Będą patrolować ścieżkę rowerową prowadzącą nad Zalew Zemborzycki i w razie potrzeby interweniować. Nie chodzi jednak o Policję czy Straż Miejską, a o wolontariuszy. O Rowerowym Patrolu Pierwszej Pomocy z Martą Brodowską, koordynatorką akcji, rozmawia Krzysztof Janiak.
Krzysztof Janiak: – Czym jest Rowerowy Patrol Pierwszej Pomocy?
Marta Brodowska: – Rowerowy Patrol Pierwszej Pomocy to akcja skierowana do wszystkich, którzy użytkują lubelską ścieżkę rowerową prowadzącą nad Zalew Zemborzycki i jeżdżą wokół niego. Tam wolontariusze poruszając się na rowerach patrolują. Są wyposażeni w apteczki i sprzęt do udzielania pierwszej pomocy. W razie potrzeby, wypadku lub kolizji na ścieżce rowerowej pomagają poszkodowanym, czyli udzielają pierwszej pomocy.
Pomagać ludziom trzeba umieć, żeby jeszcze bardziej nie zaszkodzić. Jak szkolicie wolontariuszy do pracy w Rowerowym Patrolu?
M.B.: – Już od kwietnia przygotowujemy wolontariuszy. Organizujemy spotkania, podczas których szkolimy z pierwszej pomocy. Szkolenia prowadzą ratownicy medyczni, lekarze, ale też wolontariusze, którzy dotychczas jeździli na patrolach. Wiedzą, czego się spodziewać i czego nauczyć tych młodych początkujących ludzi.
Wsiadacie na rowery ruszacie i co dalej? Jak wygląda taki patrol?
M.B.: – Do bazy przyjeżdża dany wolontariusz, bazą jest wypożyczalnia kajaków nad Zalewem Zemborzyckim, dostaje koszulkę, nakłada apteczkę na plecy lub mniejszą na pas. Zabiera wodę, rower i wyrusza z innym wolontariuszem lub grupą wolontariuszy na patrol. To znaczy, że jeździ wokół zalewu lub jedzie w stronę Lublina. Robi to przez kilkanaście minut lub kilka godzin. Wraca na krótką przerwę do bazy. Wolontariusze jeżdżą tyle, ile mają siły i czasu, nie jest to narzucane przez nas.
Czy na takich patrolach często zdarzają się wypadki?
M.B.: – Na moim ostatnim patrolu, chyba najcięższym w moim życiu, wyłowiliśmy człowieka, który utonął w zalewie. Byłam przy akcji reanimacyjnej. To był najtrudniejszy patrol. Codzienne patrole nie są tak tragiczne, bo to jest tak, że na przykład dwa rowery się zaczepią i przewrócą. Uczestnicy mają małe rany: rozcięcia, otarcia. Głównie zaopatrujemy takie niewielkie stłuczenia. Dzwonimy po profesjonalną pomoc, kiedy na przykład ktoś zemdleje lub straci przytomność. Zdarzyło nam się to jakieś 7 razy. Kiedyś napotkaliśmy chłopca, który krwawił z nosa. Pomimo naszych czynności ten krwotok nie ustawał przez 40 minut. Musieliśmy zadzwonić po pogotowie, bo było to bezpośrednie zagrożenie życia.
Jeździliście już 2 lata. Czy jesteś w stanie powiedzieć, ile odbyło się patroli?
M.B.: – Jeżeli pomnożymy te dwa lata, które już jeździmy, to jest około 60 dni w roku razy dwa to jest około 120 patroli. Trzeba jednak odjąć te dni, kiedy padał deszcz, była burza, bo wtedy nie jeździliśmy. W tym czasie było z nami około 50 osób w różnym wieku. Od klas gimnazjalnych, przez osoby dorosłe. Czyli tak od 16 lat do ponad 50.
Ile razy w tym czasie pomogliście?
M.B.: – Myślę, że to było około 60 razy, ale to były różne sytuacje. Wliczamy też takie, jak na przykład chłopcu na ścieżce pękły dętki w rowerze i musiał go prowadzić. Rodzice byli gdzieś daleko i mieli po niego przyjechać samochodem. Trzeba było go odtransportować do tego samochodu, bo nie miał już siły iść. Czy na przykład, jechała pani, której zrobiło się słabo. Trzeba było zmierzyć jej ciśnienie i podać wodę. To są różne przypadki, dotyczące nie tylko ratowania życia i pierwszej pomocy, ale też dotyczące zwykłej ludzkiej życzliwości i pomocy w takich przypadkach jak pomagamy dzieciom czy wzywamy straż pożarną, bo widzimy jak gdzieś płonie trawa. Takie przypadki też wliczamy do naszych interwencji patrolowych.
Podczas pracy musicie sobie radzić z różnymi problemami. Czy w trakcie tych dwóch lat zdarzały się trudne sytuacje w waszym zespole?
