DRYGAŁA: Jak często twierdzimy: jesteśmy skuteczniejsi i tańsi od administracji, słuchamy wszystkich wokół i konsultujemy wszystko ze wszystkimi. Nieprawda.
Temat trudny, ale chyba trzeci sektor dorósł to tego, aby móc bić się w pierś i myśleć o tym, jak odwrócić sytuację. Dlaczego? Bo sektor pozarządowy, szczególnie organizacje wspierające obrosły w piórka, a słowo „pozarządowy” zaczyna mieć coś wspólnego z pojęciem „świętej krowy”. My, pozarządowcy często stawiamy się „ponad” i lubimy myśleć o sobie jako realizatorach pożądanych przez „cały naród” działań. Jak często twierdzimy: jesteśmy skuteczniejsi i tańsi od administracji, dążymy do profesjonalizacji i standaryzacji, wiemy jak tworzyć i budować polityki publiczne, mało tego: wiemy dokładnie, jak nimi zarządzać. Słuchamy zawsze wszystkich wokół i konsultujemy wszystko ze wszystkimi. Nieprawda.
Chorujemy na to samo, co administracja publiczna, ale nie chcemy się przyznać
To nie oskarżenie, ale zarzut także do samego siebie, że wszyscy wspólnie ulegamy chorobie zwanej „grantozą” i zapominamy, co oznacza być pozarządową, obywatelską siłą społeczną. To tak naprawdę chęć udowodnienia, jacy to jesteśmy profesjonalni, spowodowała, że zaczęliśmy liczyć na łatwy sukces. Zamiast budować niezależny trzeci sektor z pomysłem na finasowanie z źródeł niepublicznych, stworzyliśmy taki, który opiera się prawie tylko na pieniądzu publicznym. To oczywiście nie ma nic wspólnego z niezależnością i kontrolowaniem administracji publicznej, co powinno być jedną z ról trzeciego sektora. Korzystanie w takim stopniu z środków publicznych powoduje, że przestajemy być „prywatną” czy obywatelską inicjatywą. Może nadal realizujemy inicjatywy z wkładem społecznej pracy, ale jednak za publiczne pieniądze. A to już zobowiązuje do stawiania sobie takich samych standardów, jakie stawiamy administracji. Rozliczamy ją przecież z wielu niefachowych decyzji i nieetycznych zachowań, nie próbując nawet dostrzec, jak wygląda jakość tych decyzji i zachowań w organizacjach. A wygląda najłagodniej mówiąc: tak samo. Żyjąc z publicznej kasy przejęliśmy najłagodniej i najprościej mówiąc również choroby administracji, a nie chcemy się do nich przyznawać. Część organizacji nie dba o to, aby to, co robi, było terminowe lub przejrzyste. Oskarża administrację o to, że kombinuje z zatrudnianiem znajomych - a sama robi to samo.
Tylko wspólnie można wyzdrowieć
Używam słowa „my” dlatego, że nie ma to być oskarżenie, a raczej dobry początek do rachunku sumienia, szczególnie w chwili ,w której rozpoczęliśmy dyskusję nad nowym okrsem programowaia, a trud wielu ludzi i organizacji doprowadził do tego, że NGO-sy są już zauważalnym i poważnym parterem dla administracji. W moim odczuciu coraz częściej też ważnym, rozpoznawalnym aktorem działań lokalnych społeczności. W związku z tym musimy zakopać topór wojenny i wzajemne oskarżenia między sektorami. Zrozumieć, że „święte krowy” są wszędzie, wszędzie są dobrzy i źli społecznicy i urzędnicy. Więc trawią nas te same choroby i tylko wspólnie możemy wyzdrowieć.
Źródło: własna