Tematem drugiego spotkania z tworzonego przez Stowarzyszenie Szkoła Liderów cyklu 'Jakie państwo?' było miejsce organizacji pozarządowych w nowoczesnym państwie. Zaproszeni goście: Dagmir Długosz (Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej) i Piotr Gliński (Instytut Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk) starali się rozwinąć motto konferencji: 'Organizacje pozrządowe - uczestnictwo w państwie czy samopomoc obywatelska'.
Moderator, Jan Wróbel, rozpoczął od pytania, czy rola NGOsów nie jest przeceniana, czy uczestniczą one w państwie, czy stoją obok i mniej lub bardziej mimowolnie kreują postawę nieufności wobec państwa. Apoteoza organizacji obywatelskich prowadzi do niedobrej sytuacji powstania stereotypów – pozytywnego wizerunku społecznika-pozarządowca i negatywnego – urzędnika-biurokraty. Państwo polskie nie cieszy się zaufaniem obywateli, a przekonanie, że NGOsy zastąpią państwo, zrobią to samo, co ono, tylko lepiej, jest błędne. Problemy państwa może rozwiązać tylko samo państwo, dlatego należy je wzmacniać, a nie polegać na organizacjach pozarządowych.
Po słowach moderatora nastąpiła chwila krępującej ciszy, a na twarzach zaproszonych gości pojawiła się lekka konsternacja. Wygłoszenie takiej definicji miejsca NGOsów na konferencji im poświęconej, w czasach, gdy triumfująca ideologia liberalna postuluje maksymalną redukcję państwa, a jako remedium na związane z tym nieuchronne problemy społeczne jest coraz częściej właśnie większa rola organizacji obywatelskich mogło być albo nieprzemyślane, albo prowokacyjne. I raczej jako prowokację do żywszej dyskusji potraktowali ten wstęp goście reprezentujący obie strony sceny publicznej: profesor Piotr Gliński z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk i Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej, Dagmir Długosz.
Profesor Gliński stwierdził, że nie ma alternatywy: państwo albo organizacje pozarządowe. Oba sektory powinny się uzupełniać. W Polsce patologie państwa rzutują na patologie w sektorze pozarządowym. Wciąż wiele decyzji, jak chociażby przyznawaniu organizacjom lokali czy grantów, jest podejmowanych na podstawie niejasnych kryteriów znajomości czy klienteli, partie polityczne budują sobie w postaci NGOsów przybudówki, wreszcie organizacje z definicji pozarządowe mają w swoim kierownictwie osoby związane z rządem.
Państwo słabe jest tam, gdzie powinno być silne, i vice versa – i dlatego właśnie rola NGOsów powinna rosnąć. Nasza demokracja jest proceduralna – raz na cztery lata obywatele idą głosować i na tym się ich rola kończy. Musimy dążyć do zbudowania drugiego typu demokracji – partycypacyjnej. Sektor pozarządowy jest właśnie jednym z filarów niezbędnego takiej demokracji społeczeństwa obywatelskiego. To NGOsy pełnią funkcje, bez których społeczeństwo obywatelskie nie istnieje: rzecznictwo interesów mniejszości, kontrola władzy, budowanie wspólnot ludzkich i realizowanie zasady pomocniczości, czyli oddolne organizowanie życia społecznego. W dobrze funkcjonującym państwie jest miejsce dla organizacji pozarządowych.
Dagmir Długosz przytomnie zauważył, że uznanie organizacji pozarządowych lekiem na całe zło jest zdecydowanie zbyt daleko idącym stwierdzeniem. NGOsy to nie monolit – do sektora pozarządowego można zaliczyć organizacje pracodawców, związki zawodowe, korporacje lekarzy czy prawników, wreszcie koła gospodyń wiejskich czy chóry szkolne. Wszystkie walczą o swoje miejsce i o fundusze, i wiele z ich jest zainfekowane różnymi patologiami, niekoniecznie związanymi ze słabością państwa. Tym niemniej są sfery życia publicznego, gdzie NGOsy mogą i powinny uzupełniać działalność państwa.
