Rok 2002. Andrzej Zaręba kończy studia we Wrocławiu. W mieście zawsze coś się dzieje: koncerty, spektakle, filmy. Studenci, oprócz zajęć na uczelni, mogą angażować się do różnych stowarzyszeń, grup, działać społecznie.
– Pierwsze działania były odzwierciedleniem tego, co interesowało nas samych – opowiada dziś Andrzej. Mówi szybko, chodzi szybko, szybko prowadzi samochód.
Siedzimy w restauracji w Warce przy stoliku nakrytym pomarańczowym obrusem, z głośników słychać radio RMF FM.
Razem z nami jest Dorota Lenarczyk – spokojna i łagodna kierownik biura stowarzyszenia i koordynatorka projektów. Pojawiła się w grupie trzy lata później niż Andrzej, więc na razie on będzie opowiadał. Andrzej wypija colę i zaczynamy.
Ożywić rynek, kino, kawiarnie
– Do początku lat 90. na rynku w Warce odbywały się turnieje koszykówki, a wcześniej przyjeżdżali nawet sportowcy ze Związku Radzieckiego. Postanowiliśmy wrócić do sportowej tradycji. Oczywiście jako amatorzy nie mogliśmy przygotować imprezy z tamtym rozmachem. Zaprosiliśmy więc lokalną młodzież, by rozegrała miniturnieje. A na specjalnie wybudowanej scenie pokazaliśmy przygotowany przez gimnazjalistów program o Unii Europejskiej, w którym uczniowie przedstawiali kraje członkowskie. Ta impreza zgromadziła sporo ludzi – wspomina Andrzej.
Grupa odniosła pierwszy sukces. Oczywiście dla wszystkich działanie w stowarzyszeniu to zajęcie dodatkowe. Wstają do pracy na siódmą rano, a kiedy wychodzą z niej o piętnastej, biegną na spotkania w sprawie kolejnych imprez: potańcówek w stylu lat 60., wystaw czy maratonów filmowych. Te ostatnie cieszą się bardzo dużą popularnością. Organizatorzy wyświetlają dwa filmy (m.in. tytuły pokazywane na Warszawskim Festiwalu Filmowym – przeglądzie kina artystycznego); między nimi jest półgodzinna przerwa, w czasie której widzowie dostają kawę i ciastka. Salę udostępnia im dom kultury. Na pierwszym spotkaniu zajętych jest nie pięć, ale dwieście miejsc, całe kino. Udaje się tak po raz drugi, trzeci, przy czwartym są już kłopoty. Nie z frekwencją. Z domem kultury.
– Uznano nas za konkurencję, więc musieliśmy zacząć płacić za salę, aż w końcu zrezygnowaliśmy.
Wtedy dom kultury postanowił wykorzystać ich pomysł. Zorganizował maraton: dwa filmy, w przerwie kawa i ciastka. Przyszło pięć osób.
– Pracownicy domu kultury nie rozumieli na czym polegała idea. Nam nie do końca chodziło o same filmy, bo przecież koneserzy kina znają sposoby, żeby zobaczyć je wcześniej. Bardziej zależało nam na spotkaniu z naszymi rówieśnikami. Salę dzieliliśmy na sektory. Każdy z członków stowarzyszenia dostawał bilety i miał za zadanie je sprzedać. Tym sposobem zapełnialiśmy całe kino. Dom kultury nie potrafił dotrzeć do osób w naszym wieku.
Wtedy Andrzej zaczął dostrzegać, że prowadzenie takiej pionierskiej działalności nie będzie łatwe.
– Musisz zrozumieć różnicę między małym a dużym miastem. Kiedy w małym mieście ktoś wybija się ponad przeciętność, władza go nie lubi. Dlaczego? Bo może ten ktoś zaraz zechce stanąć w wyborach i kandydować na wójta, radnego? To jest przykre, ale w ciągu lat zauważyłem taką tendencję, że jeden na dziesięciu samorządowców jest na tyle mądry, żeby wykorzystywać niezależne inicjatywy i wspólnie rozwijać lokalne działania.
Idea: Centrum
W.A.R.K.A organizuje imprezy, ale coraz częściej napotyka na niechętne jej osoby. Dodatkowo każdy z członków stowarzyszenia zaczyna wchodzić w kolejny etap życia: kilka lat po studiach zakładają rodziny, nie mają już tej chęci i entuzjazmu, by angażować się w wieszanie banerów o jedenastej w nocy. I wtedy powstaje nowy pomysł: pomagać innym grupom, które mają podobne problemy.
– Pojawiła się możliwość, żebyśmy wystartowali w konkursie na lokalną organizację grantową programu „Działaj Lokalnie” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Akademii Rozwoju Filantropii. To piękny pomysł. Udało nam się zostać taką jednostką.
Wtedy do stowarzyszenia przychodzi Dorota. Jest tyle pracy, że zatrudniają ją na etat.
Zmiana charakteru działalności pociąga za sobą wiele konsekwencji: muszą rozszerzyć pracę na teren całej gminy, współpracować z samorządami i firmami. – W małych miejscowościach wszyscy się znają. Kiedy ktoś chce zorganizować imprezę i ma zaufanego wójta, to nie przygotowuje projektu na dofinansowanie, tylko idzie na spotkanie, co najwyżej napisze zwykłe podanie. I dostaje wsparcie. To ma negatywne konsekwencje zarówno dla biorącego, jak i dającego. Kiedy później organizacje startują w konkursach ogólnokrajowych, to przepadają, bo nie mają doświadczenia w zdobywaniu funduszy. A z takiego rozdawania przez wójta czy właścicieli małych firm też nic dobrego nie wynika: nie ma stałej współpracy – mówią.
