Traktowanie wszystkich pozaetatowych form zatrudnienia jako śmieciowych to zbyt duże uproszczenie, które negatywnie wpływa na sytuację na rynku pracy. Jeśli już coś można uznać za śmieciowe to patologiczne praktyki stosowane przez pracodawców, takie jak zatrudnianie pracowników na czarno, zmuszanie ich do samozatrudnienia itp - uważają eksperci rynku pracy.
Określenie „umowa śmieciowa” zrobiło zawrotna karierę medialną po ogłoszeniu rządowego raportu „Młodzi 2011”. Wynika z niego, że w Polsce funkcjonuje dualny rynek pracy, na którym część pracowników jest „uprzywilejowana” z powodu stałego zatrudnienia (na podstawie umowy o pracę na czas nieokreślony). Cała reszta to osoby pracujące na kontraktach terminowych, a więc nie gwarantujących im stabilności i bezpieczeństwa zatrudnienia. W praktyce do jednego worka wrzucone zostały zarówno kontrakty cywilnoprawne (umowy zlecenie i o dzieło) jak również umowy na czas określony. Wszystkie one zyskały etykietkę umów śmieciowych. Tymczasem według ekspertów rynku pracy to wyjątkowo nietrafne określenie, które zbytnio upraszcza sytuację.
Zdaniem ekspertów jeśli już coś w ogóle zasługuje na miano umowy śmieciowej, to takie patologiczne praktyki zatrudniania pracowników jak: wymuszone samozatrudnienie, praca na czarno, czy długotrwałe zatrudnienie na podstawie umów cywilnoprawnych zawieranych po to, aby uniknąć rygorów Kodeksu pracy.
– Ale ktoś wymyślił, że można pójść jeszcze dalej – zauważa inspektor pracy. – Tak powstały firmy jednoosobowe. Zaczęło się to w branży pracowników fizycznych, zwłaszcza w budowlance. Specjaliści typu hydraulik, elektryk zakładali własną działalność gospodarczą i na własny rachunek robili nadal to samo na rzecz tego samego pracodawcy, zawierając z nim umowę o świadczeniu usług. To było jak epidemia, bo kto nie szedł w tym kierunku, skazany był na porażkę. Po prostu przestawał być konkurencyjny – tłumaczy.
Źródło: Gazeta Wyborcza, Polityka, Dziennik Gazeta Prawna