Brak odniesienia do ram prawnych, niejasne kryteria wyboru projektów, niska frekwencja na głosowaniach oraz zbyt mało pieniędzy na obywatelskie inicjatywy – to tylko niektóre z wyzwań, jakie wybrzmiały w debacie na temat budżetu partycypacyjnego.
W Dąbrowie Górniczej, podczas konferencji „Pierwsze lata budżetów partycypacyjnych w Polsce – i co dalej?”, samorządowcy, przedstawiciele organizacji pozarządowych oraz badacze podsumowali pierwsze lata funkcjonowania budżetów obywatelskich w naszym kraju. Temat ten podzielił zaproszonych gości, wywołując burzliwą dyskusję.
Budżet partycypacyjny to stosunkowo nowe narzędzie, które angażuje obywateli w proces współdecydowania o części wydatków publicznych. W Polsce obecne jest od zaledwie kilku lat. Dzięki niemu, mieszkańcy mogą zgłaszać swoje propozycje, a następnie decydować w głosowaniu, na co zostaną przeznaczone określone pule pieniędzy w ich miejscowościach. Do dziś już ponad sto gmin w całej Polsce wprowadziło u siebie budżet partycypacyjny, w tym wszystkie szesnaście miast wojewódzkich.
– Ludzie mają w sobie dużą potrzebą sprawstwa. Budżet obywatelski czasem to daje, a czasem tylko obiecuje. Prawo do partycypacji musi być respektowane. Prawdziwy kapitał miasta nie polega bowiem na ilości budynków, ale na tym, na ile jego mieszkańcy czują się patriotami. Ludzie traktują więc budżet partycypacyjny jako ich uprawnienia obywatelskie – mówi Jakub Wygnański z Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.
Laurka nie bez skaz
Przedstawiciele administracji publicznej dość jednomyślnie zgadzają się, że budżet partycypacyjny jest narzędziem o ogromnych możliwościach, ale również wymagającym sporego wysiłku w budowaniu dialogu.
– W Łodzi możemy mówić o dużej mobilizacji mieszkańców. W budżecie partycypacyjnym chodzi o podejmowanie decyzji dla całej wspólnoty. Nie można skupiać się wyłącznie na załatwianiu własnego interesu. Należy wzmacniać budżet partycypacyjny, aby zachęcać mieszkańców do debaty. To chyba naturalny kierunek – tłumaczy Łukasz Prykowski z Urzędu Miasta Łódź.
Marcin Bazylak z dąbrowskiego magistratu podkreśla, że budżet partycypacyjny wprowadził nową jakość w dyskusji publicznej. Coś, czego wcześniej brakowało.
– Tu nie chodzi tylko o podział pieniędzy, ale o to, że ludzie mają różne pomysły na swoją najbliższą przestrzeń, zaczynają dyskutować. Poczucie, że ludzie „włączają się do gry” jest niesamowitą wartością budżetu partycypacyjnego – wyjaśnia Bazylak.
Mimo że samorządy przeznaczają na budżety partycypacyjne coraz więcej pieniędzy, niektóre nawet ponad 3% ogólnego budżetu gminy, to pojawiają się także wątpliwości na temat tego narzędzia.
– Moim zdaniem, budżet partycypacyjny to nie żadne narzędzie dyskusji, deliberacji. Tak się nie da rozmawiać. Budżet partycypacyjny to świetne narzędzie, żeby zainspirować, a nie, by rządzić. Trzeba się zastanowić, czy jak wybudujemy te wszystkie piaskownice i chodniki, to czy budżet nam się nie znudzi? – pyta Anna Petroff-Skiba z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawa.
Pseudobudżet, czy gumka od majtek?
O ile strona samorządowa, mimo pewnych obiekcji, dość przychylnie odnosi się do idei budżetu partycypacyjnego, o tyle środowisko pozarządowe jest o wiele bardziej krytyczne.
– Cieszymy się ochłapem, który dostaliśmy, żebyśmy się nim pobawili. Mam wrażenie, że rozmawiamy o gumce od majtek, a ja chciałabym o całym ubraniu. Mnie ciekawi, jak naprawdę działa system samorządowy, że teraz musimy rozmawiać o jakiejś „pierdule”, jaką jest budżet partycypacyjny. Wydatki w samorządach nie są transparentne, w związku z czym mieszkańcy cieszą się, gdy dostaną możliwość decydowania o jednym procencie budżetu. Pożytków systemowych z budżetu obywatelskiego nie ma – grzmi Agata Dąmbska z Forum Od-nowa.
Zdaniem Wojciecha Kębłowskiego z Vrije Universiteit Brussel, większość budżetów partycypacyjnych w polskich miastach to raczej pseudobudżety, mające niewiele wspólnego z prawdziwymi budżetami obywatelskimi. Sprowadzone są one do konkursów na najlepsze oddolne projekty, za którymi często stoi burmistrz czy radni.
– Zamiast przekazywać mieszkańcom realną władzę nad wydatkowaniem publicznych pieniędzy, konkursy te nie pozwalają na wywarcie znaczącego wpływu na lokalną politykę i strategię rozwoju miejscowości – mówi Kębłowski.
Wyzwania
Brak odniesienia do ram prawnych, niejasne kryteria wyboru projektów, niska frekwencja na głosowaniach oraz zbyt mało pieniędzy na obywatelskie inicjatywy – to tylko niektóre z wyzwań, pojawiających się w debacie na temat budżetu partycypacyjnego.
– Boję się, że dojdziemy do momentu, w którym budżet partycypacyjny zacznie skłócać ludzi. W Dąbrowie Górniczej budżet partycypacyjny był potrzebny dla dzielnic. Być może kiedyś już nie będzie potrzebny. Trzeba mieć świadomość, że nie jest to lekarstwo na całe zło. Należy też poszukiwać nowych narzędzi partycypacji – twierdzi Marcin Bazylak z Urzędu Miasta Dąbrowa Górnicza.
Mimo że nie wszędzie budżet partycypacyjny funkcjonuje tak, jak życzyliby sobie tego obywatele, to trudno polemizować z faktem, że przez dwa ostatnie lata nastąpił lawinowy wzrost zainteresowania tą ideą. Dość powiedzieć, że w 2013 roku około sześćdziesiąt gmin zdecydowało się na budżet partycypacyjny, a dziś liczba ta przekracza setkę. Rekordziści, jak np. Łódź, przeznaczają po kilkadziesiąt milionów złotych na obywatelskie inicjatywy.
– To, co robimy w Polsce nie jest gorsze od tego, co się dzieje na świecie. Ludzie łatają dziury w chodnikach za pomocą budżetu partycypacyjnego, bo się na tym znają. Ale to łatanie dziur przenosi też do spraw poważniejszych. Budżet obywatelski, ze wszystkimi swymi ograniczeniami, wybija ludzi z bycia wyłącznie obserwatorami – stwierdza Jakub Wygnański z Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że polskie samorządy są dopiero na początku drogi do prawdziwego angażowania swych obywateli. Budżet obywatelski może im to znacząco ułatwić, lecz w tej chwili jego polski model jest tak zróżnicowany i dynamiczny, że trudno wyrokować, jaki przyniesie plon. Najpewniej, przekonamy się o tym za kilka lat.
– Najważniejsze, żeby ludzie się nie zniechęcili, a sama idea się utrwaliła – przekonuje Małgorzata Koziarek z Instytutu Spraw Publicznych.
Budżety partycypacyjne w polskich miastach sprowadzono do konkursów na najlepsze oddolne projekty, za którymi często stoi burmistrz czy radni