Nowe modele smartfonów pojawiają się na rynku w takim tempie, że ciężko za nimi nadążyć. Co i rusz widzimy reklamę nowego modelu, a trzeba przyznać, że specjaliści od reklamy nie próżnują, zalewając nas mnóstwem informacji, z których jasno wynika – musimy mieć każdy nowy aparat.
Dlatego zanim zmienimy smartfona na nowy, warto zastanowić się, czy rzeczywiście jest to zmiana na nowe. O ile w przypadku zamiany tzw. modelu budżetowego na urządzenie z wyższej półki ma to sens, o tyle zamiana „flagowca” (model flagowy, czyli teoretycznie najważniejszy produkt danej firmy) na jego odpowiednik innego producenta jest już krokiem niezbyt rozsądnym. Podobnie zresztą, jak wymiana budżetowego na inny budżetowy.
Z czego to wynika? Cóż, technologie zmieniają się szybko, ale nie aż tak szybko. Jeżeli firma wydaje model X, miesiąc później jego wersję Super X, zaraz potem dwie nowe wersje Super X Turbo i Super X Ultra, a za pół roku pojawia się zapowiadana szumnie, technologicznie zaawansowana wersja Super X Turbo Ultra HD Pro, to możemy spać spokojnie – aparaty nie różnią się od siebie niczym, poza niewielkimi zmianami kosmetycznymi, jak np. podkręcony procesor, nieco większa rozdzielczość ekranu czy 1 gigabajt pamięci RAM więcej. W praktyce, firma wydała 4 takie same aparaty w przeciągu 6 miesięcy, i każdy zareklamowała, jako przełom.
To oczywiście nie wszystko, bo pomiędzy poszczególnymi modelami pojawiły się jeszcze ich wersje mini, light, micro i co tam jeszcze wymyślił dział marketingu, żeby przyciągnąć uwagę. One reklamowane były, jako nieco słabsze wersje modeli flagowych, w rzeczywistości będąc po prostu budżetowymi aparatami noszącymi podobne nazwy. Sam dałem się kiedyś złapać na wersję mini jednego z flagowych azjatyckich modeli i niestety, ale smartfon nie spełnił nawet połowy pokładanych w nim oczekiwań.
Ale żaden z nich – może oprócz pierwszego modelu – przełomem nie był. Podkręcony procesor Y to wciąż procesor Y, a nie procesor Z, który będzie jego rzeczywistym następcą. Niuanse w postaci sztucznie zwiększonej mocy procesora raczej nie przekładają się widocznie na możliwości smartfona, tym bardziej, że nie są to wielkie różnice. Żeby urządzenie rzeczywiście działało szybciej i wydajniej, niezbędna jest wymiana wszystkich podzespołów, poza tym musi upłynąć sporo czasu, zanim programiści rzeczywiście w pełni wykorzystają potencjał nowych platform.
Żeby oddać producentom sprawiedliwość, czasami flagowe modele „+” rzeczywiście mogą różnić się dosyć znacząco od swoich pierwowzorów, ale są to wciąż zmiany, bez których można się obejść. Poprawiona zostaje np. reakcja ekranu na oświetlenie czy udaje się minimalnie zwiększyć wydajność systemu, ale to wszystko. Drugie rozwiązanie możemy uzyskać samemu, czyszcząc smartfona co pewien czas i odciążając jego pamięć. Jeśli kupiliśmy telefon w niedługim odstępie czasu od jego premiery, miną przynajmniej 2-3 lata, zanim powstanie model faktycznie będący technologicznym skokiem na kolejny poziom.
Kolejna kwestia to zapowiadane przez producentów innowacyjne ulepszenia, nowoczesne aplikacje i wykorzystanie możliwości, jakie dają technologie, by zapewnić najwyższy komfort użytkowania. Problem w tym, że szacunkowo jedynie ok. 10% aplikacji i funkcji dodawanych do kolejnych modeli jest rzeczywiście w jakiś sposób innowacyjne. Cała reszta to programy, które albo mają doskonałe odpowiedniki w sklepach z aplikacjami, albo są tak wymyślne, że błyskawicznie się nudzą i przestają mieć jakikolwiek sens. Oczywiście producenci kuszą nas smartfonami z czytnikami linii papilarnych, programami do monitorowania pracy serca, ciśnienia, poziomu wody na Księżycu i innymi, równie dziwnymi zastosowaniami, tylko tak naprawdę – na co to komu?
Dzisiaj można z powodzeniem korzystać z telefonu renomowanej marki kosztującego mniej, niż 1000 złotych i być w pełni zadowolonym, nie zmieniając go przez kolejnych kilka lat. A jeśli nagle odczujemy silną potrzebę kupienia nowego modelu, np. po obejrzeniu reklamy w telewizji, zadajmy sobie jedno ważne pytanie – czy aby na pewno jest mi to potrzebne?
Źródło: Technologie.ngo.pl