Podczas tegorocznej konferecji I/O, Google poświęciło dużo uwagi najnowszej odsłonie swojego flagowego produktu, czyli Androidowi L, ale nie pominięto innych istotnych dla rozwoju giganta produktów, w tym Google Drive i Google Docs.
Cóż takiego zmieniło się w tych produktach, że wszyscy z niecierpliwością czekali na ich nową odsłonę? Wbrew pozorom, całkiem wiele. Sam Dysk przeszedł poważną metamorfozę i z "fajnego narzędzia" stał się "niezbędnym narzędziem", co jest nie lada wyczynem, bo jeszcze kilka lat temu usługa chmury Google'a była ciekawym rozwiązaniem do przechowywania zdjęć i mp3, a teraz stała się niemalże integralną częścią wszystkiego, co wyszło spod ręki inżynierów z Mountain View.
Osobiście nigdy nie byłem fanem Google Drive, wydawał mi się niezbyt potrzebną fanaberią, na siłę wciskaną użytkownikom Androida. Dzisiaj nie wyobrażam sobie pracy bez możliwości dostępu do zebranych w chmurze dokumentów z dowolnego urządzenia i miejsca, a nowa wersja googlowskiej chmury tylko mi to ułatwia.
Nareszcie dodano inne opcje widoku, niż lista. Całkowicie zmieniony został sposób wyświetlania miniatur, ułatwiono również nawigację - dodano chociażby obsługę skrótów klawiszowych, wygodną dla użytkowników komputerowych; natomiast miniatury doskonale sprawdzają się na urządzeniach dotykowych. Niewątpliwym atutem odświeżonego Dysku jest możliwość pracy z dokumentami w trybie offline, którą umożliwia specjalna wtyczka do przeglądarki Chrome.
Jeżeli jednak patrzycie na wygląd swojego Google Drive i zastanawiacie się, cóż to za brednie, bo nic się nie zmieniło, spokojnie - pracownicy z Mountain View udostępniają najnowsząwersję transzami, zatem trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż świeży Dysk zawita i pod naszą strzechę.
Źródło: Technologie.ngo.pl