M.B.: – No jasne, że takie chwile się zdarzają. Kryzys pojawia się na przełomie lipca i sierpnia, dużo osób wyjeżdża na wakacje i brakuje nam ludzi. Na patrolach jeździ mała grupa wolontariuszy, która też jest bardzo zmęczona. Trudne chwile zdarzają się też, jak jest gorąco. To są sytuacje kryzysowe, bo brakuje takiej siły fizycznej. Jednak następnego dnia się wstaje, wsiada na rower i jedzie dalej. Można się naprawdę sprawdzić i to jest fajne w pokonywaniu siebie.
Organizatorów akcji jest za mało, aby udało wam się samodzielnie patrolować całą ścieżkę. Kto z wami jeździ?
M.B.: – Są z nami wolontariusze bardzo młodzi, którzy jeździli z nami prawie całe ostatnie wakacje. To dziewczyny i podziwiam je za ich wytrwałość. Opuściły tylko kilka dni. One gdzieś tam sobie postanowiły i to postanowienie spełniły. To też jest takie zaparcie, że to jest ich akcja. Są też wolontariusze ratownicy medyczni, którzy akurat mieli wolne i raz pojechali z nami na patrol. W Rowerowym Patrolu Pierwszej Pomocy można uczestniczyć raz, dwa razy lub tysiąc razy. Nie ma wytycznych, że trzeba cały czas.
Na ścieżce rowerowej jesteście bardzo widoczni, a jak jesteście odbierani przez innych rowerzystów?
M.B.: – Różnie. Jeździmy w pomarańczowych koszulkach. Czasami zdarza się, że ktoś nabija się z nas. Jednak dużo więcej jest pozytywnych gestów w naszą stronę. Ludzie mówią, że fajnie, że to robimy, że powinny być takie patrole na wszystkich ścieżkach w Lublinie. Czasami nas informują, że gdzieś było zdarzenie i proszą, żeby tam pojechać. Dzięki temu, że jesteśmy widoczni i jeździmy, lublinianie się do nas przyzwyczaili. Szczególnie teraz, kiedy rowerzystów jest wiele więcej z powodu uruchomienia Lubelskiego Roweru Miejskiego. Mam nadzieję, że w tym roku nie będziemy mieć więcej pracy. Wolontariusze podczas patrolu nie jeżdżą szybko, tym samym hamują innych pędzących rowerzystów.
Dwa lata doświadczeń. Czy Rowerowy Patrol Pierwszej Pomocy zmieni swoją formułę w tym roku?
M.B.: – Myślę, że będzie odmłodzony, bo będzie więcej młodych ludzi. W tym roku zgłosiło nam się dużo osób niepełnoletnich. Formuła pozostaje bez zmian, bo nie wpadliśmy jeszcze na lepszą. W sensie takim, że gdyby można było jeździć na skuterach po ścieżkach rowerowych, to zrobilibyśmy skuterowy patrol. Pozostają rowery, ale wolontariusze mogą poruszać się na przykład na rolkach. W tym roku na pewno zwiększy się liczba miejsc, w których będzie można zobaczyć Rowerowy Patrol, bo będziemy jeździli w stronę ulicy Żeglarskiej.
Rowerowy Patrol Pierwszej Pomocy to nie tylko jazda na rowerze, ale też edukacja. Zdarza wam się prowadzić akcje, na których pokazujecie, jak udzielać pierwszej pomocy.
M.B.: To jest inicjatywa grupy ludzi, którzy poznali się podczas Rowerowego Patrolu. Grupa nazywa się „Pierwsi do Pomocy”. Oni doświadczenie i wiedzę, którą zdobyli u nas, podają dalej. Jeżdżą do różnych miejsc i pokazują to co umieją by szerzyć wiedzę dotyczącą pierwszej pomocy. Ta jest bardzo ważna w momentach zagrożenia życia, a tych nie brakuje.
Jak można dołączyć do RPP?
M.B.: W tym momencie zakończyły się już spotkania i szkolenia dla nowych osób, ale można się z nami skontaktować na portalu społecznościowym Facebook, żeby dograć termin patrolu.
A jakie warunki trzeba spełnić?
M.B.: –Trzeba przede wszystkim nie bać podejść do drugiego człowieka. Ponadto trzeba mieć odpowiednią wiedze. Jeżeli my go nie przeszkolimy, to osoba chętna musi posiadać certyfikat z pierwszej pomocy lub kwalifikowanej pierwszej pomocy. Wolontariusz nie musi posiadać własnego roweru. To jest ważne, że u nas jest rower. Chętny może po prostu przyjechać nad zalew i my mu ten rower wypożyczymy na patrol. Oprócz tego musi posiadać chęć pomagania innymi i spędzania czasu w takiej bardzo lajtowej i sportowej atmosferze wśród młodych ludzi.
Rowerowy Patrol Pierwszej Pomocy wystartuje już 1 lipca. Wolontariuszy będzie można spotkać na ścieżce nad rzeką Bystrzycą, Zalewem Zemborzyckim, a także na ulicy Żeglarskiej.
Marta Brodowska – pedagog, sportowiec, nauczyciel wychowania fizycznego i ratownik medyczny. Założycielka i prezeska Stowarzyszenia Akademia Wolontariatu. To z jej pomysłu powstała akcja „Rowerowy Patrol Pierwszej Pomocy”.