Chcą więc pokazać, jak to się robi. Mają idée fixe: Powiatowe Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej. Pod tą dostojną nazwą ma się kryć konkretne miejsce i zespół ludzi. Miejsce, do którego każdy, kto chce zrobić coś pożytecznego dla otoczenia, będzie mógł przyjść. Tam spotka osoby, które powiedzą mu, jak uzyskać na to pieniądze i pomogą napisać wnioski, wypełnić formularze.
– Uczyliśmy się na własnych błędach i od innych. Teraz my chcemy pomóc następnym osobom. Dziś mamy do czynienia z coraz większą konkurencją wśród niezależnych grup. Nie dostaje się pieniędzy za projekt napisany „na szybko” wieczorem – mówią.
Dorota i Andrzej przyznają, że są organizowane szkolenia, na których można dowiedzieć się jakie są zasady działania w trzecim sektorze, ale najczęściej są one przygotowywane w dużych miastach i w godzinach 8–16. A większość niezależnych aktywistów jest wtedy w pracy.
Swoje poznajcie!
Obecnie pracują głównie w Grójcu. Tam zawsze mogą dostać sale na spotkania, poprowadzić szkolenia w sobotę. Organizacji pozarządowych jest w ich okolicy około stu dwudziestu. Na razie na małą skalę przeprowadzają działania, które mają być trzonem Centrum. – Ostatnio złożyliśmy trzy projekty, na realizację dwóch zdobyliśmy środki. Czekamy na ocenę trzeciego. To świetne rzeczy. W Chynowie działa zespół ludowy „Vistula”, który gromadzi młodzież z okolic. Zalążek zespołu powstał cztery lata temu w ramach programu „Działaj Lokalnie”. Przez te kilka lat bardzo się rozwinął. Napisaliśmy projekt, dzięki któremu czterdzieści osób z zespołu wzięło udział w dwutygodniowych folklorystycznych warsztatach muzycznych i tanecznych. Uczestniczyli też w festiwalu „Święto Dzieci Gór”.
– Myślę, że takie wyjazdy dają niezwykłą energię. Pokazują, że warto się angażować, robić coś więcej – mówi Andrzej. – Pomogliśmy też nauczycielce, która prowadzi zajęcia teatralne, fajnie je rozwija, ale wie, że szkoła nie ma pieniędzy na zajęcia dodatkowe, więc musi szukać ich na zewnątrz, żeby dać dzieciom coś więcej niż szkolny program. Podobnie współpracujemy z powstałym niedawno Klubem Seniora w Chynowie, który prowadzi program „Seniorzy z kulturą”. W jego ramach prowadzone są m.in. warsztaty rękodzielnicze – opowiada.
W.A.R.K.A. organizuje również konkurs „Lider Aktywności Lokalnej” i wyróżnia osoby oraz grupy, które w ich okolicy działają społecznie. Pomagając innym, pamiętają też o tych, którzy im pomogli. Firmę, która od początku użycza im pomieszczeń na biuro, z sukcesem zgłosili do konkursu „Dobroczyńca Roku”. Zorganizowali także lokalny konkurs „Dobroczyńca Powiatu Grójeckiego”. – Ale tu już ma to inny wymiar niż w Warszawie. W stolicy taki tytuł to prestiż. W naszym powiecie małe firmy boją się go otrzymać. Obawiają się, że zaraz przybiegnie masa osób, które będą chciały, aby ich wesprzeć i co oni wtedy powiedzą? Przecież są dobroczyńcą! To ciągle te różnice między dużym a małym miastem – mówią.
Wspólnie z Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce realizują dwa projekty: „Vivat Pułaski piknik historyczno-kulturalny” i „Kazikowy jarmark” – jarmark ludowy. Jeszcze bardziej jednak skoncentrują się na działaniach, które promują okolicę: wydają np. komiks historyczny – „Bitwa pod Warką” czy mapę turystyczną powiatu grójeckiego.
Działać społecznie i ekonomicznie
Kiedy dopytuję o ekonomię społeczną, przyznają, że na razie ten temat jest dla nich nowy. – Nasz region to centrum sadownicze. Działa tu sporo firm, więc jest stosunkowo małe bezrobocie. Raczej nie myślimy o założeniu przedsiębiorstwa ekonomii społecznej w znaczeniu: zakład aktywności zawodowej czy spółdzielnia socjalna – mówi Dorota. – W tej chwili nie mamy skonkretyzowanych pomysłów na prowadzenie działalności gospodarczej, ale jeśli się na nią zdecydujemy, to chcielibyśmy, aby była ona związana z głównymi obszarami naszych działań (np. prowadzenie szkoleń, promocja, wydawanie publikacji). Zyski z działalności przeznaczylibyśmy na wkład własny do projektów lub realizację pomysłów, na które trudno jest pozyskać dotację, a które są ogromnie potrzebne, np. prowadzenie Powiatowego Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej – dodaje.
Widzą dobre strony prowadzenia działalności gospodarczej: – Dzięki uniezależnieniu od konkursów i dotacji organizacje mogłyby myśleć perspektywicznie o swoim rozwoju. W obecnej sytuacji musimy czekać na wyniki i dopasowywać swoje działania do otrzymanych dotacji – wyjaśniają.
O kolejnych planach działań opowiadają z błyskiem w oku. Widać, że angażują w pracę całych siebie. I swój czas. Dorota: – Po powrocie z biura odpisuję na e-maile, załatwiam to, co na rano musi być zrobione. Do pionu stawia mnie moja córka, która podchodzi, zamyka klapę laptopa na moje palce i mówi: Mamo, nie pracuj już!
Izabela Szymańska
Źródło: Informacja własna