Z roku na rok wzrasta liczba organizacji należących do trzeciego sektora. Rosnący w siłę obszar pozarządowy wymaga instrumentów, które mogłyby zapewnić mu skuteczną współpracę z lokalnymi samorządami. Jednak jak je tworzyć i czy w ogóle jest sens, by instrumenty te powstawały?
Trzeci sektor – czym właściwie jest i czym się zajmuje? W celu odpowiedzenia na to pytanie z pewnością musiałby powstać jeszcze jeden artykuł. Jednak na potrzeby tego wypada w kilku zdaniach scharakteryzować ten obszar działań. Przy podziale współczesnego państwa demokratycznego, w którym pierwszy sektor stanowi administracja publiczna, drugi strefa biznesu, to trzeci należy właśnie do organizacji non-profit. W trzecim sektorze znajdują się podmioty, które swoje działania kierują w dużej mierze do lokalnych społeczności – jak wynika z informacji zawartych na stronach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.
Jednak jak to często w życiu bywa przy dużej liczbie podmiotów pojawia się potrzeba kogoś, kto mógłby w imieniu owych organizacji mówić. Konieczne wydaje się stworzenie reprezentatywnego ciała, które mogłoby zabierać oficjalny głos w dyskusji. Organu, który mając kontakt z większością przedstawicieli trzeciego sektora miałby możliwość egzekwowania prawa, a także alarmowania o bieżących problemach organizacji.
Nie bez kozery artykuł rozpocząłem od opisania trzeciego sektora. Chcę w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że oprócz dużych organizacji, które prężnie działają na terenie całego kraju, zdecydowana większość organizacji to podmioty małe; gdzie na co dzień aktywnych jest paru członków, zasięgiem swojego działania często nie przekraczają one gminy, powiatu, tudzież województwa. Z założenia organizacje nie działają w celu uzyskania zysku, nastawione są na działania na rzecz lokalnych społeczności. Mają wspierać, rozwijać te miejsca, które często przez administrację darzone są niewystarczającą uwagą. Czyż otwarcie legislacyjnej furtki do działania organizacji nie miało jednocześnie otworzyć drzwi do wspólnego dialogu pomiędzy organizacjami a lokalnymi samorządami?
Jak ten dialog zatem prowadzić? Z którą organizacją zacząć? Jak wybrać te reprezentatywne?
Najlepszą drogą ku wspólnemu spotkaniu I i III sektora wydaje się być stworzenie ciał, w skład których wchodziliby przedstawiciele zarówno administracji, jak i organizacji. Sensownym wydaje się utworzenie takich ciał na kolejnych szczeblach administracji państwowej; zaczynając od gmin, przez powiaty na województwie kończąc.
Przyglądając się rejonowi opolskiemu widać nieśmiałe próby współpracy obu tych sektorów powołało zespół konsultacyjny przy prezydencie Opola. Z końcem 2010 roku pojawia się inicjatywa utworzenia Wojewódzkiej Rady Działalności Pożytku Publicznego przy Marszałku Województwa. W oficjalnych pismach, informujących o utworzenie rady można przeczytać, że ma być ona ciałem doradczym, konsultacyjnym i opiniodawczym. Czym jednak naprawdę jest przykładowa rada pożytku publicznego. Wracając do tego, co już zostało w tym artykule napisane, organizacje i wszystkie inne podmioty pozarządowe to nie tylko jednostki, które mogą w ramach założonych priorytetów wykonywać cele powierzone im przez konkretne samorządy. Moim zdaniem na cały trzeci sektor należy patrzeć jako na partnerów, którzy mogą być doskonałym uzupełnieniem zadań samorządów.
Na potwierdzenie powyższego stwierdzenia posłużę się głosem przedstawicieli organizacji pozarządowych z Kielc, którzy w piśmie do prezydenta miasta Wojciecha Lubawskiego, za utworzeniem rady argumentowali w ten oto sposób:
„Uważamy, że dla dalszego rozwoju miasta i dobrej współpracy władz samorządowych z organizacjami pozarządowymi działającymi w Kielcach niezbędne jest powołanie Gminnej Rady Pożytku Publicznego. Nasza wspólna inicjatywa i dotychczasowe dokonania w pracy społecznej dla kielczan wskazują, że nadszedł czas, aby wzmocnić dialog między Urzędem Miasta, Radą Miasta i organizacjami pozarządowymi. (..) sądzimy, że utworzenie Rady będzie miało pozytywny wpływ na rozwój Kielc, którego oczekują tak urzędnicy, jak i mieszkańcy miasta."
Warte zaznaczenia jest tutaj, że obecnie obowiązujące prawo nie nakłada na samorządy obowiązku powoływania rad. Mogą to zrobić dopiero na wniosek przedstawicieli organizacji z danego regionu. Dodajmy, że obecnie parlament pracuje nad kolejną już nowelizacją wspomnianej we wstępnie ustawy, która nakazywałaby takie rady powoływać.
