Rada Miasta Krakowa zdecydowała, że na każdej latarni na Prądniku Czerwonym zawiśnie kamera monitoringu, połączona z guzikiem wzywania pomocy, mikrofonem i głośnikiem, przez który operator miałby możliwość nadawać ostrzeżenia dla niewłaściwie zachowujących się osób. Na instalację 3,5 tys. urządzeń przeznaczono 3 mln zł. Docelowo w Krakowie ma zawisnąć 100 tys. kamer, które swoim zasięgiem obejmą każdy centymetr kwadratowy przestrzeni publicznej.
Pomysłodawca systemu obiecuje zredukowanie przestępczości niemal do zera. To kusząca wizja, ale zupełnie nierealistyczna, a proponowane rozwiązanie – niemożliwe do pogodzenia z obowiązującymi przepisami chroniącymi prywatność obywateli – wskazuje Fundacja Panoptykon w swoim wystąpieniu do władz Krakowa.
„Konstytucja i RODO mówią, że można zbierać tylko takie dane o obywatelach, które są niezbędne do osiągnięcia deklarowanego celu, czyli w tym wypadku poprawy bezpieczeństwa” – tłumaczy Wojciech Klicki, prawnik Fundacji Panoptykon, która od lat zajmuje się wpływem monitoringu wizyjnego na społeczeństwo. „Przy takiej skali trudno wykazać, że właśnie tak jest” – wyjaśnia Klicki. „Równie trudno dać gwarancję, że taki ogrom danych nie zostanie wykorzystany niezgodnie z przeznaczeniem”.
Kwestie prawne to nie jedyne argumenty przeciwko rozbudowie kamer. Projekt przedstawiany jest mieszkańcom jako środek, który pozwoli ograniczyć pospolitą przestępczość niemal do zera. „To mrzonka. Nie ma żadnych badań, które pozwalałyby w to wierzyć” – mówi Małgorzata Szumańska, wiceprezeska Fundacji Panoptykon. „Istnieje natomiast ryzyko rozproszenia odpowiedzialności i osłabienia wzajemnego zaufania” – dodaje. „Chodzi o to, żebyśmy czuli się odpowiedzialni za wspólne bezpieczeństwo, a nie liczyli, że skoro mamy monitoring, to na pewno ktoś zareaguje na problem. Czasem niestety po prostu nie wiemy, co zrobić, gdy dzieje się coś złego. Dlatego lepiej już od najmłodszych lat uczyć, jak zachować się w sytuacji zagrożenia, niż wydawać grube miliony na kamery”.
„Wdrożenie systemu w całym Krakowie ma w założeniu kosztować 100 mln zł. To zawrotna kwota, a i tak niedoszacowana. Co więcej, nie uwzględnia kosztów obsługi i utrzymania. Skąd wziąć takie pieniądze? Ciąć wydatki na oświatę, bezpieczeństwo na drogach czy walkę ze smogiem?” – pyta retorycznie Szumańska. „Piszą do nas zaniepokojeni mieszkańcy Krakowa, którzy nie chcą, żeby ich miasto przypominało dom Wielkiego Brata. Mamy nadzieję, że te głosy dotrą też do decydentów, dlatego zachęcamy wszystkich, którzy są przeciw, do pisania do prezydenta i radnych”.
Jeśli nie kamery, to co? Jak zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców miast? „Zacząłbym od tego, by zidentyfikować faktyczny problem” – mówił Paweł Waszkiewicz, kryminolog z Uniwersytetu Warszawskiego, w rozmowie z Katarzyną Szymielewicz w podcaście Panoptykon 4.0. „Czy jest nim faktyczne zagrożenie ze strony osób, które napadają, dokonują rozbojów, biją? Czy też problemem jest niskie poczucie bezpieczeństwa?” – tłumaczył. Kamery to powszechny widok w wielu polskich miastach. Niestety – jak mówi Paweł Waszkiewicz – osoby podejmujące decyzje o ich instalowaniu, opierają się na swoich poglądach lub danych anegdotycznych, zamiast sprawdzić, co jest rzeczywistym problemem i do niego dobrać rozwiązanie.
Więcej informacji: panoptykon.org/kamery-w-krakowie
Treść dostępna na licencji CC BY-SA 4.0
Źródło: Fundacja Panoptykon