Wbrew zapowiedziom ‘znawców tematu’ demonstracja przebiegła tak, jak miała przebiegać: spokojnie. To wielki sukces – mówili organizatorzy: po pierwsze dlatego, że ludzie nie poddali się histerii zastraszenia, podsycanej skwapliwie przez większość mediów i że przyszło około czterech tysięcy osób. Po drugie, że udało się uniknąć prowokacji - na przykład kibiców - i obyło się bez bijatyk.
Na demonstracji spotkali się bardzo różni ludzie: młodzi i starzy, wyglądający odlotowo i
normalsi. Byli anarchiści, pacyfiści, rowerzyści, Zieloni, przedstawiciele związków zawodowych i
lewackich partii. Popłoch niektórych uczestników wywoływała doskonale wysposażona we flagi, zwarta
i bardzo ruchliwa grupa Nowej Lewicy, od której starali się odejść jak najdalej maszerujący w tej
samej demonstracji jej ideowi przeciwnicy.
Demonstracji towarzyszyły też nieprzebrane rzesze fotografujących i filmujących dziennikarzy i
amatorów oraz kordony rozpływających się z gorąca zamaskowanych policjantów. Niestety (?) - bijatyk
nie było, więc ci, którzy liczyli na efektowne zdjęcia i reportaże, musieli czuć się
zawiedzeni.
Organizatorzy demonstracji, a były to głównie różne grupy anarchistyczne, sami pilnowali
porządku. Gdy jedna z osób zamachnęła się na budynek NBP, tłum zaczął skandować: prowokator.
Udało się też uniknąć konfornatacji z kibicami - dresiarzami, którzy szykowali się do starcia z
demonstrantami na placu Bankowym.
Symbolicznie rolkami papieru toaletowego rzucano w kierunku siedziby szczytu, przy ulicy
Królewskiej, pod amabasadą USA natomiast wzywano do zakończenia wojny w Iraku i wycofania polskich
wojsk.
Pochód organizowały i pilotowały cztery platformy - otwarte ciężarówki. Zdecydowanie najprzyjaźniej
całkiem licznie zgromadzeni kibicujący demonstracji warszawiacy witali grupę otaczającą platformę
piratów - którzy na swej łódce "Porażka" serwowali muzykę do tańczenia i zabawy.
Jedynym z niewielu niezabitych dechami lub dyktą miejscem na trasie przemarszu manifestacji była
galeria Andrzeja Mleczki przy ul. Marszałkowskiej. Na jej witrynie wywieszono informację o
dziesięcioprocentowym rabacie dla alterglobalistów. Większość sklepów i knajpek, które mogłyby
nieźle zarobić na alterglobalistach, nie odważyła się na to. Innym odważnym miejscem był sklep z
pieczywem i ciastkami na ulicy Jana Pawła - "specjalnie otwarty dla zielonych i
alterglobalistów" - jak powiedziała jego właścicielka oraz Coffe Heaven na Nowym Świecie,
gdzie można było nie tylko skorzystać z toalety (demonstarcja trwała 6 godzin), ale i na przykład
kupić mrożoną kawę na wynos.
Jak komentują sprawę politycy i dziennikarze?
Przeważają głosy, że to sukces: że Polska pokazała światu, jak pokojowo można wyrażać odrębne,
niekiedy kontrowersyjne opinie. Niektórzy trywializują ruch alterglobalistyczny, łącząc go z
naturalną w młodym wieku skłonnością do buntu. Nieliczni zauważają, że jest to niezbędny czynnik
równoważący siły i przypominający bogatszej części świata, że polityka neoliberalna nie przyniosła
rozwiązania największych problemów świata: wyzysku, głodu i skrajnego ubóstwa i że obowiązkiem
wszystkich jest poszukać innego rozwiązania.
Oczywiście nie zabrakło też komentarzy uzasadniających wydanie 17 milionów na zabezpieczenie
Warszawy. Niektórzy właśnie ściągnięciu 8 tysięcy policjantów do miasta przypisujących fakt, że
obyło się bez zamieszek, choć organizatorzy zapowiadali to od miesięcy. Zauważam z
żalem, że celują w tym prywatne telewizje.
Źródło: inf. własna