Społeczeństwo żąda z jednej strony ochrony i aktywności ze strony rządu, a z drugiej, by państwo było tanie i niewidoczne – ta sprzeczność może być rozwiązana przez organizacje pozarządowe. Rodzi to jednak pewne niebezpieczeństwa. Po pierwsze: upodobnienie się NGOsów do instytucji państwowych lub komercyjnych, zbiurokratyzowanie ich i przejęcie procesu decyzyjnego przez opłacany personel. Po drugie: zabieganie o państwowe fundusze rodzi zależność. Zatem czy w takiej sytuacji mogą NGOsy być rzecznikiem interesu publicznego? Czy uczestnicząc w biegu o fundusze, mówią jeszcze w imieniu obywateli?
Trzeci sektor jest kojarzony z ideałami wolontariatu, pracy społecznej, spontaniczności, nieskalaności. Nie mieści się w pojęciu „organizacja pozarządowa” oligarchizacja władzy przez profesjonalistów. Rozejście się struktur władzy ze szczytną misją rzuca cień na organizacje. Z drugiej jednak strony pełna entuzjazmu prowizorka nie może trwać wiecznie, wolontariusze często nie mają podstawowej wiedzy, na czym cierpi efektywność.
Od połowy lat 90. datuje się kryzys polskich organizacji pozarządowych. Wypalił się impuls pierwszych lat transformacji, dotacje zagraniczne, zwłaszcza zza oceanu, są dużo mniejsze, świadomość społeczna o sektorze jest wciąż niewielka.
Wypowiedź Długosza uzupełnił profesor Gliński. W Polsce proporcja między państwem a NGOsami jest taka, jak między słoniem a mrówką. 1% siły roboczej pracuje w sektorze (w Holandii – 12%), na Zachodzie jest 5 razy więcej organizacji, które są dotowane w 60% (w Polsce – w 20%) przez państwo. Brakuje nam społeczeństwa obywatelskiego. Połowa sektora nie spełnia standardów – nie jest spontaniczna, oddolna i niezależna. Skończyła się nie tylko pomoc materialna z Zachodu, ale i naciski na polityków. I recepcja wzorców. Wreszcie działacze już mają dość. Nie stworzono sektorowi miejsca. Przez 6 lat nie uchwalono ustawy regulującej jego działalność. Brakuje lokali, brakuje możliwości załatwiania ich na innych zasadach niż znajomości i klientelizm. Elity – zarówno polityczne, jak i elit mediów – ignorują sektor pozarządowy.
Długosz bronił państwa, wskazując na brak wiedzy o jego strukturach, brak służby cywilnej i przeciążenie administracji publicznej, wreszcie obecność silniejszych grup interesu, które zagłuszają NGOsy w walce o pieniądze z publicznego portfela.
Profesor odpowiedział, że sektor pozarządowy nie jest monolitem, jego immanentną cechą jest różnorodność. Sektor nie może być zdyscyplinowaną armią.
Dyskusja między gośćmi a uczestnikami spotkania koncentrowała się wokół sposobu walki z patologami w sektorze, nad zapobieganiem klientelizmowi, a zarazem skutecznym działaniem, nad alternatywą w postaci federalizacji, wreszcie nad przełomem roku 89, po który to organizacje pozarządowe zatraciły dynamikę.
Rząd nie ma zebranych przez NIK danych na temat negatywnych aspektów działania NGO, ale praktyka współpracy między oboma sektorami wskazuje na potrzebę większej jawności i jasnych regulacji prawnych. Nie ma spójnej polityki państwowej, nie ma jednej osoby odpowiedzialnej za kontakty z III sektorem. Projekt ustawy o działalności pożytku publicznego zakłada powstanie odpowiedniego ministerstwa oraz powołanie Rady, składającej się z przedstawicieli Rządu, samorządów i NGOsów.
Co do cezury 89 roku to profesor nie demonizowałby jej – to naturalne, że w warunkach trudnych ludzie się jednoczą. Tyle, że poczucie wspólnoty w Polsce opierała się raczej na modelu południa Włoch (ograniczenie do „naszych” przeciw „onym”), nie północy (ogólne zaufanie społeczne).
W kwestii federalizacji – jest wiele argumentów przeciw (tendencja do oligarchizacji, bezdusznego profesjonalizmu, konfliktów personalnych i odideologizowaniu sektora), to możliwość wywierania skuteczniejszego nacisku je rekompensuje. Poza tym wspólna platforma współpracy jest przykładem demokracji w pigułce i zjednoczenie się niekoniecznie wymusza zmianę poglądów i celów.
Kolejne spotkanie odbędzie się w środę 26 lutego 2003.
Źródło: inf. własna (redakcja ngo.pl)