ONISZCZUK: Wybór Białostockiej Rady Działalności Pożytku Publicznego miał być nowym otwarciem w relacjach między NGO a władzami. Zarówno wyniki wyborów, jak i okoliczności im towarzyszące nie nastrajają jednak optymistycznie.
Wybór Białostockiej Rady Działalności Pożytku Publicznego miał być zwieńczeniem kilkuletniej wzmożonej aktywności miejskich NGO, zapoczątkowanej powstaniem Federacji Organizacji Pozarządowych Miasta Białystok: czymś w rodzaju nowego otwarcia w relacjach organizacje pozarządowe z władzami miejskimi. Jednak zarówno wyniki wyborów, jak i okoliczności im towarzyszące, nie nastrajają optymistycznie. Nieuchronne wydaje się pytanie: czy pod ich wpływem Federacja nie powinna znacząco zmienić swojej strategii i pomyśleć o powrocie do źródeł.
Rada w miejsce zespołu
Od 2004 roku przy Prezydencie Białegostoku działał Zespół Konsultacyjny ds. Organizacji Pozarządowych, ciało opiniodawczo-konsultacyjne składające się z przedstawicieli pozarządówek i urzędników miejskich. Reprezentantów NGO wyłaniano na drodze wyborów na zasadzie jedna zarejestrowana organizacja – jeden głos. Tak się złożyło, że w ostatniej kadencji Zespołu wszystkie osoby w nim zasiadające były członkami organizacji wchodzących w skład Federacji. I to właśnie one rozpoczęły starania o powołanie w miejsce Zespołu miejskiej rady działalności pożytku publicznego.
W istocie Rada nie będzie zasadniczo różnić się od swego poprzednika, jeśli chodzi o kompetencje. Jej prestiżowa ranga jest jednak wyższa. Podstawę prawną jej funkcjonowanie określa ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Prezydent po powołaniu rady jest zobowiązany do konsultowania z nią uchwał w określonym trybie. Jest to, co prawda, formalność, gdyż opinie Rady nie są dlań wiążące, jednak z pewną przesadą można powiedzieć, że staje się ona częścią systemu władzy samorządu miejskiego. Jedna istotna różnica: w skład Rady weszli także radni. Mamy więc pięciu radnych, pięciu urzędników i dziesięciu przedstawicieli organizacji pozarządowych.
„Milcząca większość”
Ogłoszenie wyborów przesunięto o kilka miesięcy. Ostatecznie Prezydent wyznaczył je w terminie 22-29 grudnia 2015. Pomysł, aby wybory do pierwszej Rady umieścić między Wigilią a Sylwestrem, można by potraktować jako co najmniej ekstrawagancki – nie jest to bowiem czas na organizowanie kampanii wyborczych, chyba że ciało, które ma w ich rezultacie powstać, traktujemy jak piąte koło u wozu.
Największe zagrożenie dla przyszłości Rady tkwi jednak samych w demokratycznych zasadach wyboru jej pozarządowej połówki. Doświadczenia ostatnich kilku lat wykazują, że w Białymstoku jest 50-70 NGO, które zajmują się nie tylko swoimi statutowymi sprawami, lecz są zainteresowane działaniem na rzecz całego pozarządowego środowiska. Uczestniczą we wszelkiego rodzaju konsultacjach, kampaniach, kursach i szkoleniach. I takiej liczby oddanych głosów można było się spodziewać. Jednak w mieście są setki podmiotów mających status organizacji pozarządowych (np. kluby sportowe), które na co dzień nie interesują się życiem środowiskowym. Gdyby komuś udało się zmobilizować tę „milczącą większość” do głosowania na swoich kandydatów, mógłby wprowadzić do Rady kogo chce.
Kręte ścieżki demokracji
Nie jest to wcale ewentualność czysto teoretyczna. Kilka lat temu pewne środowisko bardzo sprawne organizacyjnie i dysponujące finansami próbowało w ten sposób opanować Podlaską Radę Działalności Pożytku Publicznego. Dostarczyło setkom organizacji w terenie formularze do głosowania z nazwiskami własnych kandydatów. Wystarczyło tylko podpisać. Wyniki były zdumiewające: rekomendowani kandydaci otrzymali fantastyczną liczbę głosów, wielokrotnie przekraczającą zdobycze kandydatów kandydujących bez „organizacyjnego wsparcia”. Wówczas jednak Zarząd Województwa wybory unieważnił pod pretekstem, że ktoś bezprawnie wszedł w rolę ich organizatora.