Jednak czy mają być one ciałem tylko formalnym, „sztuką dla sztuki”? Czy głos organizacji pozarządowych w radach, zespołach ma siłę przebicia się przez marmurowe posadzki urzędów? Czy lokalni decydenci chcą w ogóle liczyć się ze zdaniem organizacji?
Oba sektory, ten samorządowy, jak i pozarządowy działają przecież dla dobra wspólnoty, z której wybrani zostali, z której pochodzą i w której żyją. Organizacje pozarządowe działając bezpośrednio i często najbliżej mieszkańców. Stąd też zaryzykuję stwierdzenie, że trzeci sektora ma prawo znać ich potrzeby lepiej niż wielu urzędników siedzących za biurkami. Zaznaczam, że nie zależy mi w tym miejscu na ocenianiu, kto wykonuje prace bardziej potrzebne, pragnę zwrócić uwagę tylko na dynamikę pracy poszczególnych sektorów. Jako ciało opiniotwórcze, które otrzymuje wiele dokumentów i ma prawo głosu by wypowiedzieć się co o tej lub innej uchwale sądzi, staje się głosem wspólnoty. Nie bez znaczenia wydaje się również w Wojewódzkiej Radzie Pożytku Publicznego obecność przedstawicieli administracji. Przez tak ukształtowany skład rada staje się miejscem spotkania „idei” reprezentowanej przez NGO z „prawem” reprezentowanym przez urzędników. Czy zatem aktywny udział członków administracji i przedstawicieli organizacji nie tworzy nieocenionej przestrzeni do wypracowywania wspólnego języka oraz rozwiązań, które służyć miałyby większości? Zdaję sobie sprawę, że słowa te brzmią nieco jak utopia. Czyż jednak samorządy nie czerpią korzyści z przekazywania pewnych działań na barki organizacji, a organizacje nie pozyskują w ten sposób środków na realizację działań statutowych?
Poza tym jedną z korzyści, jakie daje ustawa organizacjom to między innymi możliwość pracy nad rocznym (wieloletnim) programem współpracy samorządu z trzecim sektorem. Znając realia mogą władzy sugerować, sygnalizować bieżące potrzeby samych organizacji.
Potencjał, jaki kryje się w organizacjach coraz częściej dostrzega sama władza. Przed kilkoma tygodniami w Opolu, grupa radnych zaproponowała, by przy opracowywaniu uchwał rady miasta zasięgać rady ekspertów działających właśnie w organizacjach pozarządowych. Pośród organizacji wybieranoby ludzi doświadczonych, kompetentnych, mogących brać udział w pracach ratuszowych komisji. Co ciekawe i warte podkreślenia, eksperci Ci mieliby prawo zabierania głosu podczas spotkań rady i prezentowania swoich własnych opinii. Wielu uznać może ten pomysł za element przedwyborczej kampanii, jednak gdyby baza ekspertów reprezentujących różne dziedziny życia (np. kultury i sportu, pracy socjalnej) przy Radzie Miasta działała, to wówczas praca na rzecz lokalnej społeczności wydawałaby się efektywniejsza.
Z dziennikarskiego obowiązku zmuszony jestem na koniec wspomnieć w kilku zdaniach jak kształtowanie przestrzenni do wspólnego dialogu organizacji oraz władzy wygląda na przykładzie Opolszczyzny. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że współpraca ta jest mierna i mało wymierna. Wojewódzka Rada Pożytku Publicznego nie powstała – bo urzędnicy przygotowując regulamin powoływania ciała doradczego, popełnili kilka błędów. Koniec końców ponad półroczna praca nad powołaniem rady poszła praktycznie na marne. Jednak zarząd województwa podjął próbę utworzenia rady ponownie i właśnie zakończono nabór na jej członków. Zespół konsultacyjny przy prezydencie miasta – owszem działa, ale organizacje niestety z coraz większym trudem na spotkania docierają. Pytanie, czy to organizacjom nie zależy na wypracowywaniu wspólnego języka z administracją, czy może widząc bezsilność zespołu, wydawać by się mogło działającego w dużej mierze jako instrument PR-u obecnej władzy, angażować się w niego nie chcą.
Sędzią nie jestem by wskazywać winnych i przykuwać ich do pręgierza. Cała sytuacja przypomina jednak konflikt pomiędzy teściową i synową. Obie tak bardzo skupiły się na wypominaniu sobie nawzajem błędów, robieniu sobie na przemian przykrości, że zapomniały o najważniejszym - mężu, któremu początkowo obie dogodzić chciały. I może czas, by usiąść wspólnie do stołu i zacząć realnie pracować, by choć trochę żyło się nam lepiej.