powinny naciskać na rząd, przyspieszać różne procesy, powinny być prowokacyjne. Nie tylko pełnią funkcję socjalną, ale np. partnera w planowaniu strategii. Na szczęście w Czechach ten dialog jest możliwy. Mamy dość duże i ważne forum współpracy zagranicznej – FoRS. Składa się z ponad 40 członków i obserwatorów. Czeskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które jest odpowiedzialne za współpracę rozwojową prowadzi stały dialog z tym Forum. Oczywiście to nie jest tak, że każda nasza sugestia jest brana pod uwagę, jednak wiemy, że jesteśmy odpowiednim i ważnym partnerem dla rządu.
Jak ta współpraca wygląda od strony praktycznej?
Wynika zatem, że rząd traktuje organizacje pozarządowe jako swego poważnego partnera.
S.P.: – Na szczęście w Czechach rząd zdał sobie sprawę, że organizacje pozarządowe są dla niego naprawdę ważnym partnerem. Dlatego poza tym, że rząd przekazuje pieniądze na finansowanie projektów bezpośrednio na Południu, głównie w krajach priorytetowych, jest kilka linii budżetowych przeznaczonych na wsparcie finansowe NGO-sów (tzw. małe granty na np. szkolenia dotyczące poprawy jakości kontroli, szkolenia dla pracowników NGO-sów itp). Organizacje mogą również aplikować o dodatkowe 10% wymagane przy projektach finansowanych np. z UE. Dzięki temu możemy przyspieszyć procesy operacyjne już na Południu i robić projekty profesjonalnie.
Na co organizacje pozarządowe najbardziej narzekają jeśli chodzi o czeską oficjalną współpracę rozwojową?
S.P.: – Są trzy główne rzeczy. Przede wszystkim wartość czeskiej oficjalnej pomocy zagranicznej ciąż jest niska, obecnie wynosi 0,12% DNB. W tym roku może być nawet mniejsza z powodu recesji. A nowi członkowie UE zdeklarowali się, że do 2010 roku wynosić będzie 0,17%. Zatem głównym problemem jest to, że rząd nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań. Wiadomo, że w czasie kryzysu ciężko jest walczyć o więcej pieniędzy na projekty rozwojowe. Jednak nawet rok temu byliśmy krytycznie nastawienie do ODA. Poza tym uważamy, że większy procent ODA powinien iść na pomoc bilateralną, a konkretnie projekty na Południu. Chcielibyśmy, aby to była chociaż połowa. Większość narazie idzie jednak do budżetu Unii Europejskiej.
A ta trzecia rzecz, którą należy poprawić?
S.P.: – Wewnętrzne procesy w budowie struktur oficjalnej pomocy rozwojowej są wciąż bardzo powolne. Wyspecjalizowana agencja ds. rozwoju powstała dopiero rok temu. Jest w tym dużo bałaganu – jak nią zarządzać, wypełniać zobowiązania unijne itp. Ale to jest zrozumiałe, zbudowanie profesjonalne agencji trwa lata. Niestety przed 2007 roku nie było woli politycznej, by reformować system współpracy zagranicznej. Dlatego ten proces jest spowolniony.
Jak wyglądała koordynacja dotycząca współpracy rozwojowej wewnątrz rządu przed 2007?
S.P.: – Rozdzielona była między 6 ministerstw. Dopiero w 2007 podjęto odpowiednie kroki i w 2008 roku powstała agencja.
A jak wygląda teraz?
S.P.: – Mamy Radę ds. Współpracy Rozwojowej. To organ rządu, któremu przewodzi Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Składa się z deputowanych z 9 minister, plus przewodniczącego agencji ds. rozwoju i przewodniczącego FoRS, czyli mnie. Spotykamy się co 2 miesiące i zajmujemy planowaniem strategicznym, oceną postępu współpracy rozwojowej, alokacją pieniędzy itp.
Co udało się osiągnąć w sektorze współpracy rozwojowej podczas czeskiego przewodnictwa w UE?
Jakie masz rady dla polskich NGO-sów przed polską prezydencją w Unii Europejskiej w 2011. Czy powinni zacząć przygotowania już teraz?
S.P.: – Myślę, że to za wcześnie, by się przygotowywać już teraz. Wiele się jeszcze przez ten czas zmieni. Natomiast co do samego przewodnictwa… to jest to skomplikowana rzecz: mieszanka PR-u danego kraju, jak również NGO-sów, nowych pomysłów i inspiracji.
Jedna rada czy przestroga: niektóre czeskie organizacje miały nadzieję, że przewodnictwo pomoże zwrócić uwagę społeczeństwa na sprawy rozwoju. To według mnie błędne założenie. Czas, kiedy dany kraj obejmuje przewodnictwo, jest bardzo intensywny. Tak wiele rzeczy się dzieje. Dlatego warto wyjść z jednym, dwoma wyraźnymi komunikatami, by nie wprowadzić zamieszania. Należy również dbać o zaplecze insytucjonalne – sekretariat, wszytskie te techniczne rzeczy. Sekretariat FoRS dwa lata temu złożony był z jednej osoby. Dziś jest ich 4. Dwie przyszły przed okresem objęcia przewodnictwa i są do tej pory bardzo zajęte.
Wracając raz jeszcze do prodemokratycznego konsensusu: może się okazać, że po szwedzkim przewodnictwie nie będzie się nikt troszczył o ten temat, więc wtedy dopiero w 2011 roku Polska będzie mogła na nowo o niego zawalczyć.
Jest również przewodniczącym forum organizacji pozarządowych FoRS.
Źródło: inf. własna