Po latach sytuacja się powtórzyła. Tak można sądzić, analizując wyniki wyborów do Białostockiej Rady Działalności Pożytku Publicznego. Do Rady nie dostał się żaden kandydat rekomendowany przez Federację Organizacji Pozarządowych Miasta Białystok. Dostało się natomiast kilku, o których aktywności na rzecz środowiska pozarządowego nic nie wiadomo. Cóż, demokracja chadza krętymi ścieżkami. Warto jednak przyjrzeć się kilku interesującym faktom. Na początek liczby.
Spostrzeżenia i pytania
Kraków jest miastem znacznie większym od Białegostoku; działa tam kilkakrotnie więcej organizacji pozarządowych, które mają dłuższe tradycje i znakomite osiągnięcia. W wyborach do Krakowskiej Rady Działalności Pożytku Publicznego przeprowadzonych w 2014 najwyższa liczba głosów zdobytych przez pozarządowego kandydata wyniosła 34. Ostatni wybrany do Rady otrzymał 20 głosów. W Białymstoku odpowiednio 128 i 121. W tym przedziale mieściła się cała zwycięska dziesiątka. Jedenasty pod względem liczby zdobytych głosów – czyli pierwszy, który się nie dostał – otrzymał 50 głosów. Naprawdę trudno jest uwierzyć w taką niespodziewaną erupcję spontanicznej aktywności wyborczej oraz w tak niestandardowy rozkład poparcia.
I jeszcze jedno spostrzeżenie. Kandydaci mieli obowiązek przygotować propozycje programowe dla przyszłej Rady. Chodziło o to, aby wykazać się jakąś wiedzą. Zostały one opublikowane wraz z informacjami o kandydacie. Wystarczy pobieżna lektura, aby zauważyć, że propozycje programowe proponowane przez pięć osób ze zwycięskiej dziesiątki są identyczne. Tak jakby stworzył je jeden autor, a następnie rozesłał kolegom. Co prawda posiadanie oryginalnych propozycji nie było warunkiem zarejestrowania kandydata. W tej sytuacji zasadne wydaje się jednak pytanie, czy ludzie ci wiedzą, do czego zostali wybrani.
Zapał szybko mija
Swoją drogą to konsekwentne parcie do przejęcia kolejnej Rady wydaje się co najmniej dziwne. Na co liczą ludzie, którzy z taką determinacją próbują ją opanować? Może chcą być blisko władzy w nadziei, że wywalczą coś dla siebie i swoich organizacji? Może liczą na łatwiejszy dostęp do pieniędzy? A może imponuje im zasiadanie w oficjalnych gremiach? Jeśli tak, to spotka ich rozczarowanie. Rady działalności pożytku publicznego nie mają własnego budżetu, nie dzielą pieniędzy, nie podejmują żadnych decyzji.
Doświadczenia Podlaskiej Rady wykazują, że pierwszy zapał szybko mija. Na początku „odpuszczają” radni, którzy szybko orientują się, że Rada nic nie może, a prawdziwa władza jest w komisjach i posiedzeniach plenarnych Rady Miejskiej i Sejmiku. Zaraz potem przestają przychodzić reprezentanci NGO, którzy szybko nudzą się „gadaniem o niczym”. Na zebraniach pojawia się coraz mniej członków, aktywność zamiera, a sama Rada przestaje być zauważana w lokalnym środowisku pozarządowym.
Nowe wyzwania?
Oczywiście, taki pesymistyczny scenariusz wcale nie jest nieuchronny. Jednak żeby Rada odegrała swoją rolę w środowisku, musi składać się z reprezentantów gotowych pracować na rzecz całego środowiska, a nie tylko dla swoich firm. A na to się niestety nie zanosi.
Można cynicznie stwierdzić, że demokracja to taki system, w którym sukces (zwłaszcza wyborczy) trzeba sobie umieć zorganizować. Jednak pewnych metod Federacja nie może zaakceptować, nawet jeśli okazują się niezmiennie skuteczne. Jest to kwestia zasad. Nowa sytuacja stawia przed Federacją nowe wyzwania, ale też nowe szanse. Być może formuła czerpania siły ze współpracy z miastem trochę się już wyczerpała i trzeba wrócić do budowania podstaw.
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Można cynicznie stwierdzić, że w demokracji sukces trzeba sobie umieć zorganizować. Pewnych metod nie można jednak zaakceptować.