Dopłaty do rolnictwa są i moralne, i rynkowe. Nie psują rynku, ale wyrównują spadek dochodów rolniczych w państwach bogatych, gdzie dochody te spadają. Ponadto, rolnikom płacimy za realizację wartości i dóbr publicznych – bioróżnorodności, ekologii, tożsamości kulturowej – przekonywano podczas czwartkowej debaty oksfordzkiej w Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich. Słabiej wypadła strona przeciwna dopłatom. Dużo ciekawiej było, gdy do debaty włączyła się publiczność.
W czwartek, 24 czerwca 2004 roku z tezą "Dopłaty do rolnictwa
jako sprzeczne z zasadami wolnej konkurencji powinny zostać zlikwidowane" zmierzyli się Janusz
Korwin-Mikke, założyciel Unii Polityki Realnej oraz Adam Leszczyński, dziennikarz i publicysta -
obydwaj po stronie tezie sprzyjającej. Za urzymaniem dopłat była dr Barbara Fedyszak-Radziejowska,
socjolog wsi oraz Przemysław Litwiniuk, samorządowiec i absolwent Szkoły Liderów.
Bosy naród i towarzysz Janosik
- Biorę w tej debacie udział z wyjątkowym wręcz obrzydzeniem. Administracja produkuje takie kretynizmy, jak dopłaty rolnicze w tempie pięciu tygodniowo, a to oznacza, że za każdym razem musiałbym tłumaczyć, dlaczego ten kretynizm trzeba znosić. Nie ma potrzeby rozmawiania wyłącznie o rolnictwie, ponieważ znieść trzeba dopłaty do czegokolwiek.
Wypowiedź była kwiecista, choć w kontekście rolnictwa cokolwiek
ogólnikowa. Założenia ideowe UPR stały się dla wszystkich czytelne.
- Każda dopłata jest odejściem od równowagi ekonomicznej. Na rynku ważne jest to, co miliony
konsumentów chcą sobie kupić. Jeżeli im zabierzemy pieniądze, to oni już nie mogą kupić tego, co
chcą - tylko to, czego być może nie chcą. Wstydzę się, że muszę takie rzeczy tłumaczyć.
Oczekiwałbym, że strona przeciwna przynajmniej to uzasadni.
Poza tym gdyby wymyślono dopłaty do butów, to dziś po drugiej stronie siedzieliby przedstawiciele
szewstwa i domagali się ich utrzymania, bo wiadomo, że bez dopłat nikt nie będzie butów produkował,
a naród będzie chodził boso. Był na Podhalu towarzysz Janosik, który dawał jednym, a zabierał
drugim i ludność słusznie go powiesiła. Tak powinno się robić ze wszystkimi, którzy proponują
dopłaty do rolnictwa czy czegokolwiek innego.
Gospodarstwo a mała firma
- Bawią mnie tezy o bandytyzmie, nie zgadzam się również z poglądami doktrynerów wierzących w jedną regułę porządkującą świat i w jeden tylko czynnik wzrostu. Mimo zaproponowanej "zabawowej" konwencji, postaram się jednak powiedzieć coś poważnego, za co z góry pana Janusza przepraszam.
Interwencjonizm państwa w rolnictwie istniał od zawsze - dowodziła -
choć miał różne formy (jak choćby pańszczyzna, ograniczanie prawa do ziemi, obowiązkowe dostawy czy
wreszcie - do niedawna - dopłaty do produkcji w krajach UE). W obecnej postaci dopłaty rolnicze
służyć mają nie zwiększaniu produkcji, która doprowadziła do nadwyżek żywności, ale wyrównaniu
dochodów rolniczych.
