Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Zdanie „kiedy coś znajdzie się w sieci, nigdy z niej nie zniknie” jeszcze do niedawna było w stu procentach prawdziwe. Jednak za sprawą wyroku, jaki nałożono na Google, można już „zniknąć” z Internetu.
Wszystko za sprawą dosyć kontrowersyjnego wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nakazującego technologicznemu gigantowi – Google – rozpatrywanie wniosków użytkowników o usuwaniu informacji na ich temat. Taka decyzja została podjęta w oparciu o tzw. prawo do bycia zapomnianym (right to be forgotten). Co to oznacza w praktyce? Tak naprawdę, być może nic. Wyrok wyrokiem, ale ciężko będzie pokonać firmę trzymającą w ryzach niemalże całą globalną sieć. Tym bardziej, że bardzo mgliste i niejasne jest określenie tego, jakie informacje na nasz temat mogą podlegać „prawu do bycia zapomnianymi”.
Reklama
Cała historia z usuwaniem danych z wyszukiwarek Google rozpoczęła się w Hiszpanii za sprawą mężczyzny chcącego usunąć z sieci informacje dotyczące licytacji jego domu, do której doszło na skutek niespłacanych długów. Kiedy Google odmówiło wykonania takiej procedury, wojowniczy Hiszpan wniósł sprawę do sądu, w efekcie spotykając się z prawnikami techno-giganta w Trybunale Sprawiedliwości. A tam zapadł nadzwyczaj osobliwy i niespodziewany wyrok: każdy ma prawo do zniknięcia z Internetu, jeżeli informacje naruszają jego prywatne dobro osobiste.
"Realizując postanowienie Trybunału będziemy oceniać każdy wniosek i próbować zrównoważyć prawo jednostki do prywatności oraz prawa obywateli do informacji" – taką informację możemy znaleźć na stronie służącej do składania odpowiednich wniosków o usuwanie informacji. "Przy ocenie będziemy sprawdzać, czy wyniki wyszukiwania zawierają m.in. nieaktualne informacje o użytkowniku, czy istnieje interes publiczny, aby je zachować, bo np. mówią o oszustwach finansowych, nadużyciach oraz wyrokach". W związku z wyrokiem, pojawiło się oczywiście wiele głosów krytycznych, mówiących o początkach internetowej cenzury. Biorąc pod uwagę to, jak funkcjonuje Internet, zarzuty takie są absurdalne, ponieważ nie istnieje fizyczna możliwość usunięcia z sieci wszelkich informacji na temat danej osoby, instytucji, etc. Samo Google podkreśla również, że będzie brało pod uwagę interes publiczny usuwania danych – zatem raczej nie dojdzie do sytuacji, w której „oczyszczony” i „zapomniany” zostanie chociażby polityk, który rażąco naruszył zaufanie publiczne lub złamał prawo.
Wnioski można składać na specjalnej stronie Google, gdzie wybieramy kategorię, jakiej dotyczy nasza skarga. Wybór jest dosyć spory, aczkolwiek znamienne jest to, że dotyczy – co nie dziwne – jedynie usług dostarczanych przez Google. Dlatego właśnie zarzuty o cenzurze Internetu są zupełnie bezpodstawne; wyrok dotyczy tylko i wyłącznie jednej firmy.
Przyjrzyjmy się procesowi zgłaszania wniosku. Na potrzeby testu wybierzmy „Wyszukiwarkę Google”. Pojawia się kolejna strona formularza, na której do wyboru mamy kilka kolejnych opcji. Przypomina to nieco zgłaszanie stron na Facebooku, aczkolwiek w przypadku Google mamy chyba większy wybór zastrzeżeń, jakimi możemy obarczyć zgłaszaną witrynę. Wybierzmy opcję „Chcę usunąć moje dane osobowe z wyników wyszukiwania Google”.
Zostajemy przeniesieni do kolejnej strony formularza. Tu znajdują się opcje dobrane ze względu na zgłaszaną sprawę. Jak widać, spektrum wyboru również jest całkiem szerokie – od nieprawidłowych danych podawanych w wynikach wyszukiwania, przez zniesławienie, aż po bezprawne wykorzystanie informacji poufnych, których obecność w miejscu powszechnie dostępnym może naruszać nasze bezpieczeństwo osobiste.
Spróbujmy zgłosić wniosek o usunięcie treści zniesławiających. W tym celu klikamy w odpowiedni punkt, po czym wyświetla się prosty komunikat:
Po kliknięciu w odnośnik, zostajemy przeniesieni do kolejnego formularza, który tym razem musimy wypełnić sami. Podajemy w nim swoje dane, adresy URL z treściami zgłaszanymi, jak również – opcjonalnie – w czyim imieniu występujemy oraz czy skarga dotyczy materiałów pojawiących się w „Grafie wiedzy” (są to treści pokazujące się po prawej stronie wyników wyszukiwania w Google). Po wypełnieniu wszystkich pól składamy podpis i wysyłamy zgłoszenie.
Ważna informacja – podpisanie się pod formularzem jest równoznaczne ze złożeniem podpisu elektronicznego, czyli cyfrowego odpowiednika odręcznego podpisu na dokumencie. Oznacza to, że przyjmujemy na siebie wszelkie konsekwencje prawne związane z następstwami złożonego przez nas dokumentu. Dlatego warto uważnie przejść przez proces składania formularza skargi, ponieważ może okazać się, że konsekwencje wynikające z nieprawidłowego doboru kategorii lub treści mogą zostać użyte przeciwko nam. Oczywiście nie oznacza to, że nie powinniśmy korzystać ze swoich praw. Należy jedynie pamiętać, aby korzystać z nich mądrze.
Czy zatem wyrok Trybunału Sprawiedliwości i wynikającego z niego nowe obowiązki Google mogą zrewolucjonizować Internet? Z pewnością tak, ale na pewno nie w najbliższym czasie. Co prawda, w przeciągu pierwszej doby od uruchomienia tej specyficznej usługi, Google otrzymało już kilkadziesiąt tysięcy zgłoszeń, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Pamiętajmy, że koncern będzie robił wszystko, żeby usuwać jak najmniej treści ze swoich własnych narzędzi sieciowych i witryn, a więc każdy wniosek na pewno zostanie rozpatrzony ze szczególną, chirurgiczną precyzją, aby odrzucić go pod najbardziej nawet błahym powodem. Tak Google działało od zawsze i tak działać będzie.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.