CZARNECKI: Wprowadzenie tej ustawy bez jednoczesnych systemowych zmian w kulturze może przynieść więcej szkody, niż pożytku i skompromitować w środowisku ludzi kultury samą ideę otwartości.
Ustawa może mieć doniosłe konsekwencje dla kultury. W projekcie czytamy: „Przede wszystkim należy zapewnić dostęp do publicznych zasobów tworzonych przez pracowników publicznych instytucji kulturowych określonych w ustawie o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, oraz zasobów finansowanych publicznie z programów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego lub poprzez państwowe i samorządowe instytucje kultury. W tym zbiorze należy dążyć do implementacji zasad dostępu w pełnej opcji”.
Pełna opcja oznacza „udostępnienie zasobów publicznych na wolnej licencji (…), swobodne zwielokrotnianie, rozpowszechnianie, sublicencjonowanie oraz modyfikowanie zasobów (wykonywanie praw zależnych) niezależnie od profilu korzystającego, a także niezależnie od celów, jakim czynności te mają posłużyć.”
Pełną otwartość trudno sobie wyobrazić
Zasoby finansowane publicznie to na przykład dramat napisany na zamówienia teatru, zakupione/wykonane na zamówienie galerii dzieło sztuki (film, fotografia), książki i płyty powstałe dzięki stypendiom i grantom przyznawanym przez samorządy. Próbuję sobie wyobrazić teatr, który podpisuje umowę z autorem (pełne przeniesienie praw). Dramat zostaje opublikowany w sieci na wolnej licencji. Powstają swobodne adaptacje tekstu, niezwiązane z teatrem wydawnictwo publikuje tekst i zaczyna sprzedawać. Dzieje się wiele rzeczy, nad którymi autor i teatr nie mają kontroli, z których nie czerpią korzyści. A więc próbuję sobie wyobrazić, ale przychodzi mi to z trudem, podobnie jak w przypadku wideo artu, płyt, książek, zdjęć…
Nie dlatego, że jestem przeciwnikiem pełnej otwartości zasobów publicznych w kulturze. Mam tylko świadomość, że ewentualne wprowadzenie takiej ustawy bez jednoczesnych systemowych zmian w kulturze przynieść może więcej szkody, niż pożytku i skompromitować w środowisku ludzi kultury samą ideę otwartości. Dlaczego instytucje miałyby z entuzjazmem brać się do uwalniania zasobów, skoro jednocześnie poddane są presji „zarabiania” na swojej działalności? Czy będzie można zapłacić więcej artyście, gdy zawarta z nim umowa pozwoli na późniejsze udostępnienie dzieła w „pełnej opcji”.
Zobligowanie bez motywacji nie wystarczy
Przywołany wcześniej Vagla pisząc o finansowaniu ze środków publicznych brutalnie konstatuje: „nie powinno nikogo niepokoić, że [państwo] dając na coś kasę oczekiwać będzie, że efekt takiej pracy będzie następnie powszechnie i bez dalszych ograniczeń wykorzystywany publicznie”. Mam wrażenie, że artystów to jednak zaniepokoi.
Zdaje się, że autorzy „projektu założeń do projektu” (nie wiem jak wy, ja bardzo lubię biurokratyczny slang) przewidzieli te trudności, ale znaleźli dla nich niezbyt dobre rozwiązanie. W dziedzinie kultury przewidziano tak wiele możliwości odstąpienia od pełnej otwartości i taką łatwość uzasadnienia wyjątków, że „pełna opcja” prawdopodobnie będzie rzadkością i efektem dobrej woli pracowników instytucji kultury i artystów.
Ze względów ekonomicznych można by chronić dzieło
Decyzję o wyłączeniu stosowania przepisów ustawy będzie można podjąć np. w oparciu o przesłanki ekonomiczne (s. 8 projektu). Załóżmy, że instytucja ma pełne prawa do fotografii wykonanej przez uznanego artystę. Co będzie bardziej „ekonomiczne” dla instytucji: zachowanie wyłączności i sprzedawanie reprodukcji dzieła, czy jego udostępnienie na zasadzie pełnej otwartości? Odpowiedź z punktu widzenia instytucji jest prosta, z perspektywy celów ustawy już taka prosta nie jest. Pomijając kwestię dostępności dzieła dla odbiorców, można przecież mówić o takich „przesłankach ekonomicznych”, które przemawiają za otwarciem dzieła. Otwarcie daje szansę np. na sprzedaż, nie przez instytucję, gadżetów (toreb, kubków itp.), wykorzystujących reprodukcje dzieła. Czy to źle? A co jest złego w rozwoju małej lokalnej przedsiębiorczości?
Źródło: inf. własna ngo.pl