- W krajach bogatych zwiększa się konsumpcja, ale nie dotyczy to żywności. Bogacący się wydają
więcej, ale na towary luksusowe - zmieniają dom, samochód, ubranie, lecz nie jedzą więcej niż jeden
obiad. Innymi słowy, następuje relatywny spadek dochodów rolniczych. Nie ma wyjścia, producentom
żywności potrzebne jest wsparcie. Dopłaty wyrównują spadek dochodów rolniczych. Poza tym państwo
powinno zapewniać, dla normalnego funkcjonowania swoich obywateli, dwa rodzaje bezpieczeństwa:
energetyczne i żywnościowe. Bezpieczeństwo żywności, czyli sytuację, w której nikt z zewnątrz nie
dyktuje cen, traktowane jest jako priorytetowe.
- Czy ilość żywności produkowanej w Szwajcarii wystarcza Szwajcarom? -
ripostował Korwin-Mikke. - Otóż nie, Szwajcarzy nie są w stanie sami się wyżywić, co oznacza, że
żywność można importować, nie obawiając się o bezpieczeństwo.
- Mam wątpliwość, w jakim stopniu wolna konkurencja powinna regulować nasze życie gospodarcze, bo być może - nawet jeśli dopłaty stoją z nią w sprzeczności - nie jest to powód, aby je likwidować. Kraje cywilizowane umówiły się, że każdy powinien jeść, a żywność powinien kupować w miarę tanio. Umówiły się również, że będą dopłacać rolnikom czy to w postaci dopłat bezpośrednich czy skupów interwencyjnych. W skali Europy zastanawiałbym się poważnie, czy sprawiedliwe jest, że Polscy rolnicy dostają 55 procent tego, co zachodnioeuropejscy. Natomiast jeśli chodzi o reguły rynkowe, to jak najbardziej daje się obronić, że dopłaty są rynkowe, ponieważ każdy z producentów działa w podobnych warunkach - to znaczy, na rynku z dopłatami.
Niemoralny system
- Mówiliśmy o tym, w jaki sposób dopłaty do rolnictwa zaburzają działanie rynku w Europie, pozostawię to, bo dla mnie to sprawa otwarta. Wiem natomiast, w jaki sposób działają na ludzi w biednych krajach. Nie mając rozwiniętego przemysłu, są one w stanie eksportować wyłącznie towary rolnicze. Odbierając im tę możliwość, odbieramy im jakąkolwiek szansę na rozwój. Winne są wszystkie kraje bogate, subsydiujące swoje rolnictwo. Stany Zjednoczone dopłacają do eksportu bawełny 3 mld dolarów rocznie - to jest dopłata sięgająca 100 procent wartości. Dzięki temu amerykańscy farmerzy są w stanie eksportować bawełnę na rynki światowe, w odróżnieniu od rolników z Somalii i Burkina Faso, co prawda pracujących o wiele taniej, ale nie mających szans konkurować z subsydiowanym towarem. Ograniczenie dopłat nie jest kwestią ekonomii, ale kwestią naszej uczciwości. Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób moi oponenci są w stanie bronić tak głęboko niemoralnego systemu?
- Definiuję swoją postawę wobec świata w następujący sposób: odpowiadam za siebie, za swoją rodzinę, potem za swoich bliskich, a następnie za wspólnotę, w której żyję i na którą mam wpływ. Problemy głodu i biedy na świecie są niewątpliwie leżą mi na sercu, ale nie wierzę, aby zniesienie dopłat uczyniło Afrykę bogatą. To sprowadzanie tego problemu do absurdu.
Komu służy dopłata
Zabierający głos z publiczności odnosili się prawie do wszystkich
poruszonych wątków. Najdłużej trwało ustalanie, komu lub czemu ma służyć dopłata i jakie wartości
chcemy realizować, dopłacając do produkcji rolniczej.
- Można znieść dopłaty i limitowanie produkcji, ale stwarza to zagrożenie produkcji monokulturowej - jeśli będziemy produkować bardzo dużo w jednym miejscu, to produkcja ulegnie w tym środowisku degradacji. Ewentualnie będziemy stosować takie ilości środków chemicznych, że w rezultacie sami się potrujemy. To też jest wymiar bezpieczeństwa żywności.
- Rolnicy, grupa społeczna produkująca tak niewielki procent PKB, jednocześnie tak wielki procent pochłania. Zastanówmy się czy dopłaty do rolnictwa mają być w Polsce formą pomocy społecznej - to wówczas zupełnie inna dyskusja. Trzeba wtedy pominąć sprawę jakości produkcji, bezpieczeństwa żywnościowego, bioróżnorodności, ale uczciwie przyznać, że w tej formie chcemy pomagać rolnikom, bo ciężko im mieszkać na wsi. To nie jest skuteczna pomoc, bo utrwala, a nie likwiduje biedę małych gospodarstw.
- Ciężar odpowiedzialności skłania mnie do zabrania głosu. Łatwo mówić o prawach rynku, jeśli nie widzimy biedy polskiej wsi. Dopłaty mają rzeczywiście charakter pomocy społecznej, przynajmniej dopłaty do powierzchni. Natomiast czym innym jest drugi filar Wspólnej Polityki Rolnej czyli Plan Rozwoju Obszarów Wiejskich. Tam wspiera się restrukturyzację, rolnictwo ekologiczne, zalesienia i młodych rolników, a więc wszystko, co ma służyć zmianie struktury polskiego rolnictwa. To dzięki takim działaniom Francuzi zdołali z kilkuhektarowych, rozdrobnionych gospodarstw zbudować w rozsądnym czasie gospodarstwa, które przynoszą dochód.
Proporcja pieniędzy wydawanych na dotacje do areału w stosunku do pieniędzy przeznaczonych na restrukturyzację wynosi 1 do 3, a więc w perspektywie najbliższych lat dopłaty nie są wydatkiem dominującym.
Sporu nie było
Pomimo wielości stwierdzeń po jednej i drugiej stronie, co sprawiało, że debata nabrała kolorytu i naprawdę było do czego odnieść się pod koniec, Janusz Korwin-Mikke postanowił tkwić w koleinie swojego jedynego argumentu (porzucając nawet tezę o ekonomicznej nieracjonalności dopłat):
- Gdyby dopłaty do rolnictwa były korzystne gospodarczo, też byłbym przeciwko nim, bo to bandytyzm, a państwo w tym wydaniu to banda złodziei, którzy kradną pieniądze jednym, by jak Janosik dać drugim.
Kolejna we wrześniu
To ostatnia w tej serii debat oksfordzkich, organizowanych przez
Stowarzyszenie Szkoła Liderów. Po raz kolejny w Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich będzie można spotkać
się we wrześniu. Podsumowując cykl można powiedzieć - jakkolwiek nie jest to wniosek
odkrywczy - że polska debata publiczna ma się nie najlepiej. Niesłuchanie adwersarzy, pomijanie
argumentów strony przeciwnej, nieprzestrzeganie reguł formalnych, które wyznaczać powinny rytm
takiego spotkania, było niemal nagminne. Niestety, przodowali w tym tzw. mówcy seniorzy, znani z
publicznych wypowiedzi, zapraszani po to, aby swoją obecnością spotkanie uświetnić. Sztywne reguły
debaty oksfordzkiej, służące usystematyzowaniu dyskusji i dyscyplinowaniu mówców, raczej ich
uwierały. Dominował styl telewizyjnej wypowiedzi skrzyżowany z wykładem akademickim - "powiem,
co mam do powiedzenia, bez względu na publiczność, czas i temat". Miejmy nadzieję, że
wrześniowa kontynuacja debat w tej formie wyjdzie wszystkim na zdrowie. Jest nad czym pracować.
Debata odbyła się w ramach ogólnopolskiego projektu publicznych debat "Jakie państwo?" realizowanego przez Stowarzyszenie Szkoła Liderów ze środków programu PHARE 2001 Program Rozwój Społeczeństwa Obywatelskiego przy współpracy Fundacji im. St. Batorego i Fundacji Konrada Adenauera oraz przy wsparciu Portalu Organizacji Pozarządowych ngo.pl i Stowarzyszenia Gazet Lokalnych.
Źródło: inf. własna